Bertrand Russell

RELIGIA i KOŚCIÓŁ


Wszystkie prawie zmiany, jakim uległ świat od końca średniowiecza, zawdzięczamy odkryciom naukowym i szerzeniu się nowej wiedzy. Taka była pierwotna przyczyna Odrodzenia, Reformacji i rewolucji przemysłowej; taka również była bezpośrednia przyczyna upadku dogmatycznej wiary. Studia nad tekstami klasyków i historią początków chrześcijaństwa, nad astronomią Kopernika i fizyką, nad biologią Darwina i antropologią porównawczą obalały kolejno, jeden po drugim, filary podtrzymujące gmach katolickiego dogmatu – aż wreszcie każdy prawie myślący i wykształcony człowiek musiał uznać, że obecnie obronić się da co najwyżej jakiś ogólny duch, jakaś nieokreślona nadzieja i jakieś niezupełnie wyraźne poczucie moralnego obowiązku.

Przekonanie to mogłoby może pozostać udziałem jedynie wykształconej mniejszości, gdyby nie fakt, że prawie wszędzie Kościoły zwalczały postęp społeczny z taką samą zaciętością, z jaką sprzeciwiały się postępowi myśli. Konserwatyzm polityczny doprowadził Kościoły do konfliktu ze wszystkim, co krzepkie i pełne wigoru w klasie robotniczej; przyczynił się do rozpowszechnienia wolnej myśli w szerokich masach, które w innym wypadku, mogły jeszcze przez wiele stuleci zachować ortodoksyjną wiarę.

Upadek ortodoksyjnej religii, jakkolwiek będziemy go oceniać, jest jednym z najbardziej doniosłych faktów współczesnego świata. Skutki jego nie zaczęły się jeszcze prawie wcale przejawiać: jakie będą te skutki – niepodobna przewidzieć, ale nie ulega wątpliwości, że będą głębokie i doniosłe.

Religia jest częściowo sprawą prywatną, częściowo zaś instytucją społeczną: dla protestanta jest przede wszystkim tym pierwszym, dla katolika natomiastprzede wszystkim tym drugim. Dopiero wówczas, gdy oba te czynniki są ze sobą ściśle zespolone, religia staje się potężną siłą, zdolną do kształtowania społeczeństwa. Kościół katolicki od czasów Konstantyna aż do Reformacji stanowił połączenie, które mogłoby się wydawać niemożliwe, gdyby nie to, że się faktycznie dokonało – połączenie boskiego z cesarskim; połączenie moralności uległej pokory z dumą rzymskiego cesarstwa. Ci, których pociągała pokora, mogli znaleźć ją w Tebaidzie1; ci zaś, których pociągał majestat – mogli podziwiać go w przepychu metropolitów i arcybiskupów. Te same dwa oblicza Kościoła reprezentowane są wciąż jeszcze przez Św. Franciszka i Innocentego III-go. Jednakże od czasów Reformacji religia jednostki znajdowała się w coraz większym stopniu poza Kościołem katolickim, to zaś, co pozostało religią katolicką, było coraz bardziej sprawą instytucji, polityki i ciągłości historycznej. Rozdział ten osłabił religię: instytucjom religijnym brakowało entuzjazmu i oddania ludzi, którzy odczuwają religię jako sprawę osobistą, z drugiej zaś strony ludzie tego typu nie mogli szerzyć i utrwalać swej nauki przy pomocy potężnych organizacji kościelnych.

Kościół katolicki wytworzył w średniowieczu najbardziej spójny organizm społeczny i najbardziej harmonijną wewnętrzną syntezę instynktu, umysłu i ducha, jaką znał kiedykolwiek świat cywilizacji zachodniej. Św. Franciszek, Tomasz z Akwinu i Dante reprezentują jego wyżyny, jeśli chodzi o rozwój jednostki; wspaniałe katedry zaś, rozkwit zakonów „żebraczych" i zwycięstwo papiestwa nad cesarstwem – najwyższą potęgę polityczną. Ale doskonałość, jaką Kościół osiągnął, była ograniczona; zarówno instynkt, jak umysł i duch krępowane były i kształcone według jednego modelu. Ludzie świeccy znaleźli się wobec Kościoła w stosunku zależności, przeciw której się buntowali, a Kościół używał swej władzy dla celów łupiestwa i ucisku. Doskonała synteza stała się wrogiem dalszego rozwoju. Poczynając od czasów, które nastąpiły bezpośrednio po epoce Dantego, wszystko, co żywotne, musiało stoczyć walkę o swe prawo do życia z przedstawicielami starego porządku. Walka ta nie jest i dziś jeszcze zakończona. Dopiero, gdy będzie zakończona ostatecznie, równo w świecie instytucji politycznych, jak i w wewnętrznym świecie myśli ludzkiej, nowe organiczne społeczeństwo i nowa istotna synteza będą mogły zająć miejsce, jakie Kościół zajmował przez lat tysiąc.

