Barbara Stanosz
TERROR Z LUDZKĄ TWARZĄ
Wytwór
chorej wyobraźni – ustawę o prawnej ochronie dziecka poczętego
– poddano w parlamencie nieskomplikowanej chirurgii
plastycznej, przyodziano w listek figowy obrony ciężarnych uczennic
przed represjami ze strony władz szkolnych, na koniec przechrzczono,
wyszukawszy dla niej nazwę w cywilizowanym języku, i uchwalono
znaczną większością głosów.
Straciła
wiele ze swego makabrycznego uroku: nie ma w niej już żaru fanatyzmu,
którym płoną oczy posła Jana Łopuszańskiego ani aury terroru
ideologicznego, którą roztacza osoba posła Stefana Niesiołowskiego, a
i śladów wspaniałej, oszałamiającej bezmyślności posłanki Haliny
Nowiny-Konopczyny i posła Marka Jurka trochę tu mniej. Pozbawiona
atrybutu fundamentalistycznej konsekwencji ustawa antyaborcyjna
ukazała swą właściwą naturę i przeznaczenie: narzędzia sprawowania
władzy w formie, dla której ludowi politolodzy ukuli wdzięczną nazwę
„zamordyzm”.
Jest
to rodzaj polityki społecznej, polegający na trzymaniu człowieka na
postronku dostatecznie krótkim, by pozbawić go swobody ruchów i
ograniczyć pole widzenia; postronek ten trzeba mu założyć w miejscu
szczególnie wrażliwym, „przy pysku” – stąd nazwa
tej polityki. Mocno trzymany w ten sposób człowiek stawia swej „sile
przewodniej” coraz słabszy opór, pozwalając prowadzić się tam,
gdzie siła ta zechce i tracąc stopniowo motywację do zastanawiania
się, dokąd właściwie sam chciałby pójść.
Rozsądny
zamordysta nie dokłada starań, by jednakowo twardo traktować
wszystkie osobniki w swoim stadzie: bardzo słabym i ciężko dotkniętym
przez los popuszcza nieco postronka, bo nie zagraża mu to jako sile
przewodniej, a pozwala zyskać opinię ludzkiego pana.
Ustawa
antyaborcyjna w przyjętym przez Sejm RP kształcie spełnia wszystkie
warunki profesjonalnej techniki zamordyzmu. W porównaniu z nią wersja
pierwotna, inspirowana przez zwierzchników Kościoła katolickiego, na
pierwszy rzut oka trąci amatorszczyzną. Postronek pozostał
umieszczony w tym samym, bardzo czułym, miejscu: dotyka sprawy o
zasadniczym znaczeniu dla ludzkiej pomyślności, satysfakcji z życia i
poczucia szczęścia.
Dla
ogromnej większości ludzi jest to postronek równie krótki –
rodzaj i wysokość kar za aborcję zostały utrzymane. Uwolnienie zaś od
kar zdesperowane kobiety, które samodzielnie przerywają ciążę, oraz
lekarzy, którzy robią to kobietom zgwałconym, noszącym płody
nieodwracalnie uszkodzone lub zagrożonym ciężką chorobą, jest owym
bezpiecznym i korzystnym dla zamordysty popuszczeniem postronka w
nielicznych, wyjątkowych przypadkach. Obwarowanie tych przypadków
wymogiem urzędowego, prokuratorskiego lub lekarskiego udokumentowania
zredukuje zresztą znacznie ich faktyczną liczbę.
Sejm
oddał więc inspiratorom ustawy antyaborcyjnej niewątpliwą przysługę,
której po nim zapewne oczekiwali. Oni sami nie mogli bowiem lansować
projektu ustawy w takiej wersji, skoro rolę koronnego argumentu miała
pełnić teza, iż płód ludzki od początku jest człowiekiem: zgody na
niekaralność zabijania ludzi nieodwracalnie kalekich, spłodzonych w
akcie gwałtu itd. nie można usprawiedliwić nawet za pomocą bardzo
pokrętnej logiki (już z uzasadnieniem niskiego wymiaru kary za
„zabicie człowieka poczętego” miano ogromne kłopoty).
Odium
tej jawnej hipokryzji wziął na siebie Sejm; może wie, że pod tym
względem już niewiele ma do stracenia. I chyba zdoła obronić swoje
„kompromisowe rozwiązanie” przed Senatem, który z
właściwą mu dziecięcą ufnością wobec Kościoła zażąda zapewne
przywrócenia ustawie jej pierwotnej postaci.
Jeśli
tak się stanie, to ustawa antyaborcyjna złoży się – wraz z
ustawą, która każe respektować tzw. chrześcijańskie wartości w radiu
i w telewizji, oraz z projektowaną ustawą prasową – na wcale
zasobny arsenał środków zamordyzmu. Do ujarzmienia obecnych pokoleń
dorosłych Polaków byłoby tego jeszcze za mało, ale w stosunku do
pokolenia poddawanego od przedszkola intensywnemu praniu mózgów przez
katechetów, którzy będą czynić to coraz zręczniej i bardziej
profesjonalnie (już się szkoli liczną kadrę takich fachowców), środki
te mogą okazać się wystarczające. Uodpornione na rozterki moralne i
światopoglądowe, znające jeden tylko autorytet z jego „Jedyną
Prawdą”, odizolowane od kulturowych wpływów świata
zewnętrznego, zamykane w parafiach i w dusznych, wielodzietnych,
„prawdziwie katolickich” rodzinach, pokolenie to –
dla którego prawa dziś ustanawiane nabiorą już patyny tradycji –
prawdopodobnie pozwoli się doprowadzić na tym postronku do nowożytnej
ziemi niewoli: do państwa ideologicznego wyznaniowego typu.
Próby
zapobieżenia tej perspektywie na drodze dialogu i perswazji były od
początku skazane na niepowodzenie; najwyższy czas, by ich poniechać.
Szansę stanowi nieugięty bierny opór i solidarne nieposłuszeństwo
obywatelskie; póki jeszcze wszyscy pamiętamy, jak się to robi.
Gazeta
Wyborcza, 18 stycznia 1993
|