Alan Harrington

WITAJ PSYCHOPATO



Chodzą wśród nas mężczyźni i kobiety, którzy pozornie tylko należą do naszego świata — pisze psychiatra Robert Lindner. Dekonspiruje ich często przestępstwo, przestępstwo gwałtowne, impulsywne i lekkomyślne, czasem bezwzględność w stosunkach międzyludzkich i w interesach. Dobrze znamy owe niebezpieczne osoby, o których pisze doktor Lindner (Must you Conform? 1955). Wiemy jak je nazwać. W specjalistycznej i popularno-naukowej literaturze psychiatrycznej, w niedzielnych dodatkach gazet i rozprawach socjologicznych, na zebraniach towarzyskich i raportach sądowych, w wojsku, na kongresach medycznych, w biurach pośrednictwa pracy, w klinikach i na komisariatach policji, ludzi takich bez wahania określa się mianem psychopatów.

PODRYWACZ O MAGICZNYM UROKU

Czas, jaki spędził Matthew M. na uwodzeniu samotnych kobiet w średnim wieku, był inwestycją, która w zaledwie dwa lata przyniosła mu 100 000 dolarów.

Miał sposób na kobiety, sposób, dzięki któremu zawarł on dziewięć małżeństw i nawiązał niezliczone ilości romansów. Sowicie mu się to opłaciło. Długoletnia kara więzienia, którą teraz odbywa, nie powinna być dla niego zupełną przegraną — M. pisze pamiętniki. Ich roboczy tytuł: Skomputeryzowany gangster miłosny. M. został ujęty w Memphis... i po oświadczeniu, że zażąda zbadania sprawy przez sąd, niespodziewanie przyznał się do winy.

"To było gorsze od złodziejstwa" -" oznajmił sądowi w pisemnym oświadczeniu. Obietnice, których nie miałem zamiaru dotrzymać... całe życie oparte na kłamstwach... życie odrażające nawet dla mnie... łączna suma moich finansowych zobowiązań wynosi 100 000 dolarów i chciałbym móc to zwrócić. Pozwólcie mi pracować, abym spłacając wszystko mógł udowodnić, że nie jestem już kłamcą... Rozpocząłbym od uporządkowania moich zobowiązań, zwracając cały dług, bo jeżeli nie będę w stanie tego zrobić, nie nadaję się do życia w społeczeństwie. Człowiek się zmienia, może sam zmieniać siebie... Wiem, że jestem w punkcie, z którego nie ma już powrotu do życia.

Sąd zgodził się, że powrót jest niemożliwy i skazał M. na długoletnie więzienie.

Psychopata, bez względu na to, czy jest bohaterem krzykliwych tytułów w gazetach (jak wspomniany wyżej), czy uprzykrza codzienne życie najbliższemu otoczeniu, nie jest nową postacią w naszym świecie. Znamy go jako miejskiego pijaka, człowieka notorycznie bijącego żonę, nicponia, oszusta, fałszerza, „zakałę rodziny", „czarną owcę", wyrodnego syna; ją zaś poznajemy, według być może staroświeckich kryteriów, jako zbyt swobodną, spragnioną mężczyzn mężatkę, uganiającą się za nieznajomymi, albo jako „dziewczynę z dobrego domu", która z niewiadomych przyczyn zeszła na złą drogę.

W innych środowiskach psychopata może być lekarzem ciągle uwikłanym w nielegalne praktyki, człowiekiem interesu, którego projekty wydają się zawsze trochę podejrzane i którego przedsięwzięcia zawsze kończą się fiaskiem, chociaż „nie z jego winy". Mamy niemal pewność, że gdy pojawi się gdzieś psychopata, wszystko wcześniej czy później przybierze zły obrót.

Ludzie utrzymujący z nim kontakt — zwłaszcza rodzina i przyjaciele — będą cierpieć, często nie pojmując, dlaczego. Po doraźnych sukcesach, czy przynajmniej krótkim okresie równowagi, następują czyny dziwnie brutalne i nieodpowiedzialne, głupie i wskazujące na zanik poczucia przyzwoitości, niepotrzebne wybryki, których nie sposób logicznie uzasadnić. W okresach między kolejnymi katastrofami, a niekiedy także w czasie ich trwania, winowajca — trudno nazwać go ofiarą, ponieważ nie można doszukać się oznak jego cierpienia — bywa pozornie człowiekiem godnym zaufania, często o interesującej osobowości, błyskotliwym i mającym na wszystko przekonywającą odpowiedź. Dopóki jego destrukcyjne zachowania nie powtarzają się zbyt często, jego najbliżsi, co zresztą charakterystyczne, wybaczają mu, a nawet sami oskarżają się o nadmierną surowość. Jest to zrozumiałe, bo gdy patrzą wstecz, jego zachowanie wydaje się wręcz do tego stopnia niewiarygodne, że zranionemu i zaskoczonemu małżonkowi, przyjacielowi lub koledze z pracy — ludziom, którzy doznali przykrości ze strony psychopaty — można z łatwością wmówić, że to właśnie oni nie byli chwilowo przy zdrowych zmysłach.

Publikacje na temat psychopatii pojawiają się już od stu pięćdziesięciu lat. Ponownie dziś odkrywane zaburzenia charakterologiczne na początku XIX w. w Anglii opisał dr J. C. Prichard jako „chorobę moralną". Francuski lekarz dr Philippe Bineł, który pierwszy uwolnił umysłowo chorych z lochów i kajdanów, nazwał te zaburzenia manie sans delire. Pod koniec XX w. Włoch Cesare Lombroso w człowieku będącym w pełni władz umysłowych i nie zdradzającym śladów obłędu, a jednak popełniającym czyny wysoce aspołeczne, widział „urodzonego kryminalistę" i „imbecyla moralnego".

Od niedawna, lub dopiero nawet teraz, badacze zjawiska psychopatii zgadzają się szczególnie w jednej kwestii: osoby, u których stwierdzono te zaburzenia, były jako dzieci opuszczone, traktowane okrutnie czy obojętnie albo we wczesnym okresie życia doznały urazów mózgu — wykrytych lub nie. Odwdzięczają się teraz za to światu czynami agresywnymi, niekontrolowanymi i zwracającymi uwagę. Nadal jeszcze nie wiadomo, dlaczego jeden człowiek staje się wskutek nieszczęśliwego dzieciństwa obarczonym kompleksami neurotykiem, a drugi psychopatą o krańcowo różnych od tego pierwszego skłonnościach. Świadomość dobra i zła jest wynikiem doznawanej miłości, ufności, jaką budzą w dziecku osoby dorosłe i potrzeby zwrócenia na siebie uwagi dobrocią; dziecko niekochane dojrzewa, nie odróżniając dobra od zła. Ktoś pozbawiony opieki nie potrafi otoczyć nią innych, nie umie naprawdę kochać ani mówić o miłości (nie doświadczywszy jej wiele lub wcale, nie obawia się, że może ją stracić), nie zastanawia się nad tym, czy jest dobry czy zły i w ogóle nie ma poczucia winy.

Psychopatycznym dzieciom można pomóc – choć to dyskusyjne — radykalnie zmieniając ich otoczenie. W przypadku dorosłych psychopatów żadna terapia nie jest skuteczna. Pierwszym celem terapeuty, zupełnie odmiennym niż przy leczeniu neurotyków, jest tu zaszczepienie poczucia winy i niepokoju moralnego, a nie tłumienie ich.

Psychopata nie odczuwa cierpień w takim stopniu, w jakim cierpią z jego powodu inni. Ponieważ pozbawiony jest zahamowań, jego impulsy przeradzają się natychmiast w działanie. Bierze, co zechce, gdy tylko przyjdzie mu na to ochota. Sam prawdopodobnie nie jest w stanie nikogo kochać, ale potrafi czasem wzbudzić więcej poświęcenia niż przeciętny człowiek. Umie kłamać bez zająknienia, a przyłapany na kłamstwie nie okazuje zakłopotania. Typowy psychopata pozostawia za sobą cierpienia, walkę, oszustwa i długi; może porzucić żonę i dzieci a potem powrócić, może gdy ma na to ochotę, bez uprzedzenia opuścić pracę albo nagle zaczyna pracować tak źle, czy nieuczciwie, że zostaje zwolniony. Popchnięci bardziej okrutnymi impulsami psychopaci stają przed sądem jako zabójcy, gwałciciele czy uwodziciele nieletnich. (Przestępstwa te, same w sobie, nie są psychopatyczne, (bowiem popełniają je również inni ludzie). Po aresztowaniu za zakłócenie spokoju, fałszerstwo, porzucenie dziecka lufo morderstwo psychopata zachowuje się obojętnie albo — co również możliwe — odgrywa scenę obrażonej niewinności.

Psychopatów na ogół puszcza się wolno, tylko po to, by znowu sprawiali kłopoty. Często roztaczają oni wokół siebie czar, któremu trudno się oprzeć, raz za razem oszukują policję, sędziów, lawę przysięgłych, pracodawców, żony i rodziny, władze szpitalne – nawet psychiatrów – przekonują wszystkich, że ostatni wypadek był po prostu „pomyłką". W razie potrzeby, tak jak podrywacz o magicznym uroku, w formie łzawych samooskarżeń udają skruchę, która znika, gdy tylko uzyskują wolność lub przebaczenie.

Zdarzają im się okresy spokoju, mające wszelkie cechy stabilizacji. Upoważniają one do ostrożnego rokowania, że uparty osobnik odzyskał równowagę lub dostał nauczkę. Ale psychopaci tego rodzaju nie wyciągają wniosków z doświadczeń. Perspektywa kary nie powstrzymuje ich przed ponownym wybrykiem. W większości fachowych prac poświęconych temu zagadnieniu spotyka się przypuszczenie, że logicznie myślący, ale niebezpiecznie niezrównoważeni i nieobliczalni ludzie, kwalifikowani jako psychopaci, „źle kończą", wchodząc w konflikt ze społeczeństwem — wcześniej czy później muszą przegrać. „The Mask of Sanity” dra Harveya Cleckleya, uznana za wybitną pracę traktującą o zagadce psychopatii, w opisywanych przypadkach choroby prezentuje taki właśnie punkt widzenia. Ale zagłębiając się w tej pracy można stwierdzić, że dra Cleckleya niepokoi typ człowieka, którego postępowania nie potrafi wytłumaczyć — sygnalizuje tylko jego istnienie.

Typ Psychopaty, Któremu Się Udaje.

Choroba takiego człowieka ma ograniczone nasilenie i w ogóle nie łamie mu kariery. Cleckley nigdy nie podaje zadowalającej definicji tego przypadku, chyba że musi odróżnić go od psychopatii typowej. Pisze, zresztą dość niezręcznie, że psychopaci, którym się udaje mogą wydawać się po pobieżnym badaniu szczęśliwymi członkami społeczeństwa: są zdolnymi prawnikami, urzędnikami, lekarzami. Ale pełnego sukcesu, rozumianego też jako zadowolenie płynące z wyko­rzystania swych zdolności w pracy, nie osiągają.

Pod koniec lat czterdziestych i na początku pięćdziesiątych pojawiło się w publikacjach psychiatrycznych pojęcie psychopaty częściowego. Przebiegły przestępca wywoływał dreszcz strachu, ale i fascynację. Staliśmy się świadomi istnienia zagrażających nam nieznajomych — inteligentnych, pozbawionych skrupułów, kalkulujących wszystko na zimno, niezdolnych do miłości i poczucia winy, agresywnie nastawionych, do reszty świata.