Istnieją dwa czynniki, które oddziałują dziś ujemnie na stan duchowny: jeden z nich stanowi swoistą właściwość tego stanu, drugi zaś działa także w stosunku do innych zawodów. Ten pierwszy czynnik to sztuczne założenie, że duchowni są bardziej cnotliwi od innych ludzi. Każda zwykła grupa ludzi, jeśli się ją wyodrębni od reszty społeczeństwa i zapewni, że w cnocie przewyższa ona tę resztę, musi mieć tendencję do opuszczenia się poniżej normalnej przeciętnej. Jest to banalne twierdzenie znane już w starożytności, jeśli chodzi o władców i wszystkich tych, do których ludzie stosować zwykli przymiotnik „wielki". Jest ono jednak tak samo prawdziwe, gdy dotyczy tych spośród duchownych, którzy w istocie rzeczy nie mają wcale takiej przewagi nad ogółem, jaką im się zwyczajowo przypisuje.

Drugim czynnikiem, mającym szkodliwy wpływ na duchowieństwo, są darowizny na rzecz Kościoła. Jeśli jakaś własność dostępna jest tylko dla tych, którzy popierać będą pewną istniejącą instytucję, paczyć ona będzie prawdopodobnie pogląd ludzi na doskonałość tej instytucji. Tendencja w tym kierunku staje się jeszcze silniejsza, jeśli własność łączy się ze stanowiskiem społecznym i daje sposobność do przejawiania się władzy w prywatnych sprawach, dotyczących innych ludzi. Najgorzej jest wtedy, gdy prawo wiąże instytucję ze starym wierzeniem, którego niepodobna prawie zmienić, a które jednocześnie nie ma nic wspólnego ze swobodną myślą danej epoki. Połączenie wszystkich tych czynników działa na szkodę moralnej siły Kościoła.

Nie o to głównie chodzi, że wiara Kościoła jest wiarą fałszywą. Nie w porządku jest w tym wypadku samo istnienie jakiejkolwiek wiary. Skoro tylko dochód, stanowisko i władza zależą od przyjęcia wiary, wszystko jedno jakiej, uczciwość intelektualna jest zagrożona.

Ludzie mówią sobie wtedy, że formalnym godzeniem się na pewne wierzenia okupują dobro, jakie dzięki temu mogą czynić. Nie zdają sobie jednak sprawy z tego, że w przypadku ludzi żywej myśli, wszelkie naruszenie niezależności intelektualnej pozbawia ich możności czynienia dobra, ponieważ prowadzi do tego, ze stopniowo zatracają w ogóle zdolność widzenia prawdy. Surowość dyscypliny partyjnej wprowadziła to samo zło do polityki; w tej dziedzinie, jako zjawisko stosunkowo nowe, widoczne jest ono dla wielu ludzi, którzy – gdy chodzi o Kościół – uważają je za sprawę małej wagi. Ale właśnie, gdy chodzi o Kościół, zło jest większe, ponieważ religia ma większe znaczenie niż polityka i ponieważ jest rzeczą szczególnie ważną, aby przedstawiciele religii byli pod tym względem bez zarzutu.

Szkodliwe zjawiska, które rozważaliśmy, są – jak się zdaje – nierozerwalnie złączone z istnieniem stanu duchownego jako zawodu.

Jeśli w naszym świecie, który zmienia się tak szybko, religia nie ma przynosić szkody – powinna być powierzona pieczy ludzi, którzy – jak kwakrzy – mają inne zajęcie w ciągu tygodnia, a pracę religijną wykonują z entuzjazmu dla sprawy, nie otrzymując za to żadnej zapłaty.

Poza tym tego rodzaju ludzie, znając życie codzienne, rzadko zasklepiać się będą w moralności oderwanej od potrzeb i wymagań codziennego życia. Jako ludzie wolni, nie będą oni obowiązani do przyjmowania żadnych określonych z góry wniosków i potrafią rozważyć każde zagadnienie moralne lub religijne szczerze i bez uprzedzeń. Chyba tylko w społeczeństwie, które zakrzepło zupełnie w bezruchu, religia może być żywą siłą, wspierającą rozwój duchowy, jeśli nie jest uwolniona od zmory stanu duchownego jako zawodu.

Z tych głównie względów ludzie wybitni w świecie religijnym wnoszą dziś tak mało pierwiastków wartościowych do religii i moralności. Nie da się zaprzeczyć, że wśród oficjalnie wierzących wielu wierzy zupełnie szczerze i odczuwa wciąż jeszcze ten dawny zapał, jaki dało światu chrześcijaństwo zanim zostało osłabione przez postęp wiedzy. Ci szczerze wierzący są cenni dla świata, ponieważ nie pozwalają zginąć przekonaniu, że najważniejszą sprawą ludzką jest życie ducha. Niektórzy z nich mieli odwagę w krajach, prowadzących obecnie wojnę, głosić w imię Chrystusa miłość i pokój. Ludzie ci robili, co było w ich mocy, aby złagodzić w sobie uczucia zajadłości i nienawiści, za co zasługują na pełny szacunek – bez nich świat byłby jeszcze gorszy niż jest.