Psychopata, któremu się udaje, niszczy ludzi, góruje nad nimi dzięki swojemu brakowi uczuć. Nie czuje z nimi więzi, chłodno wnika w ich obawy i marzenia, i kieruje nimi według swego uznania. Taki człowiek nie musi być skazany na życie pełne kłopotów i eskapad kończących się haniebnie w areszcie. Zamiast zabijać, może stać się związkowym bojówkarzem i wykańczać konkurencję, może wyrzucać łudzi z pracy zamiast ich mordować i druzgotać ich przedsięwzięcia, a nie osoby.

Niepokoi nas zatem świadomość istnienia ludzi, którzy mogą z jednej strony być poważnie chorzy, a z drugiej pod wieloma względami bardziej od nas uzdolnieni. Napomyka się o magii: Cleckley opisuje na przykład zdumiewającą umiejętność prawie wszystkich psychopatów — pełnych i częściowych — zdobywania i zatrzymywania przy sobie kobiet.

(…)

W „The Psychopath in Our Society” William Krasner pisze: Psychopaci pełni i częściowi świetnie sobie radzą, w niezbyt uczciwym handlu, gdyż „wmawianie klientom”, „wmuszanie i pozbywanie się towaru” sprawia im prawdziwą radość i nie obciąża wyrzutami sumienia po dokonaniu oszustwa. Bywają prywatnymi detektywami i policjantami, członkami obstawy osobistej i łamistrajkami. Wielu z nich wspina się dużo wyżej, stając się politykami i przemysłowcami. Choć są nieobliczalni i niegodni zaufania, dzięki swemu zupełnemu brakowi skrupułów pokonują równych, a nawet lepszych od siebie przeciwników.

Co łączy ze sobą te różne osoby, jeżeli w ogóle można przeprowadzić między nimi analogie? Cleckley porównuje za Lindnerem psychopatów do wyrostków, których do gwałtownych ekscesów popchnęła nuda. Przedstawia następnie niepokojącą, choć modną obecnie tezę: psychopata uważa, że musi występować nie przeciwko jakiejś małej grupie, określonej instytucji, czy systemowi ideologicznemu, ale przeciwko życiu ludzkiemu jako takiemu, bowiem nie znajduje w nim żadnych głębszych wartości ani inspiracji, a tylko przemijające i drobne przyjemności przeplatane ciągłymi nawrotami frustracji i nudy. Odczuwa niepokój podobnie jak część młodzieży, jak święci, wybitni mężowie stanu, wodzowie i geniusze. Chce przezwyciężyć w jakiś sposób sytuację, w której się znajduje.

* W lecie 1957 r. ukazał się w piśmie „Dissent" esej Normana Mailera „The White Negro”, przedstawiający całkiem nowe spojrzenie na zagrażającego nam psychopatę. Zaskakujące jest to, że Mailer każe zupełnie inaczej traktować człowieka wchodzącego w kolizję z prawem i wskazuje sposób zrozumienia jego radykalnej wizji świata.

The White Negro” wywołał efekt przypominający nagłe otwarcie drzwi do przerażającej dżungli zaczynającej się tuż za progiem. W dżungli tej, „gdzie paranoja jest równie niezbędna do życia jak krew", władcą pozostaje psychopata. Amerykańskiego „egzystencjalistę" charakteryzuje nonszalancki i lekceważący sposób życia. Jego „psychopatyczna błyskotliwość" wywodzi się z doświadczeń czarnych. Murzyn ma przed sobą najprostszą alternatywę: albo żyć w stałym upokorzeniu, albo w ciągłym niebezpieczeństwie. Aby przetrwać, musi zachować zimną krew, nie dać się zepchnąć na dno w żadnej groźnej sytuacji i żyć w „wiecznej teraźniejszości".

Postępowaniem tego rodzaju osoby kieruje ciągła, gwałtowna potrzeba zręcznego unikania nacisku z zewnątrz. Jeżeli wygrywa, odnosi sukcesy, przebija się, wtedy rozkwita i żyje intensywniej. Jeżeli przegrywa, jeżeli pozwala, by ktoś lub coś go przytłoczyło, wówczas powoli ginie. Jego siły duchowe i fizyczne słabną: może łatwo zapaść ma zdrowiu, a nawet — jak sądzi Mailer — zachorować na raka. Psychopatia, uważana dotychczas za chorobę zagrażającą społeczeństwu, została przez Mailera w jego znamiennym manifeście przedstawiona jako swoista postawa życiowa. O ile Lindner bił na alarm, Mailer stwierdza spokojnie: Psychopata jest, być może, znieprawionym i niebezpiecznym prekursorem nowej osobowości, która najlepiej będzie wyrażać ludzką naturę jeszcze przed końcem XX w, a to dlatego, że psychopata jest lepiej przystosowany do przezwyciężenia wytworzonych w nas przez cywilizację, a sprzecznych ze sobą zahamowań, związanych z gwałtem i miłością.

Mailer przypuszcza, że nawet teraz w naszym życiu kulturalnym można dostrzec ślady wpływu psychopatów. Nie zawsze psychopatia występuje w postaci skrajnej, ale warunki jej powstania pojawiają się w całych środowiskach obejmujących polityków, zawodowych wojskowych, dzienni­karzy, artystów, muzyków jazzowych, call-girls, homoseksualistów i połowę ludzi pracujących w filmie, reklamie i telewizji.

Czy nastał zatem czas zstąpienia na Ziemię psychopaty, czas, gdy stan choroby uznaje się za stan zdrowia? Czy można uwierzyć, że w dramatycznych warunkach kształtujących wzorce psychopatyczne narodził się nowy typ człowieka; że aby przeżyć burzliwe lata nie tylko nie powinniśmy leczyć psychopatów w szpitalach, lecz nawet uczyć się od nich i starać się ich przewyższyć? Czy byłoby słuszne, gdyby nawet konserwatyści zaczęli afiszować jedynie teraźniejszość, a przekreślili historię, dawne normy postępowania, pamięć minionych kultur tylko dlatego, że przestarzałe modele mogą nam już tylko zawadzać?

Historia, jak powszechnie uważamy, uczy nas, że w trakcie różnych gwałtownych przemian dokonujących się przez stulecia tak zwana ludzka natura zawsze triumfowała. Super-struktury zachowań pojawiają się i znikają, lecz sama struktura charakteru człowieka pozostaje niezmienna. Teraz zakwestionowali to: Timothy Leary określający ludzi, którzy odbyli psychodeliczną „podróż" jako „mutantów" o nieodwracalnie zmienionej świadomości; Mailer, który przewiduje wytworzenie się w końcu XX w. nowego systemu nerwowego i Marshall Mcluhan prezentujący wizję nowych układów elektronicznych, które przekształcą umysły ludzi na całym świecie.

Ideę niezmiennej, tworzącej historię natury ludzkiej odrzuca również dr Thomas Szasz w „The Myth of Mental Illness”. Twierdzi on, że ludzka natura zmienia się równolegle z człowiekiem i społeczeństwem. Podobnie jak Timothy Leary, dr Eric Berne (Games People Play) i wielu innych, Thomas Szasz uważa, że życie, którego poszukujemy, występuje pod postacią uschematyzowanych gier. Problemy choroby umysłowej czy pewnego niedomagania psychicznego uważa za bliższe lingwistyce niż medycynie — zachowania histeryka to posługiwanie się znakami. Pacjent oznajmia, że nie rozumie gry, w której bierze udział. Psychoanalityk usiłuje odkryć zasady, według których gra jego pacjent.

Co zatem zapowiada zachowanie psychopaty? Być może kryzys usankcjonowanych przez zachodnią cywilizację gier. Ale ważniejsze jest jeszcze, kto przejmuje wysyłane przez niego sygnały? W badaniu roli psychopaty nie jest bowiem konieczne określanie, kim on jest, bądź, kim mógłby być. Istotniejsza jest odpowiedź na pytanie, dlaczego tak wielu ludzi w dzisiejszych czasach podziwia go, lub raczej swoje o nim wyobrażenie. Stajemy w obliczu rewolucyjnej, postawionej z nonszalancją, ale i błyskotliwej hipotezy, że człowiek Zachodu przekształca się gwałtownie w taką osobę, dla której przemoc, bezzwłoczne zaspakajanie zachcianek, pożądanie uznania, zaczepność i sama walka są wszystkim, podczas gdy współczucie, niechęć do rozpychania się łokciami i wykorzystywania przewag stały się moralnym luksusem, na który coraz mniej osób może sobie pozwolić. (Szalona wydaje się już dziś Emersonowska definicja dżentelmena jako człowieka, który nie domaga się swych praw.)

Moglibyśmy zapytać dlaczego taki model, w którym świat naśladuje działania psychopatyczne, czy przekształca się w pole gry dla psychopatów, został zaakceptowany i afirmowany przez tylu intelektualistów. Dlaczego wzory i style psychopatyczne stały się modne?

Może odkryjemy, że w czasach napięcia, zwłaszcza w okresie przejściowym, gdy ortodoksyjne religie nie zadawalają mas, zdrowie psychiczne pod wpływem tęsknoty za zbawieniem przekształca się w chorobę. Możemy także odkryć, że psychopatia czai się uśpiona w milionach systemów nerwowych, gotowa pod wpływem wyzwalających sił stworzyć nowy rodzaj człowieka. Bez względu na rodzaj tych sił – narkotyki, muzyka beatowa, przemoc, doznania mistyczne, czy kombinacje wszystkich tych czynników — wydają się one dość potężne, by pod ich wpływem człowiek, zwłaszcza młody człowiek, przeżył gwałtowną metamorfozę wręcz z dnia na dzień. Zmiana może być zarówno na lepsze jak i na gorsze. Przerażający motocyklista ochrzczony w basenie pływackim Pat Boone'a (przypuszczając, że to najlepsze wyjście) przyjmuje wiarę w Chrystusa. Chłopak należący do Y.M.C.A. pewnego dnia rzuca wszystko i dziczeje, porastając bujnymi włosami.

Psychopatyczni mutanci, jeżeli można ich tak nazwać, pozostają w pamięci swych przyjaciół i sąsiadów jako dokładne przeciwieństwo tego, czym są teraz. Na przykład Charlesa Watsona, ucznia Charlesa Mansona, wspominają w rodzinnym mieście Coperville w Texasie jako prostolinijnego szkolnego sportowca. Trener piłki 'nożnej twierdził, że Watson miał dobrą szybkość. Jego brat James powiedział, że Charles był dobrym chłopakiem – nigdy nie miał kłopotów. Jako chłopcy bawiliśmy się tu zawsze. Jeździliśmy nad jezioro na narty wodne, budowaliśmy sobie gokarty. Mój brat to dobry chłop. Adwokat Watsona, który znał go od dzieciństwa, stwierdził: Schudł piętnaście kilo. Wygląda jak ktoś zupełnie inny. Jest jakby nieobecny i wydaje się, że nic go nie obchodzi.

Wyłączenie się z otoczenia i obojętność to charakterystyczne cechy klinicznych psychopatów, ustępujące jedynie w chwilach wybuchu wściekłości. Sam Manson natomiast, przywódca koczowniczej rodziny, której członkowie mordowali, protestując przeciwko społeczeństwu, z zemsty, dla przyjemności, przypadkowo i bez powodu, jest uosobieniem destrukcyjnej siły psychopatii przybierającej czasami formy spotworniałeś religii i magii. Manson miał dar, podobnie jak Rasputin i Savonarola, nie tylko dominowania nad ludźmi, ale i rzucania na nich uroku.

Czy taki dar jest wynikiem niedoli i niedostatku w dzieciństwie? Jeżeli tak, to musimy stwierdzić, że skoro psychopatia rodzi nową psychopatię, będzie pojawiać się coraz więcej maltretowanych niekochanych dzieci w różnych środowiskach. Po dojściu do pełnoletniości będą one wyposażone w bezwzględną odwagę i energię, której nie będziemy w stanie stawić czoła.