Nie można jednak oczekiwać od najbardziej nawet szczerych i odważnych wyznawców religii tradycyjnej, aby oni właśnie tchnęli w świat nowego ducha. Nie potrafią oni przecież przywrócić religii tym, którzy utracili ją nie na skutek własnej martwoty duchowej, ale właśnie dlatego, że umysł ich był zbyt aktywny. Wyznawcy religii tradycyjnej szukają dla siebie inspiracji w tym, co minęło, a nie w tym, co nadchodzi: szukają jej w nauce Chrystusa, która przy całej swej szlachetności jest jednak zupełnie niewystarczająca, gdy chodzi o wiele społecznych i duchowych zagadnień współczesnego życia. Sztuka, intelekt, zagadnienia państwa – wszystko to nie istnieje dla Ewangelii. Ludzie, którzy jak Tołstoj naprawdę szukają w Ewangelii wskazówek życiowych, muszą uważać prostego chłopa za najlepszy typ człowieka i przy pomocy skrajnego i niewykonalnego anarchizmu odsuwać od siebie wszelkie zagadnienia polityczne.

Jeśli religijny pogląd na świat i życie ma kiedykolwiek znów zapanować w umysłach i uczuciach krytycznie myślących ludzi, wiele z tego, co przyzwyczailiśmy się łączyć z religią, będzie musiało ulec odrzuceniu.

Pierwszą, największą zmianą, jakiej trzeba będzie dokonać, powinno być wprowadzenie moralności opartej na inicjatywie, a nie na posłuszeństwie – na moralności nadziei, a nie strachu, wskazującej raczej na rzeczy, które należy robić, niż na to, czego robić nie powinniśmy.

Obowiązek człowieka nie kończy się na tym, aby prześlizgnąć się przez życie, nie narażając się na gniew boski. Świat ten jest naszym światem i od nas zależy, czy zrobimy z niego niebo czy piekło. W naszej to jest mocy i nasze też będą „królestwo i sława”, jeśli starczy nam odwagi i rozumu, by je stworzyć. Religia, jakiej nam potrzeba, nie będzie polegała na uroczystych obrządkach i zabobonnych zakazach, nie będzie posępna ani ascetyczna, będzie się mało zajmować prawidłami postępowania. Duchem ożywiającym ją będzie wizja tego, czym życie ludzkie być może; radością jej będzie radość tworzenia w wielkim, wolnym świecie inicjatywy i nadziei. Religia ta kochać będzie ludzi nie za to, czym są dla zewnętrznego obserwatora, lecz za istniejący w nich i ukazywany nam przez wyobraźnię zarodek tego, czym się staną. Nie będzie ona skora do potępień, pochwalać zaś będzie raczej osiągnięcie czegoś pozytywnego, a nie negatywnej bezgrzeszności; pochwalać będzie radość życia, żywość uczuć i twórcze zrozumienie, dzięki którym świat stać się może młody, piękny i pełen rozmachu.

Słowo „religia"ma wiele znaczeń i długą historię. Z początku religia polegała na odprawianiu pewnych obrządków odziedziczonych z odległej przeszłości, wykonywanych z jakiegoś dawno zapomnianego powodu i łączonych od czasu do czasu z rozmaitymi mitami, które miały tłumaczyć ich rzekomą wagę. Wiele z tego pozostało jeszcze i dzisiaj. Człowiek religijny to taki, który chodzi do kościoła i przyjmuje komunię; to człowiek „praktykujący", jak mówią katolicy. To, jak poza tym postępuje, ani to, czym jest dla niego życie i rola człowieka na świecie, nie ma związku z tym, czy jest „religijny", w tym prostym, ale poprawnym z historycznego punktu widzenia znaczeniu. Wielu jest ludzi, którzy są w tym znaczeniu religijni, a jednak nie ma w nich niczego, co zasługiwałoby na tę nazwę w sensie, w jakim ja ją rozumiem. Sama już powszedniość nabożeństwa kościelnego pozbawiła ich wrażliwości na nie; nie zdają sobie sprawy z tego, w jakim stopniu liturgia wzbogacona została przez historię i doświadczenie. Nie poruszają ich recytowane płynnie słowa Ewangelii, potępiające wszak wszystkie prawie czyny tych, którzy wyobrażają sobie, że są wyznawcami Chrystusa. Temu losowi musi ulec każdy ustalony rytuał: niemożliwością jest, aby wywierał poważniejszy wpływ, jeśli na skutek częstego powtarzania stał się mechanicznym odruchem.

Całą działalność ludzką wyprowadzić można, ogólnie mówiąc, z trzech źródeł, które wprawdzie nie dadzą się wyraźnie od siebie oddzielić, są jednak dostatecznie różne, aby posiadać trzy rozmaite nazwy. Te trzy źró­dła to instynkt, umysł i duch; życie duchowe jest spośród tych trzech źródeł tym, co stanowi religię2 człowieka.

Instynkt obejmuje to wszystko, co człowiek ma wspólnego ze zwierzętami niższego rzędu, a więc wszystko, co dotyczy zachowania życia i reprodukcji gatunku, jak również związane z tym pragnienia i impulsy. Obejmuje on próżność, pociąg do własności, miłość rodzinną, a nawet wiele spośród czynników, które składają się na miłość ojczyzny. Obejmuje on wszystkie impulsy, od których zasadniczo biorąc, zależy biologiczny sukces jednostki lub całej grupy, gdyż wśród zwierząt stadnych instynkt rozciąga się i na grupę. Impulsy, o jakie tu chodzi, mogą w rzeczywistości nie prowadzić do powodzenia, a często nawet je utrudniać, jednakże cechą charakterystyczną tych impulsów jest to, że sukces jest ich racją bytu, że wyrażają one naturę człowieka jako zwierzęcia i stanowisko jego w świecie, składającym się ze współzawodników.

Życie umysłu wypełnione jest przez pogoń za wiedzą, poczynając od zwykłej ciekawości dziecięcej aż do największych wysiłków myśli. Ciekawość istnieje i wśród zwierząt i ma wyraźne zadanie biologiczne; tylko jednak w człowieku jest czymś więcej niż badaniem poszczególnych przedmiotów, które mogą być jadalne albo trujące, przyjazne albo wrogie. Ciekawość jest tym pierwotnym impulsem, z którego wyrósł cały gmach wiedzy naukowej. Wiedza okazała się tak pożyteczna, że przeważnie nie poszukuje się jej już dla zaspokojenia ciekawości; inne, niezliczone motywy przyczyniają się dziś do rozwoju życia intelektualnego. Mimo to jednak bezpośredni pociąg do wiedzy i chęć uniknięcia błędu grają jeszcze i dziś wielką rolę, zwłaszcza gdy chodzi o tych, którzy mają do nauki największe zdolności. Nikt nie może posiąść wielkiej wiedzy, jeśli nabywanie jej nie jest dlań rozkoszą samą w sobie, niezależną od poczucia pożytku, jaki może być przy jej pomocy osiągnięty. Impuls nabywania wiedzy i działalność, która z niego wypływa, stanowi to, co nazywam życiem umysłu. Polega ono na myślach, które są całkowicie lub przynajmniej częściowo nieosobiste, to znaczy koncentrują się na pewnych przedmiotach ze względu na same te przedmioty, a nie tylko ze względu na ich znaczenie dla naszych instynktów.

Podobnie, jak życie umysłu wypełniają nieosobiste myśli, życie duchowe skupia się dookoła nieosobistych uczuć. W tym sensie wszelka sztuka należy także do życia duchowego, choć wielkość jej polega na tym, że jest ona także w bardzo ścisłym związku z instynktem. Sztuka rodzi się z instynktu i wznosi się stamtąd aż do dziedziny ducha; religia zaś powstaje z ducha i usiłuje opanować instynkty. Jest rzeczą możliwą odczuwać smutki i radości innych tak samo, jak nasze własne, kochać i nienawidzić bez jakiegokolwiek związku ze sprawami osobistymi, troszczyć się o losy człowieka i wszechświata, nie myśląc wcale o tym, że nas samych dotyczy ta sprawa. Szacunek i cześć dla innych, poczucie obowiązku wobec ludzkości, odczuwanie pewnej powinności i działania z czyjegoś nakazu, traktowane przez tradycyjną religię jako natchnienie pochodzące od Boga – wszystko to należy do życia duchowego. Zaś w głębi, pod tym wszystkim, leży poczucie, iż istnieje jakaś tajemnica, na pół tylko odsłonięta, jakaś ukryta mądrość i świetność, jakiś świat, zmieniony przez wyobraźnię, gdzie zwykłe przedmioty tracą swoje namacalne znaczenie i stają się cienką zasłoną, spoza której majaczy niewyraźnie ostateczna prawda. Te właśnie uczucia są źródłem religii, i jeśli miałyby wyginąć – wiele z tego, co najlepsze, znikłoby z naszego życia.

Instynkt, umysł i duch są jednakowo niezbędne, jeśli chodzi o pełnię życia; każdy z tych czynników osiągnąć może swoistą doskonałość i każdy ulec swoistemu skażeniu. Każdy rozwinąć się może aż do doskonałości pozornej kosztem czynników pozostałych; każdy ma tendencję do tamowania rozwoju innych; w życiu jednak, do którego powinniśmy dążyć, rozwój wszystkich trzech będzie uzgodniony i połączony nierozerwalnie w jedną harmonijną całość. W ludziach pierwotnych najwyższą siłą jest instynkt – umysł i duch prawie nie istnieją. Wśród współczesnych ludzi cywilizowanych umysł jest, z reguły rozwinięty kosztem ducha i instynktu; prowadzi to do dziwnej martwoty i wyschnięcia uczuć ludzkich, do zaniku wszelkich pragnień osobistych i nieosobistych, a skutkiem tego – do cynizmu i intelektualnej destrukcyjności. Wśród ascetów oraz większości tych, których nazywa się „świętymi ludźmi”, życie duchowe rozwinęło się kosztem instynktu i umysłu; wytworzyło to postawę niemożliwą do przyjęcia ani dla tych, których funkcje zwierzęce pozostały zdrowe, ani też dla tych, których pociąga myśl twórcza. W żadnym z tych jednostronnych kierunków rozwoju nie znajdziemy mądrości ani filozofii, która dałaby cywilizowanemu światu nowe życie.