Prawo Grishama mówi, że w każdym systemie wymiennym zła waluta wypiera dobrą. Analogicznie, ludzie ustabilizowani, których dewizą jest umiar, mogą zapytać, czy psychopatia zmierza do wyrugowania i zdominowania normalności.

William i Joan McCord w pracy „The Psychopath” przytaczają przypadek z 1933 roku. Elisabeth Knight, działaczka społeczna (...) porównała warunki domowe dziewięciorga bardzo agresywnych dzieci z warunkami dziewięciorga spokojnych dzieci. Matki wszystkich agresywnych chłopców zaniedbywały ich; matki uległych były przesadnie opiekuńcze. W domach dzieci agresywnych panowała atmosfera surowości i bezwzględności, w domach dzieci spokojnych atmosfera ciepła i harmonii. Badań tego typu przeprowadzono bardzo wiele. Wskazują one na to, że niekochane, zaniedbywane lub maltretowane dzieci (jeżeli w ogóle wytrzymują takie warunki) stają się czujniejsze, silniejsze, bardziej zaczepne. Gdy jako dorosłym uniemożliwi się im awans społeczny, mogą spowodować w cywilizowanym społeczeństwie straszne zmiany, pokonując i dominując tych, którzy w dzieciństwie mieli usposobienie łagodne. Przypuśćmy, że tajemnicze siły wzbudzające uczucie miłości lub nienawiści mają swe źródło w cierpieniach dzieciństwa. Jeżeli, siły te mogą zatriumfować nad przyzwoitością zwykłych ludzi, to czy .łagodność nie jest zbyteczna? Czy obdarzanie dziecka miłością nie jest błędem wychowawczym? Nada! nie potrafimy przekonująco wyjaśnić zdumiewającego faktu, dlaczego brak miłości, a nawet okrutne traktowanie w dzieciństwie, w rezultacie dają psychopatom, umiejętność wzbudzania u innych miłości i fanatycznego poświęcenia.

Dlaczego ludzie — można sądzić, normalni — talk często łapią się na tym, że ulegli jakiemuś psychopacie, od Hitlera i Charlesa Mansona począwszy, a skończywszy na jarmarcznym oszuście czy telewizyjnym kaznodziei? Bowiem tylko ON po upadku starych bogów nie ma wątpliwości ani obaw, tylko ON nadaje powagę i znaczenie życiu bez względu na to, jak czyni je zawikłanym, dzikim i tajemniczym.

Czy w samym sercu amerykańskiego życia tkwi coś takiego, co rodzi psychopatię? Jeżeli tak, to co można uczynić, aby to zmienić? Czy powinniśmy próbować? A może lepiej będzie wpoić naszym dzieciom styl psychopatyczny, aby łatwiej im było przetrwać?

** *

W jaki sposób można zidentyfikować psychopatę? Żyje on wolny od formy, określany jedynie przez własną impulsywność i prawdopodobieństwo wyłamania się z jakichkolwiek narzuconych mu obowiązków, co pociąga za sobą kłopoty dla innych. Nie potrafi odmówić sobie natychmiastowego zaspokajania pragnień i nie poddaje się żadnym regułom gry, z wyjątkiem własnych. Dobro społeczeństwa interesuje go w niewielkim stopniu albo wcale. Według Lindnera ma całkowicie wypaczane poczucie własności. Co charakterystyczne, może nie wypełniać swych zobowiązań wobec rodziny, może kraść, lekceważyć czas i obowiązki, zabijać nudę narkotykami lub alkoholem, z uśmiechem lub cynicznie sięgać po to, na co ma ochotę, zaśmiewać się do rozpuku lub wybuchać dziecinnym gniewem – jest jedyny w swoim rodzaju (pewien psychiatra powiedział, że wszyscy rodzimy się psychopatami). Może również zadawać ciosy, kochać, porzucać, usidlać i wyzyskiwać bez poczucia winy, zawsze głuchy na ostrzeżenia, że za wychylanie się z szeregu spotka go kara.

Mamy oto przykład rewolty przeciwko konserwatywnemu humanizmowi i społecznym umowom. Dla psychopaty umowy nie istnieją, nie istnieją zobowiązania akceptowane przez ustabilizowane warstwy społeczne i popierane przez autorytety medyczne – zobowiązania wynikające z unormowanego życia, zachowywania umiaru, założenia rodzimy, posłuszeństwa wobec prawa (…) oraz efektywnej pracy. W roku 1941 Ministerstwo Zdrowia Stanów Zjednoczonych za typową dla psychopatów cechę uznało przenoszenie się z miejsca na miejsce. Pokrywa się to z policyjną klasyfikacją włóczęgi i wystarcza w wielu miejscach kraju, by aresztować niechlujnie wyglądających ludzi. Innym szufladkującym opisem pewnego zachowania jako choroby umysłowej było .stwierdzenie: Pacjent nie zwraca uwagi na swój wygląda zewnętrzny. Już od kilku lat miliony przedstawicieli młodego pokolenia przyjęły styl polegający na świadomym wyborze wędrownego trybu życia i niedbałego wyglądu.

Zwolennicy tego stylu, z których wielu, a może nawet większość naśladuje psychopatów, nie uznają przestępstw przeciwko własności. Uważają, że uświęcone jest używanie, a nie posiadanie. Kombinacja narkotyków, ewangelicznej wspólnoty, życie w komunach i gotowość do stosowania przemocy wraz z ideałem prostoty buddyjskiej i życia chwilą stworzyły oszałamiającą, rewolucyjną miksturę. Efekty tego, zwłaszcza przy pierwszym zetknięciu, mogą dla ludzi prowadzących stereotypowo uporządkowane życie być nieprzyjemnie szokujące.

W miarę, gdy stare normy zwolna zanikają, szaleństwo staje się świadomą formą ekspresji i przekształca się w obyczaj. Kto ma kogo sądzić? W dzisiejszych czasach człowiek wchodzący w kolizję z prawem buntuje się przeciwko pobożnym sędziom, o których wie, że byli przekupywani przez różne syndykaty. Buntuje się przeciwko każdemu sędziemu, ponieważ — gdy jest na przykład oskarżony o morderstwo – ma wszelkie powody przypuszczać, że zachowanie sądowych form zaprowadzi go tylko do komory gazowej. Z tego punktu widzenia nie można dostrzec powodu, dla którego miałoby się zachować szacunek dla procedury prawnej, i tak w końcu prowadzącej do kary śmierci. Na swym procesie w Los Angeles Charles Manson powiedział do sędziego Charlesa O. Oldera:

Czy zamierza pan użyć majestatu tej sali sądowej, aby mnie zabić? W chwili, gdy powie pan, że jestem winny, zrobię to, o czym pan wie...

Co pan zrobi?

Sam pan wie...

Panie Manson, proszę zachować spokój!

Każecie mi zachować spokój w chwili, gdy mnie zabijacie w waszym sądzie. Nie mam zamiaru siedzieć tutaj i pozwolić się zabić. Jestem istotą ludzką i będę walczył o swoje życie w każdy sposób.

Każę usunąć pana z sali, jeżeli się pan nie uspokoi.

To ja każę usunąć pana, jeżeli pan się nie uspokoi. Mam taki swój sposób... (Rzuca się na sędziego przez ławę obrony.) I później, gdy go wyprowadzono: Ktoś powinien ci odciąć głowę w imię sprawiedliwości chrześcijańskiej!

Szukając sprawiedliwości odnajdujemy psychopatów Wszędzie, nawet po stronie prawa i porządku. Jakiej bezstronności mógł oczekiwać Marasom, gdy dowiedział się, że sędzia widział skecz przedstawiający w zabawnej formie wizję komuny Mansona, wystawiony przez członków trybunału, a zatytułowany: Czy rodzina, która razem morduje, razem kopuluje?

Prześledziliśmy więc przykłady błędnego zastosowania, zmitologizowanego rozwoju i odrodzenia się w nowym kształcie koncepcji psychiatrycznej, służącej pierwotnie opisowi pewnej formy choroby umysłowej i doszliśmy do następującego wniosku:

Nie jest aż tak istotne to, że osobnicy określani jako przynajmniej częściowi psychopaci doszli do władzy w naszym kraju (nie ma w tym nic zasadniczo nowego), lecz to, że psychopatyczny wzorzec natychmiastowego i bezwzględnego zaspakajania wszystkich zachcianek został powszechnie przyjęty jako najdoskonalszy – nawet wśród ludzi normalnych.

Przepowiedziane przez Mailera zwycięstwo psychopatów jako modelowej grupy, wydaje się bliskie. Nowi święci przemocy i prorocy gwałtu pojawiają się wszędzie. Nowe święte przykazania to: gotowość do użycia pięści, cegły, noża i rewolweru. Ponieważ jednak przemoc najbardziej rzuca się w oczy, przemoc psychopatów może odciągnąć uwagę od innych, nie zawsze destrukcyjnych przejawów nowego stylu.

Czy zatem nie istnieje przyjemna strona psychopatii? Może zjawisko to ma „dobrego bliźniaka"? Odpowiedzieć „tak", to uznać, że stan psychopatyczny nie jest sam w sobie dobry, czyli raczej, że jest zły i dobry równocześnie. Przestępca w swym niepohamowanym i spontanicznym działaniu ustanowiłby nowe kryteria normalności, w których nie byłoby odróżnienia dobra od zła, a my zaczęlibyśmy zachowywać się wreszcie – według pewnych postulatów – jak małe dzieci.

Stajemy więc twarzą w twarz z całą bandą najróżnorodniejszych psychopatów, na różne sposoby złych i dobrych, gwałtownych i tajemniczych, dziecinnie kapryśnych i aktywnych, nieporadnych i intrygujących... pijacy i fałszerze, narkomani, dzieci-kwiaty, lichwiarz z mafii masakrujący ludzi, którzy nie mogą mu zwrócić długu, czarujący aktor rozśmieszający kalekie dzieci, uroczy gawędziarz, morderca, prorok, dzięki któremu znowu zaczynamy kochać życie, miły, podróżujący chłopak z gitarą, robiący karierę polityk, sędzia, pisarze i kaznodzieje mszczący się na drobnomieszczanach, którzy ich wyklęli, kurwa i alfons, gliniarz wymuszający łapówkę, śpiewacy radujący pospólstwo:, bufonowaty Adonis z rokendrolowęgo koncertu, święty kładący się pod koła buldożerów, zbuntowany student, kradnący udział asystentów wyniosły laureat nagrody Nobla, przemysłowiec okradający z kolei naukowca i zarabiający na tym miliony... wszyscy – wszyscy oni robią to, co nakazuje im ich psychopatyczna natura.

Nie bądźmy jednak sentymentalni i powróćmy do kliniki. Przypomnijmy to, co powiedzieli Cleckley, Menninger, McCordowie i Lindner: psychopata jest człowiekiem chorym i zwiastunem nieszczęścia. Być może więc zarówno tamci, którzy gloryfikują psychopatyczny styl życia, jak i ci, bez względu na to jak inteligentni i silni, będący wcieleniem nowego modelu człowieka — są szaleni i pchają nas do zguby.

Wniosek ten wydaje się mieć znaczenie zarówno filozoficzne jak i medyczne. Czy jesteśmy dotknięci zarazą, która przeminie? A może jest to rewolucja świadomości, przepowiadana przez tak wielu proroków? Odtąd, aby brać udział w powszechnym wyścigu i nie dać się stratować trzeba będzie dysponować nowym systemem nerwowym. W świecie bez boga beztroska psychopatia może stać się antidotum na masowe samobójstwo. Powinniśmy jednak wystrzegać się tych, którzy tak twierdzą. Jakie gry oni prowadzą? Czy możemy być pewni, że nie są judaszowymi kozami? Ilu fachowców, u których zasięgamy rady, jest również psychopatami?