Wśród cywilizowanych mężczyzn i kobiet naszej epoki harmonia instynktu, umysłu i ducha jest rzeczą rzadką. Bardzo niewielu odnalazło filozofię praktyczną, która przyznaje każdemu z tych czynników należne mu miejsce; na ogół instynkt wojuje z umysłem i duchem, duch zaś i umysł walczą między sobą. Walka ta pochłania wielką część energii ludzkiej, która powinna być skierowana całkowicie ku osiągnięciu celów zewnętrznych. Kiedy za cenę ujarzmienia pewnej części swojej natury, człowiek uzyskuje wątpliwej wartości pokój wewnętrzny, zagrożona zostaje jego żywotność, a dalszy jego rozwój nie może już być zupełnie zdrowy. Jeśli ludzie mają rozwijać się normalnie, jest rzeczą bardzo ważną, aby pogodzili w sobie wymagania instynktu, rozumu i ducha.

Instynkt jest źródłem żywotności; jest więzią i podstawą naszego poczucia łączności z innymi ludźmi oraz środkiem, przy pomocy którego ogół wpływa i nadaje sens życiu poszczególnych jednostek. Ale instynkt sam przez się nie pozwala nam opanować sił natury ani w nas samych, ani w świecie zewnętrznym i utrzymuje nas w niewoli takiego samego bezmyślnego impulsu, jak ten, dzięki któremu rosną i rozwijają się drzewa. Od tej niewoli uwolnić nas może umysł, dając nam zdolność nieosobistego myślenia. Zdolność ta pozwala oceniać krytycznie czysto biologiczne cele, do których mniej lub bardziej ślepo zmierza instynkt. Jednakże w swym wpływie na instynkt umysł jest wyłącznie krytyczny, i jeśli wpływ jego nie znajduje żadnej przeciwwagi, może łatwo stać się destrukcyjny i prowadzić do cynizmu. Duch jest antidotum na cynizm umysłu: nadaje on emocjom, zrodzonym z instynktu, pewną powszechność i ogólność, dzięki czemu stają się one odporne na krytycyzm umysłowy. Gdy zaś myśl kierowana jest przez ducha, traci ona swe okrutne, destrukcyjne własności: nie grozi już wówczas instynktowi śmiercią, lecz łagodzi jego uporczywość i bezwzględność; uwalnia go także od więzów okoliczności i przypadku. Instynkt rodzi siłę, umysł wskazuje sposoby użycia tej siły w pożądanym kierunku, duch zaś poddaje tego rodzaju kierunek, który nie może ulec zdyskredytowaniu przez krytykę umysłu. Taka byłaby w zarysie rola instynktu, umysłu i ducha w harmonijnie urządzonym życiu.

Instynkt, umysł i duch pomagają sobie nawzajem, gdy rozwijają się swobodnie i naturalnie; jeśli jednak coś się psuje w którymkolwiek z tych czynników, uniemożliwia to nie tylko normalne działanie tego czynnika, ale i pozostałe również ulegają skażeniu. Muszą one rozwijać się jednocześnie. A jeśli mają rozwinąć się w człowieku w całej pełni, człowiek nie może żyć w izolacji i musi należeć do społeczeństwa, które rozwoju jego nie tamuje i nie kaleczy.

Działanie instynktu, jeśli nie podlega wpływom umysłu ani ducha, przebiega cyklicznie: każdy przebieg zaczyna się od impulsu ku jakiemuś mniej lub bardziej określonemu czynowi, potem zaś, na skutek konsekwencji tego czynu, następuje zaspokojenie tej czy innej potrzeby. Impuls i pragnienie nie obejmują całego przebiegu, lecz skierowane są tylko ku jego zapoczątkowaniu: reszty dokonują już przyczyny naturalne. Pragniemy jeść, ale nie pragniemy być dobrze odżywiani, chyba że jesteśmy słabowici. Jednakże, poza swoją wartością odżywczą, jedzenie to tylko chwilowa przyjemność, nie związana z tym, do czego zmierza ogólny impuls życia. Ludzie pragną stosunków seksualnych, ale na ogół biorąc, rzadko tylko i w niezbyt silnym stopniu pragną mieć dzieci. Ale bez nadziei na dzieci, która by od czasu do czasu była urzeczywistniona, stosunki seksualne pozostają dla większości ludzi izolowaną, zamkniętą w sobie przyjemnością, która nie wiąże ich osobistego życia z życiem ludzkości, nie łączy się z ich zasadniczymi dążeniami i nie może wytworzyć tego poczucia dokonanego dzieła, jakie daje uzupełnienie naszego „ja" przez dzieci. Większość ludzi, jeśli impulsy ich nie są tłumione i obumarłe, pragnie jakiejś twórczości, wielkiej lub małej, zależnie od indywidualnych możliwości. Nieliczni ludzie mogą zaspokoić to pragnienie: są tacy szczęśliwcy, którzy mogą stworzyć nowe imperium, dyscyplinę naukową, poemat lub obraz. Ludzie nauki łatwiej od innych znajdują ujście dla swych sił twórczych, to też są najszczęśliwsi spośród ludzi inteligentnych, ponieważ działalność ich daje pełne zadośćuczynienie dla umysłu, ducha i instynktu twórczego.3 Ich sposób życia stanowi zaczątek tego, do czego powinniśmy dążyć; w ich szczęściu znajdziemy może zarodek przyszłego szczęścia całej ludzkości. W pozostałych ludziach jednak impulsy twórcze zostały stłumione. Nie mogą ani zbudować sobie własnego domu, ani urządzić własnego ogrodu, ani skierować swej pracy ku wytworzeniu czegoś, co własnym, nieprzymuszonym wyborem pragnęliby wytworzyć. W ten sposób instynkt twórczy, który powinien rozwijać umysł i ducha, zostaje zahamowany i wynaturzony. Zbyt często zwraca się on ku czynom niszczycielskim, jako jedynym czynom skutecznym, które są dlań dostępne. Porażenie instynktu twórczego rodzi zazdrość, a z zazdrości rozwija się impuls niszczenia wszystkiego, co twórcze w ludziach, którym się bardziej poszczęściło. To jest jedno z najpoważniejszych źródeł choroby instynktu.