** *

Tutaj zatrzymuje się badacz, ponieważ nie jest pewny, w jakim kierunku zmierza. Pojawili się bowiem psychopaci różnych maści, których nie łatwo zaklasyfikować. Jedno tylko jest pewne. Rozmaite rewolucje jak trąby powietrzne rozbiły mieszczański świat, od którego, mimo iż go krytykował, zależał badacz. Jedno jest dla niego oczywiste, że mieszczańskie samozadowolenie, oszustwo, wojna, zanieczyszczenie naturalnego środowiska człowieka — wszystko to aż samo się prosi o bezwzględną, unicestwiającą przemianę. Niektóre okropności rewolucji przerażają go - nienawiść, nietolerancja, zafałszowany język, karabiny i dynamit... Ale jednocześnie czuje, że jego własne normy moralne, z którymi wzrastał i które - jak sądził - będą mu zawsze wskazywały właściwą drogę, są teraz wypierane przez inne.

Świat psychopatów i świat mieszczaństwa zderzają się ze sobą jak dwie galaktyki. Szaleństwo wisi w powietrzu. Co w tej sytuacji robić, jak postępować? Stawiać opór psychopatom, ścigać ich jak zwierzynę? A może ich naśladować? Czy poddać się obłędowi, uznając go za coś normalnego? Pielęgnować własną ukrytą psychopatię, próbując użyć jej do dobrych celów? Czy to prawda, że w czasach gwałtu i bezbożności psychopatia staje się przydatna i potrzebna?

DROGA DO NOWEJ FORMY PSYCHOPATII

Znajdujemy się w nowej sytuacji W ciągu poprzedniego roku, może dwu lat, niemal z dnia na dzień rozprzestrzeniła się w całym kraju epidemia psychopatyczna, co znalazło potwierdzenie w badaniach medycznych i socjologicznych. Nie ma już potrzeby wyszukiwania i ścigania psychopatów, ich identyfikacji, klasyfikacji i izolacji – ten styl życia przeniknął wszędzie. Prowadzone przez samotnych badaczy próby opisu tajemniczej choroby umysłowej lub uszkodzeń układu nerwowego przynoszą zbyt skąpe dane. Stwierdzenie, że psychopatia nie jest odchyleniem od normy byłoby głupotą, lecz zachowania dzisiejszego psychopaty nie można opisywać wyłącznie jako choroby. Należy je raczej traktować jako wyzwolenie nowego rodzaju impulsów w umyśle człowieka XX wieku.

Wielu ludziom wydaje się, że styl ten oderwał się już od swych destrukcyjnych i kryminalnych początków, choć, oczywiście, jego antyspołeczny aspekt przetrwał – moralny kretyn nie ma żadnych zasad. Jego okrucieństwo (na przykład bezwzględność lichwiarza) zostały zinstytucjonalizowane. Teraz jednak mamy do czynienia z nowym zjawiskiem: psychopatią łagodniejszą, często wywoływaną narkotykami i powodującą rozmaite konflikty z prawem, które wynikają na przykład z braku poczucia czasu i odpowiedzialności oraz z bezzwłocznego zaspakajania zachcianek, niekoniecznie w sposób destruktywny. Tak więc, choć kryminalni i rewolucyjni socjopaci oraz najróżniejsi pozbawieni wszelkich zasad psychopaci żyją obok siebie, mając nawet wiele wspólnych cech, to, gwoli sprawiedliwości, nie można ich razem osądzać.

Biblioteki medyczne zawierają mnóstwo fachowych opracowań dotyczących zagadki psychopatii. W większości są to dobrze udokumentowane i wartościowe opisy, lecz mimo to, jak stwierdziliśmy, oceniają zjawiska z punktu widzenia uznanych wartości mieszczańskich. Psychopata jest określamy bez wahania jako człowiek chory, całkowicie niedostosowany do otoczenia.

Przypuśćmy, że pewnego dnia inteligentny doktor filozofii, znawca psychopatii, domator o łagodnym usposobieniu, który nie zaznał w życiu żadnego zagrożenia, budzi się i rozgląda wokół, zaniepokojony odkryciem, że chroniąca go mieszczańska tarcza znikła nagle — jeden z jego synów znalazł się w więzieniu za napaść na dziekana, drugi za heroinę, żyjąca w komunie córka zaszła w ciążę, a nawet jego żona chichocze, paląc po raz pierwszy papierosa z marihuaną. Obnażony, pozbawiony poczucia bezpieczeństwa stwierdza, że żyje na granicy potwornej krainy gwałtu, której istnienia nawet się nie domyślał. Analityczne metody, które tak dobrze mu służyły, okazują się nagle bezużyteczne. Co stanie się z jego starannie skonstruowanym modelem zachowania psychopaty? On sam, siedząc w domu, w sali wykładowej lub w laboratorium może zostać wkrótce wchłonięty przez tę samą psychopatię, którą — jak mu się zdaje — bada.

Załóżmy więc, że zbliża się (choć może umrzeć w zarodku) coś w rodzaju rewolty psychopatów. Na początku stwierdziliśmy, że impulsy, które mogą wywołać taki bunt rodzą się w układach nerwowych porzuconych lub maltretowanych dzieci oraz osobników o uszkodzonym mózgu. Pochodzą one również – choć jest to uproszczenie — z okrucieństwa zrodzonego przez niesprawiedliwość i nędzę slumsów. Sumiennie badaliśmy i śledziliśmy te niebezpieczne impulsy, izolowaliśmy je, aby mieć je pod kontrolą, tłumiąc, łagodząc, wyszukując łagodne sposoby rozładowania. Lecz w końcu zbyt wielu jest ludzi-wraków, a wśród nich nawet dzieci uprzywilejowanej burżuazji, abyśmy mogli nimi się zająć. Są wolni – psychopatyczny duch przenika wszystko, występując jednocześnie jako choroba, styl życia i nowe sumienie.

Spontaniczna rewolucja może wygasnąć, może zostać stłumiona lub ulec nieprzewidzianej przemianie. Ogromna ewolucja mentalności dopiec się rozpoczęła i długofalowy wpływ na jej przebieg, na przykład LSD i innych podobnych środków, nie mówiąc o lekceważonym procesie starzenia się, długo jeszcze nie będzie znany.

Niemniej jednak proces ten będzie długotrwały. Jak dotąd, ten nieokiełznany, występujący pod dwiema postaciami duch (pierwsza, to porywcze i bezlitosne działanie, a druga – cichy upadek i całkowite wycofanie się ze współzawodnictwa w życiu) zaczyna zmieniać wiele naszych – jak dzimy – cywilizowanych metod postępowania.

W badaniach tych zjawisk należałoby uwzględnić wszelkie hipotezy. Jeśli nastały czasy psychopatów, można nawet zapytać, czy świat potrzebuje ich jako kolejnego etapu ewolucji. Czy pojawienie się psychopatii było nieuchronnym wynikiem bezwzględnego niszczenia naszego naturalnego środowiska, co stworzyło korzystne dla tej choroby warunki? A może jest potencjalnym środkiem zaradczym?

Nawet bez efektownych prób odwracania wartości da się pomyśleć, że rasa ludzka potrzebuje niecywilizowanej, irracjonalnej, antynaukowej, nihilistycznej przemocy jako ostatniej deski ratunku przed całkowitą zagładą. W myśl tej hipotezy pojawienie się nowego człowieka, a wraz z nim milionów psychopatów, którzy w samą porę zniszczyliby fabryki zatruwające atmosferę, uratowałoby wszystkie żywe istoty od trucizny, którą wyprodukowaliśmy. Walka niekoniecznie musi prowadzić do zła i zagłady. Znajdując się w środku tej powolnej apokalipsy, przeczuwamy to niejasno. Może ta pozornie destrukcyjna choroba, którą przechodzimy, jednak uzdrowi zbyt liczne, zatrute dymem, gazem i smogiem społeczeństwo i w jakiś sposób je ulepszy?

NOTATKA Z PISMA POŚWIĘCONEGO PROBLEMATYCE PSYCHOPATII

W roku 1969 trzeba było zacząć zamykać na noc kaplicę na lotnisku Logan w Bostonie, ponieważ podróżni wyrzucali śmieci, wypróżniali się i odbywali stosunki seksualne w jej wnętrzu.

Uszkodzenia mózgu trwałe zmiany psychiczne, nowy rodzaj osobowości. Ludzie z takimi obrażeniami dokonują swych dni w szpitalach dla umysłowo chorych. Lecz psychopaci z nikłymi uszkodzeniami, którym udało się przeżyć i w jakiś sposób przezwyciężyć burzliwe, smutne i pełne strachu dzieciństwo powracają, by niszczyć spokój otoczenia. Kryminaliści, kaznodzieje, nowatorzy... ich umysły są inne.

Zniszczona psychika od początku jest bliższa niebytu, nieświadomie przeczuwając (w sposób, jakiego nigdy nie zrozumieją ci, którzy byli otoczeni odpowiednią czułością w dzieciństwie) zbliżanie się do śmierci. To może być przyczyną rozdrażnienia psychopaty, gdy styka się z doczesnymi, ciągłymi, jednokierunkowymi zjawiskami (czas, historia, odpowiedzialność) oraz powstania typowej dla niego potrzeby stałego podniecenia (upewnia się, że żyje) przez wywoływanie ciągłego niepokoju wokół siebie, w swym sąsiedztwie, w mieście, w którym mieszka, na całym świecie.

Jaki jest charakter uszkodzenia? Czy perła uszkadza ostrygę? Czy uszkodzony mózg poddaje się swej ranie? Bardzo często wydaje się, że uszkodzenie rozwija się i ujawnia pod postacią siły motorycznej, jakiej nigdy nie mają zdrowi ludzie, których w większym stopniu zaspokoiła doznana w dzieciństwie miłość.

Przykładem może być Hemingway, u którego uszkodzenie mózgu i niewyzwolone impulsy wytworzyły nową strukturę psychiczną, dając w rezultacie genialny umysł. Fale mózgowe takich geniuszy, jak Tołstoj, Gandi, O'Neill miały cechy patologiczne. Wszyscy oni traktowali podle własne dzieci, jednocześnie tworzyli arcydzieła i stawali się przyczyną wielu tragedii – zniszczenia dokonanego przez świętych.

Czy święci się nudzą?

Dr Bruno Bettelheim stwierdził: Święci są mi niepotrzebni. Są nie do zniesienia; niszczą wszystkich dokoła siebie. Im wcześniej pójdą do nieba, tym lepiej, bo to jest dla nich właściwe miejsce.

Psychopaci negują, atakują i przezwyciężają cudze zahamowania seksualne, powstałe w wyniku neuroz. Po kupiecku świadczą usługi, których nie świadczy nikt inny. Na całym świecie działają członkowie klanu handlarzy seksem – prostytutki obojga płci, burdelmamy, stręczyciele, wyzbyci skrupułów naganiacze i ekshibicjoniści wszelkiego autoramentu – psychopaci leczący neurotyków w sposób bezprawny, beztroski i cyniczny. Obojętnie prezentujący na zamówienie swoje sztuki w burdelach, w podejrzanych apartamentach, w pokojach wynajmowanych na godziny i w wytwornych numerach hotelowych – psychopata pomaga smutnemu neurotykowi w zrealizowaniu jego kaprysów.