Dziedzina instynktu ważna jest nie tylko sama przez się i nie tylko ze względu na pożyteczność czynów, jakie rodzi, ale także dlatego, że jeśli ta dziedzina nie jest zaspokojona, życie jednostki staje się czymś oderwanym od ogólnego życia człowieka. Wszelkie istotne i głębokie poczucie łączności z innymi ludźmi opiera się na instynkcie, na współpracy lub porozumieniu co do jakiegoś instynktownego dążenia. Najbardziej jest to widoczne w stosunkach wzajemnych mężczyzn i kobiet, dzieci i rodziców; ale pozostaje prawdą i w stosunkach o szerszym zakresie. Jest prawdą, gdy chodzi o wielkie zgromadzenia, porwane przez jakąś silną wspólną emocję, a nawet gdy chodzi o cały naród w niespokojnych czasach. Na tej prawdzie opiera się częściowo wartość religii jako instytucji społecznej. Jeśli brak nam zupełnie takiego poczucia, inne istoty wydają nam się dalekie i obojętne; jeśli zaś zostało ono wyraźnie stłumione, istoty te budzą w nas wrogie instynkty. Zarówno obojętność, jak i wrogie uczucia mogą być zamaskowane przez religijną miłość bliźniego, która obejmuje wszystkich ludzi, niezależnie od ich stosunku do nas. Ale miłość religijna nie przerzuca pomostu przez przepaść oddzielającą człowieka od człowieka; patrzy ona na drugi brzeg przepaści, spogląda na innych ze współczuciem lub abstrakcyjną sympatią, nie żyje jednak ich życiem. To może uczynić jedynie instynkt, ale tylko gdy jest płodny, zdrowy i bezpośredni. Do tego zaś trzeba, aby cykliczne przebiegi instynktu były możliwie często doprowadzane do końca, a nie urywane w połowie drogi. Obecnie są przerywane stale: częściowo przez dążenia, które kolidują z nimi z ekonomicznych lub innych względów, częściowo zaś przez pogoń za przyjemnością, która sprawia, że szukamy z całego przebiegu tylko momentów przyjemnych, unikamy zaś pozostałych. W ten sposób instynkt obrabowany zostaje ze swego znaczenia i powagi; nie jest więcej zdolny do osiągnięcia czegokolwiek wartościowego. Żądania jego stają się coraz bardziej wygórowane i życie przestaje być całością ożywianą jedną zasadniczą ten­dencją, ale rozpada się na szereg niepowiązanych ze sobą momentów, czasem przyjemnych a przeważnie pełnych znużenia i rozczarowania.

Życie umysłowe, choć wyrażające najwyższą doskonałość samo w sobie, nie może uzdrowić instynktu, chyba że potrafi wskazać ujście niezbyt trudno dostępne dla instynktu twórczego. Poza tym wypadkiem jednak jest z reguły za bardzo oddalone od instynktu, za bardzo zamknięte w sobie i pozbawione możliwości wewnętrznego rozwoju, aby mogło służyć instynktowi za kanwę lub czynić go bardziej subtelnym i cywilizowanym. Myśl jest z natury rzeczy abstrakcyjna i nieosobista, instynkt zaś jest z natury rzeczy osobisty i związany z określonymi okolicznościami. Jeśli każde z nich nie osiągnie wysokiego poziomu – toczy się między nimi walka, którą niełatwo jest załagodzić. To jest zasadniczą racją istnienia witalizmu, futuryzmu, pragmatyzmu i różnych innych systemów filozoficznych, które chełpią się swoją męskością i żywotnością. Wszystkie one usiłują znaleźć taki typ myśli, który by nie był wrogi dla instynktu. Usiłowanie jako takie godne jest pochwały, ale proponowane rozwiązanie jest o wiele za łatwe. Sprowadza się ono do tego, by myśl podporządkować instynktowi, by odmówić jej prawa dążenia do jej własnego ideału. Myśl, która nie wznosi się ponad czynnik osobisty, nie jest myślą w prawdziwym znaczeniu tego wyrazu; jest tylko mniej lub więcej inteligentnym podążaniem za instynktem. Tym, co czyni człowieka wyższym od zwierząt, jest myśl i duch. Odrzuciwszy je, możemy utracić doskonałość, właściwą człowiekowi, ale nie nabędziemy doskonałości zwierzęcia. Myśl osiągnąć musi pełnię swego rozwoju, zanim dokonana zostanie próba pogodzenia jej z instynktem.

Gdy wysubtelniona myśl i niewysubtelniony instynkt istnieją obok siebie, jak to często bywa wśród intelektualistów, powstaje w rezultacie zupełna niewiara, by można było przy pomocy instynktu osiągnąć jakiekolwiek poważne dobro. Zależnie od osobistych skłonności, ludzie tacy będą się starali uwolnić, o ile to możliwe, od instynktu i zostaną ascetami, albo też przyjmą jego istnienie jako konieczność, pozostawiając go w stanie degradacji i odseparowując od wszystkiego, co jest istotnie ważne w ich życiu. Obie te postawy pozbawiają instynkt żywotności i nie pozwalają mu na odgrywanie roli twórcy więzi z innymi ludźmi; obie rodzą poczucie samotności fizycznej poczucie przepaści, spoza której dochodzić może głos rozumu i ducha, ale nie głos instynktu. Dla bardzo wielu ludzi instynkt patriotyzmu, gdy wybuchła wojna, był pierwszym instynktem, który okazał się pomostem ponad przepaścią, pierwszym, który dawał im istotne i głębokie poczucie wspólnoty z innymi ludźmi. Instynkt ten, właśnie dlatego, że w swej intensywnej postaci jest nowy i nieznany, nie był zarażony przez myśl ani pozbawiony siły i żywotności przez zwątpienie i zimną abstrakcję. Poczucie wspólnoty, które wytworzył, może być także wytworzone przez instynkt w czasach bardziej normalnych, jeśli myśl i duch nie zajmą wobec niego wrogiej postawy. Dopóki zaś to poczucie wspólnoty nie istnieje, instynkt i duch nie mogą harmonizować ze sobą, a życie społeczeństwa musi być pozbawione rozmachu i zarodków dalszego rozwoju.

Życie umysłowe, na skutek swojego odosobnienia, ma tendencję do wewnętrznego separowania człowieka od innych ludzi, jeśli nie przeciwdziała temu wpływ ducha. Z tego względu umysł pozbawiony pomocy ducha może doprowadzić do zepsucia lub zaniku instynktu, nie może jednak przyczyniać się do jego doskonalenia pod żadnym względem. Na tej zasadzie pewni ludzie usposobieni są wrogo wobec myśli. Jednakże z tamowania rozwoju myśli nic dobrego wyniknąć nie może: ma ona swe własne tendencje i jeśli nie pozwolimy jej rozwijać się w sposób naturalny, zwróci się w innym kierunku, gdzie będzie mniej pożyteczna. Zresztą myśl jest w istocie rzeczy czymś „boskim”: gdyby przeciwstawienie myśli i instynktu było istotnie nie do pogodzenia, zwycięzcą powinna zostać myśl. Ale przeciwstawienie to daje się usunąć: trzeba tylko, aby zarówno myśl, jak instynkt, oświecane były przez ducha.

Żeby życie ludzkie miało wigor, trzeba by instynktowne impulsy były silne i bezpośrednie; aby jednak życie to było wartościowe, impulsy te muszą być opanowane i kontrolowane przez jakieś pragnienia mniej osobiste i bezwzględne, mniej skłonne do wywoływania konfliktu niż te, których jedynym źródłem jest instynkt. Potrzeba czegoś nieosobistego i powszechnego ponad to, co wypływa z potrzeb indywidualnego rozwoju: a tego zaczerpnąć można tylko z dziedziny ducha.

Patriotyzm stanowi przykład tego, jakiego rodzaju kontrola jest tu potrzebna. Patriotyzm składa się z rozmaitych instynktownych uczuć i impulsów: przywiązania do rodzinnego domu, sentymentu wobec ludzi, których sposób życia i światopogląd podobny jest do naszego, impulsu do współpracy z pewną grupą oraz poczucia dumy z tego, czego nasza grupa dokonała. Wszystkie te impulsy i pragnienia są jak wszystko, co jest związane z życiem instynktu, osobiste, to znaczy że zrodzone z niego uczucia i czyny wobec innych ludzi zależą od stosunku tych ludzi do nas, a nie od ich wewnętrznej wartości. Wszystkie te impulsy i pragnienia zlewają się w jedno uczucie miłości ojczyzny, zrośnięte głębiej z istotą człowieka i bardziej ściśle związane z jego siłą życiową niż jakiekolwiek inne uczucie miłości, nie wyrastające z instynktu. Ale jeżeli nie nastąpi wkroczenie ducha, które nadałoby uczuciu miłości ojczyzny charakter powszechności, wyłączność tego uczucia uczyni je źródłem nienawiści w stosunku do innych krajów. Skutkiem wkroczenia ducha będzie zrozumienie, że inne kraje są tak samo godne miłości, że tym, co nam wskazuje, iż ojczyzna zasługuje na naszą miłość, jest gorące i żywe uczucie, jakie w nas budzi, i że tylko ubóstwo naszej natury nie pozwala nam kochać innych krajów tak samo, jak nasz własny. Tą drogą miłość instynktowna może być rozszerzona przez wyobraźnię i może rozwinąć się w uczucie szacunku dla całej ludzkości, które byłoby wówczas bardziej żywe i intensywne niż wszystko, na co w tym kierunku zdobyć się mogą ludzie o słabo rozwiniętej miłości instynktownej. Umysł może tylko wykazać nam, że nierozsądnie jest kochać najbardziej własną ojczyznę; może on osłabić patriotyzm, ale nie potrafi wzmocnić naszych uczuć wobec ludzkości. Może to uczynić jedynie duch, rozszerzając i upowszechniając miłość, zrodzoną z instynktu. A czyniąc to, uszlachetnia on życie instynktu i usuwa zeń wszystko, co zbyt uporczywe, bezwzględne i osobiste.