Czy nowoczesne metody leczenia nie nadążają za psychopatycznym stylem życia? Od połowy lat sześćdziesiątych psychodrama zaczęła zastępować roztrząsanie minionych wydarzeń w gabinecie lekarza. Zamiast męczącej spowiedzi na kanapie, Masters i Johnson uczą uzyskiwania przyjemności dzięki rzeczywistemu działaniu i żywym partnerom. Udręczony przerostem cywilizacji człowiek może przyłączyć się do grup, których członkowie w trakcie wyznaczonych spotkań nie tylko spowiadają się i wrzeszczą, lecz również popychają się, szturchają, znieważają, pieszczą i zmagają ze sobą. Ujmując psychopatię w ramy gier i rytuałów można kontrolować jej rozwój, wykorzystując przestępcze impulsy do dobrych celów, co daje często pozytywne i zbawienne rezultaty. Dokonuje się w ten sposób psychopatycznego chrztu, według nowych (neopogańskich) zasad, zawierających również chrześcijańskie ukorzenie się i spowiedź. Psychopatia i chrześcijaństwo zlewają się w jedno. Godność własna zostaje świadomie odrzucona, zanikają we wspólnym łonie odrębne osobowości obcych sobie i obnażonych ludzi. Tylko frustrację i niepokój odczuwa się jako zło. Wszystko inne jest dobre. Zaspokojenie następuje natychmiast u prawie wszystkich (wyjątkiem są tylko osobnicy szczególnie pobudliwi seksualnie). Symuluje się je na wiele różnych sposobów. Spotkanie przeradza się w oczyszczającą torturę i psychopatyczną zabawę, w której potępiona przez społeczeństwo „niedojrzałość uczuciowa", brutalne zachowanie, gruboskórność, nieodpowiedzialność, impulsywność i gwałtowne napaści na innych stają się normą postępowania.

W ten sposób teatr uszkodzonych dusz z niewielkich wstydliwych gabinetów przeniósł się na areny, na których członkowie grupy maltretują się, obejmują, egzorcyzmują w poszukiwaniu nowego rodzaju miłości, która z pewnością musi tam istnieć.

Wyobraźmy sobie w naszych niepokojących rozważaniach, że psychopaci obejmują władzę. Jakiego rodzaju testom będziemy wówczas poddawani? Czy mogliby nas oskarżyć, na przykład, o prowadzenie ponurego życia? To, że minąłem w pośpiechu stojącą w drzwiach dziewczynę, zapraszającą mnie do siebie, mogłoby zostać wykorzystane jako obciążająca mnie okoliczność. Mogliby posadzić mnie przed wielkimi Kalkulatorem Przewinień i pękać ze śmiechu na widok rosnącej liczby zdobytych przeze mnie punktów. Można sobie wyobrazić, że w innym teście wprowadzonym przez rządzących psychopatów ostrożny mieszczuch będzie karany elektrowstrząsami za każdym razem, gdy nie zechce podjąć ryzyka.

Wyjątki rozmowy przeprowadzonej z psychiatrami z Yale:

Dr Thomas P. Detre: Zasadniczym elementem psychopatii jest prawie całkowity zanik poczucia czasu. Psychopaci nigdy nie rozważają swego rachowania w kontekście dnia jutrzejszego. Na przykład psychopata, a także pan i ja moglibyśmy zdradzić nasze żony. Wszyscy trzej moglibyśmy odczuwać takie samo nieodparte pożądanie. Jedyna różnica pomiędzy nami dwoma a psychopatą polega na tym, że my staralibyśmy się zmniejszyć do minimum ból, jaki sprawiamy innym, jak również ryzyko wywołania skandalu towarzyskiego. Wymaga to tylko pewnej ilości zabiegów. Psychopata jednak nigdy nie ocenia sytuacji pod kątem przyszłości. Po prostu rzuca się naprzód z zamkniętymi oczyma. Innymi słowy, gdybym był psychopatą i umówiłbym się z panem, lecz przedtem wpadłbym niespodziewanie na ulicy na starego znajomego, mógłbym spędzić z nim cale popołudnie i w ogóle nie przyjść na spotkanie z panem.

Charakterystyczne jest to, że dla psychopatów nie ma takiego systemu wartości, według którego mogą żyć. Weźmy, na przykład, współczesnych rewolucjonistów. Nie mam tu na myśli przywódców. Wśród zwolenników każdego z tych ruchów, ale tylko w ich początkowym stadium, można znaleźć pewną liczbę psychopatów. Psychopata wkrótce odpadnie – będzie się czuł znudzony i obarczony zbyt wieloma obowiązkami. Może nawet zostać donosicielem.

Psychopata nie odczuwa swej samotności lub izolacji zbyt długo. Aby to nastąpiło musiałby pozostać całkowicie bezczynny, lecz to się po prostu nie zdarza. Natychmiast idzie do baru albo na wyścigi samochodowe. Zawsze gdzieś podąża. Chyba nawet zazdrościmy mu różnorodności przeżyć. Wierzę zupełnie szczerze, że psychopaci – mężczyźni i kobiety – są mniej podatni na frustrację wywołaną sprzecznościami pomiędzy światem fantazji, a światem rzeczywistym, choć również mogą nudzić się bardziej niż przeciętny człowiek. Muszą ciągle potęgować intensywność bodźców, aby czuć, że żyją. Potęgują te bodźce aż do chwili osadzenia w więzieniu. Czy widział pan kiedyś psychopatę siedzącego spokojnie na krześle? Oni się zawsze wiercą. Z pewnością potrafią znacznie łatwiej rozładować swoje napięcia. Uzyskują to, czego chcą znacznie szybciej. Ale chociaż tak łatwo rozładowują napięcia, powracają one prędzej niż u normalnych ludzi.

Dr Gary Tucker: Psychopata, którego możemy badać, to taki, który dał się złapać. Billie Sol Estes był „geniuszem finansów", dopóki go nie przyłapano. Trzeba wziąć pod uwagę społeczeństwo amerykańskie jako całość, razem z jego intrygami i egoizmem. Mówimy, że psychopaci nie potrafią odkładać zaspokajania swych kaprysów. Wspomniał pan o paradoksie, że mogą zręcznie pokierować innymi ludźmi, lecz nie są w stanie odczuwać do nich sympatii. Nie potrafią wczuć się w położenie innych. Cóż jest w tym niezwykłego wśród dzisiejszych, tak zwanych normalnych ludzi?

Większość rewolucyjnej młodzieży nie przyjmuje nowego stylu – tak tylko mniema społeczeństwo. W demonstracjach ulicznych wznoszą okrzyki nie tylko przeciwko draństwu, ale i przeciwko zakłamaniu swych rodziców, dwulicowości i chciwości w interesach. Przede wszystkim występują jednak przeciwko otaczającej ich hipokryzji i przedziwnemu odrętwieniu. Czy pan wie, że Ameryka jest jedynym krajem na świecie, gdzie w ciągu jednego wieczoru można obejrzeć w telewizji trzy wojny?

Psychopaci wynajdują różne formy protestu, lecz szybko się męczą. Nie widuje się zbyt wielu starych psychopatów.

Dr David Kupfer: Sam charakter nowoczesnych systemów organizacyjnych zachęca do takiego zachowania. Najsprawniejsza forma administracji zachęca do fałszerstw. Tak więc, można powiedzieć, że w dzisiejszych czasach organizacja życia w coraz większym stopniu wpływa na powstawanie psychopatii.

Każdy, kto prowadzi wielkomiejski tryb życia staje się nadmiernie czujny. Wyrastają mu oczy z tyłu głowy. Rewolucjonista osiągający powodzenie stosuje w skrajnej formie te same metody, co psychopata w interesach. Weźmy na przykład Jerry’ego Rubina i Abbie Hoffmana – wierzą w to, co robią, ale mają również z tego korzyści. Ich zwolennicy, ludzie z tłumu, stają się żałośni, próbując bez powodzenia przyjąć rewolucyjny styl życia. Jerry, Abbie i wszyscy sławni przywódcy korzystają z tego, że ich osobowości są adorowane. Właśnie ich naśladowców przywożą do naszego szpitala – oszołomionych, rozhisteryzowanych i zwariowanych z takiego, czy innego powodu. Ich dostajemy w swoje ręce. Po pierwszomajowej demonstracji na rzecz Bobby'ego Seale'a i Czarnych Panter mnóstwo ich znalazło się tutaj. Mieli halucynacje. Z powodu narkotyków? Nie wszyscy. Byli po prostu podnieceni i przerażeni. Pamiętam jednego, który nie mógł skorzystać z toalety. Za każdym razem wydawało mu się, że siada na bombie.

Psychopaci potrafią znaleźć „czułe miejsca" u innych...

Potrzebne jest im takie sprzężenie zwrotne, aby otoczenie mogło ich zaakceptować, choćby do pewnego stopnia. W ten sposób mogą odnaleźć siebie, w ten sposób mogą żyć. Do nas trafiają przeważnie psychopaci samotni. Czy można kiedy spotkać socjopatę, który wyjechał sam na ryby? Nigdy!

Nieśmiałość, opanowanie i uprzejmość nie zdają w Ameryce egzaminu. Miły facet jest listonoszem lub mleczarzem.

Czym Manson poruszył tak wielu młodych ludzi? Przygodą, romantycznością, wystąpieniem przeciwko establishmentowi, walką z systemem, egzaltacją, doznaniem łaski bożej? Samą potrzebą. W niewielkich dozach można znaleźć to „wszędzie”.

** *

Ludzie pytali, dlaczego zrobiłem to, co zrobiłem na komisariacie policji. Opowiedziałem im historyjkę podobną do tamtej, którą przedstawiłem. Ale wszystko to gówno prawda. Naprawdę zrobiłem to dlatego, że mnie bawiło. Tak mówię moim przyjaciołom. Swoim braciom powiedziałem szczerą prawdę, a prawda jest taka, że nie wiem dlaczego to zrobiłem. Śmieją się, bo wiedzą, że każde moje wyjaśnienie jest zmyślone.

Abbie Hoffman: “Revolution for the Hell of It”

** *

W Nowym Jorku, w którąś sobotę rano, na pustej o tej porze Lexington Aveniue zobaczyłem człowieka wlokącego ciężką torbę. Wiedziałem, dokąd idzie. Do Chińczyka, do pralni. Zapowiadało się ciekawe widowisko, bowiem pralnia Chińczyka już nie istnieje. Mnie przytrafiło się to dwa dni temu. Gdy mężczyzna z pochyloną z wysiłku głową przeszedł na drugą strome ulicy, podążyłem za nim.

Zatrzymał się przed pustym placem, gdzie jaszcze tydzień temu stała pralnia. Buldożer zrównał ją z ziemią. Wszystkie budynki zniknęły, a nawet wywieziono już gruz. Mężczyzna w końcu odwrócił się osłupiały. Ciągnąc z wysiłkiem ciężką torbę, aż zataczał się od ściany do krawężnika.

Dostrzegłem jego twarz stroskaną i ogłupiałą. Przypuszczalnie od lat odwiedzał co tydzień tę buchającą parą dziurę w murze, należącą do Shana Lee. Niezawodni, żwawi, niewiadomo dlaczego niepocący się Kantończycy, podobni do żywych znaków przestankowych, uśmiechali się, kiwali głowami i wręczali mu jasnoczerwony lub żółty kwit. I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, wszystko to znikło. Mógł się o tym od kogoś dowiedzieć. W zasadzie nie było to tak ważne. 0 jedną lub dwie przecznice dalej jest inna pralnia, w której robi się to samo. A mimo to, jak bardzo był przygnębiony i zagubiony, gdy zawracał do domu, zarzucając torbę na ramię.

Psychopata ucieka przed wszelkimi podobnymi smutkami i stratami. Nie dla niego takie głupie, powtarzające się wędrówki. Nagłe zniekształcenie punktu orientacyjnego, takiego jak aleja kwitnących kasztanów, które zrąbali w czasie zamieszek paryscy studenci, nie mówiąc o likwidacji ulubionej małej pralni, nie wywołuje u niego bólu lub uczucia dezorientacji – jest do niej przyzwyczajony. Odczuwa czas jako zbiór ograniczonych ramami, przedstawialnych elementów i żyje w pędzącej kabinie teraźniejszości. Dla niego historia jest tym, co widzi wokół siebie, w czym żyje obecnie. Ponieważ innego rozumienia historii nie przyjmuje, nie bierze pod uwagę możliwości pogorszenia się sytuacji i stopniowej utraty sił w przyszłości. (Z drugiej strony możliwość gwałtownej i niespodziewanej śmierci nie. przeraża psychopaty – często nawet jej szuka.)

(…)

** *

Przed wielu laty znałem niejakiego. Neala Cassady, nawet byłem w Newiark świadkiem na jednym z jego ślubów, którego udzielał ponury sędzia pokoju, Neal stał się sławny w roku 1957 jako Dean Moriarty – intensywnie żyjący, palący marihuanę, wielbiący jazz, przemierzający kontynent bohater „On the Road” Jacka Kerouaca. Według wszelkich wypracowanych przez medycynę kryteriów Cassady lub Moriarty (są oni w rzeczywistości identyczni – różnice wprowadzone do powieści nie mają znaczenia.) byłby oceniony jako całkowity psychopata. Nie można uniknąć tej etykietki. Pasuje ona do każdego opisu.

Oto jaki był Moriarty:

Aby móc wziąć ślub, w kilka dni później za pośrednictwem międzymiastowej targował się z Camille przebywającą w San Francisco o konieczne do rozwodu papiery. W parę miesięcy później Camille urodziła drugie dziecko Deana – wynik kilkudniowego spotkania na początku tego roku. Zaś w kilka miesięcy potem i Inez urodziła dziecko. Łącznie z jednym nieślubnym, pozostawionym gdzieś na zachodzie kraju, Dean miał ich wówczas już czwórkę i ani centa w kieszeni, a sam był jak zawsze pełen problemów, ekstazy l rozpędu.

W jednym z najlepiej znanych fragmentów książki, Moriarty i Sal Paradise (Kerouac), jak zawsze żyjąc tylko chwilą bieżącą, zatrzymują na szosie samochód jakiegoś nudnego małżeństwa. W trakcie jazdy Moiriarty wyrzuca z siebie:

Sal, pomyśl, chociaż to nie ma dla nas znaczenia, przeszukamy razem Denver i zobaczymy, co tam wszyscy robią. Rzecz w tym, że my wiemy, czym TO jest, czym jest CZAS i wiemy, że wszystko jest naprawdę PIĘKNE... Teraz przypatrz się tym z przodu. Mają swoje zmartwienia, liczą mile, myślą, gdzie spać, po ile benzyna, co z pogodą i co potem, jak dojadą – i widzisz, oni dojadą tam tak, czy owak. Tylko, że muszą się martwić i oszukiwać czas niepotrzebnym pośpiechem albo w jakiś inny sposób.

Dzisiejszy psychopatyczny styl życia (w odróżnieniu od stwierdzonej choroby, jeśli w ogóle można ją rozpoznać) rozpoczął się w Stanach Zjednoczonych co najmniej od epopei beatników. Dziki półbóg, Moriarty nawoływał zaszczutych konformistów z czasów Eisenhowera: Chodźcie! Pokażę wam, jak żyć! Przenosząc się z miejsca na miejsce, wzdłuż i wszerz kraju, Kerouac i jego przyjaciele ukazali możliwość szalonego, podniecającego, nowego sposobu odczuwania życia. Przez niego zapragnęłam jechać do Albuqerque! westchnęła pewna dziewczyna, skończywszy właśnie czytać „On the Road”.

Lecz literatura beatników nie ujawnia tego, że poza momentami ekstazy, wzbudzonej szybkością (w owym czasie – samochodów), przelotnymi przygodami erotycznymi oraz słuchaniem dzikiej, nowej muzyki – be-bopu, beatnicy, żyjąc zawsze czasem teraźniejszym, nudzili się strasznie. Z literatury wynosi się wrażenie niekończącego się podniecenia, pędu, następujących tuż po sobie stanów ekstazy i od czasu do czasu, w przerwach między szalonymi przygodami, okresów świątobliwej medytacji. Lecz w rzeczywistości więcej było dni pustych... Ciągnęły się długo, bardzo długo, a bohaterowie tego pokolenia, jak pamiętam,, po prostu nie wiedzieli, co ze sobą począć; siedzieli skacowani, paląc i zastanawiając się co dalej.

Pisarze wspominają tylko wzloty. Oto więc ekstaza i wielkie lub niemal wielkie pisarstwo wyrastające z nudy. Nuda prześladowała beatników jak chmura komarów, więc uciekali przed nią. Wtedy tylko garstce z nich udało cudem wznieść się ponad to zabijanie czasu i utratę dni. Z banalnych godzin, jakie w rzeczywistości przeżywali, pozostały, o dziwo, niezwykle twórcze prace.

Cassady, sztandarowy psychopata, nudził się najbardziej ze wszystkich. Sam nigdy nie był nudziarzem, przeciwnie, był bardzo interesujący, lecz znudzony niemal na śmierć. Żeby żyć, musiał być w ciągłym ruchu, nawet w sensie fizycznym: krzątał się, upijał, ciągle gdzieś wyjeżdżał. Nawet prace, jakich się podejmował, wymagały ruchu: przetokowy na kolei, ustawiacz samochodów na parkingach. Mimo, że był wyrafinowanym i całkowicie oddanym zwolennikiem nowego stylu, Cassady w krytycznych momentach zawsze popełniał błędy. Na przykład, sprzedawał marihuanę tajniakom lub coś w tym rodzaju. Urok życia chwilą i zajmowania się wszystkim tylko przez moment, nadwątlił jego rozsądek. Był to nieostrożny, jak najbardziej zielony nowicjusz. Ze swoimi doświadczeniami, zdobytymi przez lata spędzone w więzieniu, ciągle za to samo przestępstwo, powinien nauczyć się rozpoznawać tajniaków i wiedzieć, jak należy ich unikać. Lecz on musiał mieć natychmiast to, czego w danej chwili chciał – jeżeli miał na coś ochotę, załatwiał sprawę od ręki. Kiedyś, w Meksyku, po zbyt dużej dawce narkotyków, miał ochotę natychmiast iść spać, choć noc była bardzo zimna. W ten oto głupi i niepotrzebny sposób umarł Neal Cassady.

** *

Człowiek z marginesu nie cierpi ludzi, którzy przegrywają, choć sam mógłby stać się jednym z nich. Jego hasło to „zwyciężyć lub zginąć". Bezczynność jest dla niego grzechem, zwłaszcza gdy związana jest z chorobą. Przykładem może tu być Neal Cassady, który pozostawił w Mexico City chorego na dyzenterię i trawionego przez gorączkę Kerouaca. Sal Paradise opowiada: Spojrzałem poprzez ciemne wiry kłębiące się :w mojej głowie... i zobaczyłem Deana nachylającego się nad stołem kuchennym. Było to w kilka dni później – wyjeżdżał już z Mexico City.

Rozbrajający psychopata mówi: Biedny, biedny Sal zachorował. Stan będzie się tobą opiekował. A teraz słuchaj, jeżeli choroba pozwala ci słyszeć. Dostałem rozwód z Camille i wracam do Inez, do Nowego Jorku, dziś w nocy, o ile samochód to wytrzyma. Muszę wrócić do moich dawnych spraw. Szkoda, że nie mogę z tobą zostać. Będę się modlił, żeby tu wrócić... Tak, tak, tak. Muszę już jechać. Do widzenia, Sal, ty stara gorączko.

Później Kerouac: Gdy poczułem się lepiej, zrozumiałem, jaką był świnią, choć z drugiej strony musiałem uwzględnić cholerną złożoność jego życia – musiał zostawić mnie chorego, żeby się jakoś uporać ze swoimi żonami i nieszczęściami. «Dean, w porządku, stary. Nie powiem ci słowa». ...jedyne zasady moralne to odwaga i szaleństwo konieczne do przebicia, się.

Michael Thomas, redaktor „Rolling Stone” w recenzji filmu Performance z udziałem Mick Jaggera.

Z tymi bankierami i podobnymi rzeczami... Wykiwałem tego bankiera, u którego mieliśmy konto, wykiwałem też kilku innych ludzi, nawet Beatlesów. Co to znaczy, że ich wykiwałem?... Poruszam ludźmi jak kukiełkami. Siedzę i obmyślam intrygi, które przyniosą mi korzyść kosztem innych, tak po prostu... Manewrowanie ludźmi jest tym właśnie, nie bądźmy zbyt skromni. Są to celowe i przemyślane posunięcia, zmierzające do stworzenia sytuacji, jakiej chcemy. Tak właśnie wygląda życie, może nie?... To jest właśnie „manewrowanie" . Nie ma w tym nic wstydliwego. Wszyscy tak robimy. Zamiast chodzić w kółko i powtarzać „Niech cię Bóg ma w swojej opiece, bracie", udając, że się nie ma w tym żadnego interesu, chwytamy po prostu to, co nasze... Trzeba być draniem, żeby tak robić, to prawda, a Beatlesi są największymi draniami na świecie.

John Lennon w wywiadzie w ,.Rolling Stone" (1971)

Rewolucja zastąpiła w naszym kraju autorytet moralny kościoła.

Jerry Rubin: Do It!

Poza nakazem bycia sprawnym i atrakcyjnym, można zauważyć zarysy innej niezbędnej cnoty. Nowa etyka ponad wszystko ceni r o z p ę d – pod różnymi postaciami. Potrzeba natychmiastowego działania jest nawet bardziej typowa dla psychopatycznego stylu życia niż niecierpliwość. Błyskawiczne stawanie się, a nie powolny, pracochłonny rozwój. Dążenie do natychmiastowej realizacji potrzeby, a nie zwłoka.

Spontaniczne, nawet radosne manewrowanie ludźmi, niehamowane sentymentem. A zatem przemoc to rozpęd. Motocykle. Brutalna szczerość, szybkość orientacji. Przenoszenie się bez wysiłku z jednego miejsca w drugie, od myśli do myśli. Mówienie całej prawdy – to rozpęd. Co więcej, milczenie jest rozpędem, komputerowym pojmowaniem przy pomocy samego ruchu, zbyt szybkiego dla słów.

A później zastygnięcie w locie, rodzaj napiętego bezruchu, jaki przedstawiają genialne rysunki Saula Steinberga (który pewnego wieczora zauważył z uśmiechem, że najważniejszą rzeczą w życiu jest rozpęd; najbardziej fascynujące zmiany i najlepsze chwile trafiają się ,mimochodem", umykając w mgnieniu oka, zanim zdąży się pomyśleć i rozsmakować w nich).

Właśnie narkotyki dają takie wrażenie pędu i jednoczesnego bezruchu. Pewne rodzaje narkotyków biorą swe nazwy z wrażeń doznawanych w stanie ekstazy. Nawet marihuana w pewnym stopniu pomaga psychopatom i ich naśladowcom w osiągnięciu celu – stanu wiecznej młodości, przeżywanej z prędkością światła...

Wiele lat temu, wiosną 1963 roku, w pewnym apartamencie na Manhattanie, Timothy Leary i Richard Alpert nawrócili mnie przy pomocy ogromnej – zbyt wielkiej jak myślałem, nie potrafiłem tego udowodnić – porcji czystego LSD. Musiała to być dawka między 600 a 1000 miligramów, która wysłała neofitę w szaleńczą podróż od śmierci do ponownych narodzin. Wszechświat rozpadł się na kawałki. Ten inny ja stał się pyłkiem, niczym, cząstką strachu, podobnie jak astronauta, który oddalił się zbytnio od Ziemi i w pewnej ponurej chwili zrozumiał z całą oczywistością, że nigdy nie uda mu się powrócić. Rezultatem były napady śmiechu, płaczu, szaleńczego łkania przez prawie dziesięć godzin. Podróż była trudna i straszna, choć chwilami pełna ekstazy. Powrót z niej nawet dziś wydaje mi się cudem.

Leary twierdził, że podróż do wewnętrznego świata nie może pomóc psychice wędrowca, ale może ją na zawsze zmienić. Nie ma w tym przesady – nie można być takim samym po przeżyciu swej symulowanej śmierci i ponownych narodzin. Jest rzeczą niemożliwą, aby nie spojrzeć potem na życie inaczej.

Pamiętam, jak wyczerpany po podróży leżałem na kanapie. Wszedł Leary. Teraz wiesz, jak się odczuwa utratę osobowości, powiedział rozweselony. Dał mi ugryźć kawałek jabłka i napić się imbirowego piwa. (Leary jest jedynym znanym mi człowiekiem, który pije szkocką whisky z tonikiem Schweppesa). Potem podniósł ogromną jak Zeppelin, napełnioną DMT strzykawkę, proponując mi półgodzinną, jeszcze bardziej obłędną, odległą i rozhuśtaną podróż na tym grzybowym ekstrakcie. Powiedziałem „nie!" i odepchnąłem to od siebie. Leary roześmiał się i wszystko było w porządku.

Byłem dziwnie podniecony i przerażony. Wszyscy dokoła mnie mieli wielkie (rozszerzone przez narkotyk) oczy. Leary poklepał mnie po ramieniu. Widziałam siedzącego naprzeciw inteligentnego, życzliwego i nawet może świętego człowieka, lecz czułem się (trudno to wyrazić, biorąc pod uwagę narkotyczny obłęd), jakby w obliczu spotworniałej czułości. Później, gdy brnąłem do domu, w ciemności, zdawało mi się, że samochody opływają mnie jak ryby. W nawrocie paniki i zwątpienia zadzwoniłem do drzwi swego domu. Wpadając na żonę zawołałem: Tam jest gniazdo psychopatów!

Zastanawiam się do tej pory, co mi się wówczas stało. Dlaczego tak sympatyczni ludzie, jak Leary, Alpert i inni wydawali się w jakiś sposób mi zagrażać? Czy chciałem przez to powiedzieć, że nie odróżniali lub nie starali się odróżniać zła od dobra? Czy może powiedzieli mi, że pojęcia dobra i zła są przestarzałe, albo że służą tylko jako rekwizyty do zabawy w sprawiedliwość?

Wydawali mi się przybyszami z innego wymiaru czasu. Wtedy jeszcze problem psychopatii znaczył dla mnie niewiele. A jednak powiedziałem: psychopaci. Było to określenie precyzyjne. Miałem wrażenie, jakbym wrócił z kraju zamieszkałego przez ludzi nowego rodzaju. Doszedłem do wniosku, że wśród nich panowało kontrolowane szaleństwo. Mogliby wkrótce dokonać światowego przewrotu. Możliwość tę dawała im substancja, którą dysponowali. Wyczuwałem niebezpieczeństwo pod maską uśmiechu. Chcieli zadać cios memu światu. Jednocześnie zapytałem sam siebie: a dlaczego by nie? Dlaczego nie mieliby tego zrobić? Byli inteligentnymi, sympatycznymi towarzyszami i nauczycielami w trakcie mej podróży. A więc, czemu nie? Dlatego że powracało wciąż to niepokojące pierwsze wrażenie – oni są szaleni!

Być może, gdybym stał w tłumie na wzgórzu koło jeziora w Galilei, słuchając nauk Nowego Człowieka, czułbym że chwyta mnie taki sam dreszcz obłędu, że rodzi się nowa idea i chciałbym ją zniszczyć. Podobnie jak Leary i Alpert, on również wydawałby się mi (i tak w rzeczywistości było) prorokiem nowej, złowrogiej, zbyt demokratycznej i zgubnej idei miłości, kimś, komu powinno się zamknąć usta, bo jeśli nadal będzie głosił tę naukę, wszystkie prawa, według których żyłem, załamią się, a wówczas bezbronny, będę musiał rozpoczynać wszystko od nowa.

Trzymanie się na uboczu może zaostrzać przyjemność. Osoby wolnej, nie czującej odpowiedzialności za innych, nic nie hamuje. Obojętność pozwala intensyfikować doznania.

Czasem, wśród obcych osób można odczuć intrygujące, lekkie podniecenie. Zdarza się to na przykład w barze na lotnisku. Za kilka minut wszyscy odlecą w różnych kierunkach i nigdy się już nie spotkają. Często więc rozmowy stają się swobodne i ludzie zwierzają się sobie. Gdy nie jesteśmy ze sobą związani, możemy się przed sobą obnażyć.

Albo seks w motelach. Motele mają wyłącznie usługowy charakter. Nie mają indywidualnego uroku i ciepła. W dobrych motelach wydaje się, że łóżko i gruby dywan stanowią jedno. Wszystkie urządzania toaletowe są plombowane specjalnym papierem i niewiarygodnie higieniczne. Pokój – miejsce poza czasem – jest przeznaczony tylko do odpoczynku, spania lub seksu. Nie daje najmniejszej możliwości emocjonalnego zaangażowania. Pułapka seksu, raj całkowicie pozbawiony bezinteresownego uroku. Podejdź do kubełka z lodem, wyciągnij butelkę wódki, napijcie się lub zapalcie razem; po marihuanie lub cocktailach odbądźcie chłodno-namiętny, konwencjonalny i precyzyjny stosunek. Albo prostytutka, wyrachowana i niczego nie odczuwająca, która wykonuje każdą, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku, sztuczkę, jakiej żąda klient. Mieszczański playboy poszukujący ekstazy w grupowych stosunkach erotycznych, w podniecającym braku miłości.

Ale trzymanie się na uboczu może doprowadzić do manipulowania ludźmi, przybierając formę sadyzmu. Niekiedy ofiara nie jest nawet świadoma swej sytuacji – nonszalancki, okrutny stosunek do otoczenia może realizować się nawet z dużej odległości. Niedawno odwiedziłem wieczorem jednego z mych przyjaciół, mieszkającego w willi na dachu wieżowca. Jak zwykle wystawił na zewnątrz swoją silną lunetę i oglądał oświetlone okna w domach po drugiej stronie parku. Gdy widoczność jest dobra, spędza w ten sposób niemal wszystkie noce. Gdy wydaje przyjęcie, goście z odległości dwu lub trzech kilometrów polują na magie pary, wnikając w ich intymność. Nagle zaśmiał się dziwnie i skorygował ostrość. Na pewno coś odkrył. Potępiam nie to, co robi (w końcu podglądaniem nikogo nie krzywdzi), ale onanistyczne okrucieństwo jego działania – odsłonięci kochankowie wydają mu się tylko śmieszni. Podglądacze, podsłuchiwacze, wulgarni dowcipnisie telefoniczni – wszyscy uprawiający takie zabawy psychopaci, zasługują tylko na pogardę i obrzydzenie.

Dlaczego trzymający się na uboczu obserwatorzy i inni „dowcipnisie" upodobali sobie okrucieństwo? Dlaczego, na przykład, tak modna stała się teraz zabawa polegająca na robieniu z kogoś balona? Jest to odmiana sadyzmu Zen polegająca na ogłupieniu niewinnych ludzi za pomocą „krzywego zwierciadła" (powiedzenie Johna Lennona). Pomiędzy „robieniem z kogoś balona" i „wyrzucaniem z samolotu ważnej osobistości, żeby posłuchać jak spada z gwizdem" jest tylko mały krok. Jest to bowiem zabawa pod hasłem „wyrzućmy frajera za okno".

Wycinek z gazety:

Wiadomość ta przerwała pewnego wieczoru posiedzenie palaczy marihuany. Podobnie historia 35-letniego urzędnika przyjmującego reklamacje w Brooklynie, mieszkającego razem ze swą matką. Przez pewien czas był bezrobotny i z wielu różnych powodów postanowił popełnić samobójstwo. Powstrzymywała go tylko obawa przed tym, że jego matka będzie odczuwała hańbę i wstyd. Dlatego chwycił ją wpół i wyskoczył z trzeciego pietra. Upadając na matkę zabił ją, a sam ocalał.

Materacobójstwo! krzyczał tytuł w gazecie.

Dla trzymającego się na uboczu obserwatora takie historie są śmieszne, przyjmowane natomiast poważnie obciążałyby sumienie. Z absurdalnego bólu można się jedynie śmiać. Cierpienia nie można nigdy wybaczyć. „Gry, jakie prowadzą ludzie", wydadzą się śmieszne i głupie, gdy cierpienie pozbawi je lekkości. Ludzie zbyt poważnie traktują siebie samych. Cierpienie jest głupie i iluzoryczne (ponieważ nic nie jest całkowicie realne i wszystko przemija). Ludzie nie kończą się na sobie, lecz są wcieleniami, ciągłymi reprodukcjami – a nie tylko pojedynczymi osobami – nieustannie rozpadającej się i odradzającej znowu, eksplodującej formy życia, z którą każdy z nas się identyfikuje. Taki pogląd umożliwia łatwość biernego okrucieństwo i szyderstwa.

Świętych i psychopatów można uznać za jednakowo cynicznych, ponieważ zarówno jedni jak i drudzy wierzą, że życie powtarza się cyklicznie, a tym samym jest nudne; koło istnienia toczy się naprzód, a życie nie zmierza w jakimś określonym kierunku – po prostu kręci się w miejscu. Nie wyobrażają sobie, aby ewolucja miała jakiś cel, na przykład wyższą formę cywilizacji.

Jeżeli bez sensu kręcimy się w miejscu, a żadnemu z nas nie udaje się nic więcej niż pozorna ucieczka z kołowrotka, by i tak wkrótce przestać istnieć, wówczas rozwiązanie proponowane przez świętych i psychopatów jest zupełnie słuszne. Bawmy się. Zapomnijmy o paraliżującej odpowiedzialności. Żyjmy chwilą, przeżywajmy sekundę po sekundzie. Odrzućmy ciągłość i jednokierunkowość. Zlekceważmy historię i wszelkie przejawy dalekowzrocznego planowania.

Lecz jeśli założymy, że nasz świat dąży iw jakimś kierunku – prawdopodobnie ku formie wyższej, lepszej egzystencji – da się przywrócić wiarę w ciągłość, a indywidualny wysiłek człowieka może mieć pewne znaczenie.

Pojawiło się jednak coś nowego pod słońcem – całkowicie nowa, bezprecedensowa sytuacja: ogólna dostępność środków chemicznych, które, być może, pomogą w uratowaniu wszystkich zagubionych dusz. Jeśli używa się ich rozumnie i według przykazań, jak kiedyś (obecnie już nie) proponował Leary, narkotyki te mogą nam pomóc nauczyć się, jak godzić egzystencję ciągłą i jednokierunkową z cykliczną, jak przywrócić wiarę we własną wartość przerażonemu pielgrzymowi, umożliwiając psychopatom i ludziom normalnym życie razem, a nawet stanie się periodycznie odradzającą jednią.

PSYCHOPATIA I PONOWNE NARODZINY

Połączmy teraz ze sobą różne wątki naszych rozważań. To, co na początku było przypadkiem określanym – przynajmniej według kryteriów mieszczańskiej psychiatrii – jako postać choroby umysłowej, przestało być modelem medycznym i stało się stylem życia naśladowanym przez masy. Inwazja czy powstanie psychopatów, które objęło swym zasię­giem cały kraj, jest już faktem. Lecz początkowa „choroba moralna" psychopaty przeszła gwałtowną metamorfozę. On sam może rzeczywiście być chory, lecz jego naśladowcy przejmując od niego spontaniczny i teatralny sposób życia, odkryli nowe metody panowania nad czasem i wprowadzili podniecającą świeżość do wielu przestarzałych gier ludzkości.

Takie wywodzące się z psychopatii działanie można uznać za oczekiwany lek. Każda choroba powoduje konieczność powstania odpowiedniej terapii. Choroba przeszła w styl życia umożliwiający symulowane, wielokrotne odradzanie się.

Odradzanie się jest kluczem do problemu. Niestety, dawne systemy wierzeń, które nas niegdyś wspierały, zagubiły go. Młodzi kapłani wstrząsają starymi strukturami, lecz to za mało. Należy jak najszybciej wprowadzić nowe ceremonie, które całkowicie zapanują nad powszechną obawą przed pozbawioną wyższej sankcji śmiercią i uczuciem pustki, która wywołało masowe naśladownictwo psychopatii, spełniające rolę środka uśmierzającego.

Szaleństwo było często jedynym wyjściem. Potrzeba odrodzenia się oznaczała dla tysięcy ludzi pęd na oślep w kierunku choroby umysłowej, jak gdyby można było przy jej pomocy zlikwidować śmierć i uczucie pustki. Następstwem było świadome rozbicie psychiki, której odłamki mogłyby utworzyć fundament dla duchowego odrodzenia. Jest to proponowana między innymi przez Ronalda Lainga idea eleganckiego szaleństwa, burzliwego postępu duszy, dążenia do spokoju, lecz z ryzykiem trafiania, w razie porażki, do białego pokoju szpitala psychiatrycznego. Zwariujcie, aby móc posługiwać się rozumem powiedział Leary. Przed powrotem do życia sięgnijcie dna. Niemal wszystkie seanse terapeutyczne, nawet terapia polityczna, mają najpierw rozbić duszę, aby dopiero potem ją scalić. Jerry Robin mówi: Popieram wszystko, co wprawia ludzi w ruch, co wytwarza rozdarcie i sprzeczności, chaos i odrodzenie.

Brak w sferze religijnej odpowiednich ceremonii odradzania się spowodował w ostatnich latach katastrofę – epidemiczne zażywanie heroiny. Oczywiście nałóg zażywania heroiny rozwinął się w wyniku różnych kryzysów społecznych i gospodarczych, głupiej i zdradzieckiej wojny w Wietnamie i bezustannej nudy. Lecz również w znacznym stopniu przyczynił się do tego kryzys religijny – niezaspokojona potrzeba wielokrotnego odradzania się. Narkotyki dają złudzenie i obietnicę odrodzenia, nieosiągalnego już dla coraz większej liczby ludzi przy pomocy tradycyjnych środków religijnych. Dlatego, bez względu na naszą ocenę tej sprawy, używa się ich – w wielu przypadkach z tragicznymi skutkami – dla zaspokojenia potrzeb religijnych. (...)

Zbawienie i odrodzenie przy pomocy świadomie wywołanego szaleństwa jest okrutnym i zwariowanym rozwiązaniem problemu ludzkiej walki o przetrwanie bez wiary, w obliczu nicości. Psychopatia mogłaby być kompromisowym stanem umysłu, psychiczną konstrukcją wzniesioną w połowie drogi pomiędzy naszą starą, zużytą, bezradną wobec pustki normalnością, a rozdarciem bez odrodzenia, wywołanym strachem i poczuciem bezsensu.

Gdy zwykły szary człowiek nie może sobie dłużej dać rady z życiem – „rozsypuje się". Psychopata nigdy nie ociąga się bojaźliwie; w stanie niepokoju działa pospiesznie i bez zastanowienia; w jego wypadku załamanie jest mniej prawdopodobne.

Podkreślamy raz jeszcze, że nasze rozważania dotyczą głównie średniej warstwy społeczeństwa (rniddle class). Biedaków nie trzeba uczyć sztuki psychopatii. Najsilniejsi z nich muszą ją stosować, aby wywalczyć sobie niezależność w bezwzględnych środowiskach miejskich. Czarni rewolucjoniści w walce o wolność stosują, między innymi, agresywne metody socjopatyczne, bez których, jak podkreśla Frantz Fanon w The Wretched of the Earth, nie mogliby się obejść: Działanie fizyczne musi zastąpić koncepcję. (...) Przemoc można porównać do królewskiej łaski. Zniewolony człowiek odnajduje wolność w przemocy i dzięki niej (...)

Znów odrodzenie, tym razem dzięki rewolucji. Bunt doprowadzonych do socjopatii ludzi, szukających sprawiedliwości i zemsty. Słuszny, a nawet święty cel dla uciśnionych, robiących ze swej psychopatii straszliwą broń.

Psychopatę opisano jako idealnie przystosowanego do życia na pograniczu. Na Dzikim Zachodzie stał się (gdyż takim chcieliśmy go pamiętać) postacią romantyczną. Czciliśmy go i nadal czcimy. W naszych czasach, najbardziej spostrzegawczy ludzie stwierdzili, że znaleźli się w pobliżu innego rodzaju granicy, wzdłuż której kwitną i triumfują różne rodzaje psychopatycznego zachowania. Wszyscy manewrują na niebezpiecznym, zaminowanym teranie. Oni, którzy czują się osaczeni, chcą wywrócić wszystko do góry nogami, nasrać przed drzwiami albo rozbić komuś z was głowę. Inni odsuwają się, ukrywają, proszą tylko, aby pozostawić ich w spokoju, ale na pewno nie osiągną tego, czego pragną. W tym pogranicznym kraju dusza stara się uniknąć przerażenia. Dla wielu dzieci naszego wieku tylko zachowanie naruszające prawo pozwala przezwyciężyć strach, tylko zabawa lub niszczenie materialnych przedmiotów uwalnia od uczucia osaczenia i przytłoczenia wywołanego, jeśli nie przez innych ludzi, to przez sam obojętny Wszechświat.

Wydaje się, że Wielki Psychopata w Niebie zsyła na nas to wszystko. Jedno, co możemy zrobić, to uciec od Jego arbitralności i obojętności, przekroczyć granice i zdobyć wolność. Dość medytacji i miotania się w wątpliwościach i strachu. Dość harowania w pocie czoła nad realizacją rozsądnego i odpowiedzialnego planu życiowego. Zdaniem psychopaty, a teraz również i jego naśladowców, są to zajęcia dla głupców. Prawdziwym celem jest podróżowanie, ruch, zazdrość, radość, dokonywanie wspaniałych wyczynów, odbijanie ciosów bez hamującego poczucia winy, współczucia, ale tylko pod wpływem kaprysu lub przeżycia estetycznego – przekraczanie wszelkich granic, za każdym razem odradzając się w nowej postaci.

Wyobraźmy sobie, że wkrótce powstanie kościół narkotyczny lub lepiej, duchowy cyrk, sakramentem łączący pod jednym dachem wszystkie metody symulowania śmierci i ponownych narodzin. Jego celem powinna być konsekracja pewnego rodzaju zreformowanej psychopatii, łącząca najlepsze, najpłodniejsze aspekty tej choroby umysłowej z ciągłą, jednokierunkową nadzieją i wytrwałą walką, ujętą w ramy Gier, w Które-Na-Serio-Grają-Ludzie.

Powstałby następnie Kościół Odrodzenia Za Wszelką Cenę, świątynia wielokrotnego symulowanego umierania i odradzania się – postawa religijna dla syntezy ciągłości i cykliczności życia, psychopatii i normalności. Psychopaci i nie-psychopaci, klęcząc obok siebie, wspólnie umierając i odradzając się, uczyliby się żyć razem ze sobą.

Psychopata protestuje przeciwko „ciągłej, jednokierunkowej” odpowiedzialności. Zwykli ludzie nie przyjmują poglądu, że koło istnienia obraca się bez sensu. Wierzą, choć w wielu wypadkach z mniejszą siłą, że koło ewolucji toczy się w kierunku wyższej formy bytu. W jaki sposób połączyć te stanowiska i żyć w spokoju obok siebie? Znów sakramentalne umieranie i ponowne narodziny; przez „łamanie się" pigułką w nowej świątyni, wedle uświęconego rytuału. W ten sposób następuje uroczyste wzniesienie się ponad czas, przywrócenie wiary w sens gier, z których składa się nasze życie; pojawia się możliwość nakłonienia opętanych i błędnych rycerzy, żyjących wśród nas, aby stali się poszukiwaczami i podróżnikami, a nie łowcami zaszczytów.

Na tej drodze moglibyśmy stworzyć podstawy dla nowego, ortodoksyjnego systemu bez frustrujących zakazów. Taki system powinien zawierać elementy orgiastyczne, wywoływać dreszcz i mrowienie wędrujące wzdłuż ciała, permanentny stan pre-orgazmu, tak często przeżywany przez użycie narkotyków lub bez nich, w podróży do krainy śmierci i narodzin. (Przeżywany przez psychopatów na oślep, nieumiejętnie, bez hamulców – chyba że w intymnej sytuacji seksualnej – wywołuje przerażanie mieszczan.) Celem świątyń odrodzenia jest więc zniweczenie samokontroli, regularne i ceremonialne rozszczepienie, niszczenie i leczenie agresywnej i przerażającej osobowości, a następnie scalanie jej według rytuału, rozgrzeszonej już i odnowionej. Jak początkowo sądził Leary, środki typu LSD, stosowane w świątyniach, a nie w samotności, z powagą i ostrożnością, mogą stać się pokarmem nowej wiary, której wielu z nas, psychopatom i nie-psychopatom, tak rozpaczliwie potrzeba. Drapieżne instynkty psychopatów mogą zostać złagodzone przez lecznicze wstrząsy wewnętrznych podróży. Mieszczańskie samozadowolenie z siebie i ślepe przywiązanie do ciągłego i jednokierunkowego postępu zniknie w podobny sposób, zniknie, gdy na przykład dyrektor przedsiębiorstwa zacznie tarzać się nago po podłodze, na przemian śmiejąc się i szlochając Środki tego rodzaju mogą zmiękczyć szorstki, intrygancki charakter psychopaty, mogą wyzwolić zablokowaną spontaniczność konformisty i dać mu radosne poczucie siły. Mogą pomóc w oderwaniu się od starannie sformalizowanych poszukiwań i w dotarciu do wspólnego pola pamięci. Przeżycie wspólnej podróży mogłoby zbliżyć (a nawet zbliżyło tych, którzy próbowali) do siebie psychopatę i nie-psychopatę, tak, aby już zawsze rozumieli się wzajemnie. Psychopatę trzeba obłaskawić, a człowieka zdrowego natchnąć odwagą, aby od czasu do czasu mógł spróbować rozkoszy nieodpowiedzialności.

Ostatni nabytek cywilizacji – psychopata nie wierzący w boga, a również emocjonalnie niezrównoważony człowiek przyszłości, może w religijnej próżni okazać się, wedle słów Roberta Lindnera, zwiastunem kryzysu społecznego i politycznego. Pojawia się jako czarujący, niekiedy brutalny antychryst, zyskujący masy naśladowców, znudzony i lekkomyślny „flecista” – zaklinacz szczurów i dzieci (Pied Piper), który wkrótce poradzi sobie nie tylko z naszymi dziećmi, ale również z naszą historią i ze wszystkimi przekonaniami, z którymi żyjemy.

Jednakże jego nadejście mogłoby również być „narodzinami zbawcy", przewidzianymi kilkadziesiąt lat temu przez Junga, jako wydarzenie równe wielkiej katastrofie, ponieważ nowe i silne życie rodzi się właśnie tam, gdzie, jak się wydawało, nie było żadnego życia i siły ani możliwości rozwoju.

Czy zmierzamy więc ku czasom zbawiciela czy antychrysta? Ich obu? Kimkolwiek by był, czy koniecznie musi nas zniszczyć? Czy rzeczywiście nas zbawi? Od czego?



Przełożył Ryszard Bugajski







Towarzystwo Humanistyczne
Humanist Assciation