Takiego samego rozszerzenia duchowego potrzebuje wszelka miłość instynktowna, jeśli myśl nie ma jej osłabić lub zwichnąć. Miłość męża i żony może być czymś bardzo wartościowym, a jeśli mężczyźni i kobiety są ludźmi prostymi, do osiągnięcia pewnej ograniczonej doskonałości w tej dziedzinie potrzebują tylko – poza instynktem – nieco szczęścia w życiu. Jednak z chwilą, gdy myśl zaczyna korzystać ze swego prawa krytyki wobec instynktu – dawna prostota staje się niemożliwa. Miłość małżeńska zbudowana tylko na instynkcie jest zbyt ciasna i osobista, aby mogła oprzeć się atakom satyry, jeśli nie jest wzbogacona przez życie duchowe. Romantyczny pogląd na małżeństwo, w który wierzyli rzekomo nasi ojcowie, nie może ostać się, jeśli ktoś dokona w wyobraźni wędrówki przez dzielnice willi podmiejskich. W każdej z nich mieszka jakieś małżeństwo, które, gdy przestępowało po raz pierwszy próg swego domu, winszowało sobie, że nareszcie może oddawać się miłości w spokoju, z dala od ludzi i od kontaktu z obojętnym światem zewnętrznym. Ciasnota i duszność takiego życia, pięknie brzmiące słowa, którymi pokrywa się tchórzostwo i mizerną próżność, zamknięte w czterech ścianach tysięcy małych willi podmiejskich – wszystko to wywoływać musi zimną i bezlitosną postawę w każdym, czyj umysł rozwinął się ze szkodą dla ducha.

W życiu człowieka wartość ma tylko osiągnięcie maksimum tego, do czego człowiek ów jest w ogóle zdolny. W miarę tego, jak człowiek się rozwija, to co było przedtem dobre, traci wartość po prostu dlatego, że coś lepszego jest już możliwe. Tak samo jest z dziedziną instynktu: dla ludzi o silnie rozwiniętym życiu umysłowym wiele z tego, co było dobre, póki mieli umysł mniej rozwinięty, staje się złem tylko na skutek tego, że światopogląd ich cechuje teraz większy stopień prawdy. Człowiek rządzący się w miłości instynktem ma poczucie, że jego miłość jest jedyna w swoim rodzaju i że dama jego serca pełna jest doskonałości, w której nie dorównała jej nigdy żadna kobieta. Człowiek, który posiadł zdolność abstrakcyjnego myślenia, zdaje sobie sprawę, gdy kocha, że jest jednym z tylu a tylu milionów ludzi, którzy kochają w tej samej chwili, że tylko ktoś jeden spośród tych milionów może słusznie uważać miłość swą za największą i że mało jest prawdopodobne, aby on był właśnie tym jedynym. Rozumie on, że jeśli chodzi o ludzi, których instynkt nie był poddany działaniu umysłu ani ducha, miłość, jaką odczuwają, jest stanem złudzenia, które służy celom Natury i czyni człowieka niewolnikiem interesów rodzaju. Ludzie ci nie są bynajmniej panami swych czynów, dążącymi świadomie do urzeczywistnienia pewnych nieosobistych celów, które uważają za dobre. Myśl odrzuca tego rodzaju niewolę; nie chce ona abdykować na rzecz Natury, jakiekolwiek byłyby jej cele, ani zrzec się swego prawa do myślenia zgodnie z prawdą. „Lepiej niech zginie świat, niż żebym ja lub jakakolwiek istota ludzka wierzyć miała kłamstwu" – oto religia myśli, spalająca w swoich płomieniach wszelkie odpadki, wydzielane przez życie. Jest to dobra religia i rozpoczęte przez nią dzieło zniszczenia powinno być doprowadzone do końca. Nie jest ona jednak wszystkim, czego potrzeba człowiekowi; nowa twórczość przyjść musi po tym, gdy dzieło zniszczenia zostanie dokonane, tym zaś, co może ją zrodzić jest tylko duch.

Zarówno patriotyzm, jak miłość mężczyzny i kobiety, jeśli są tylko instynktowne, mają te same złe strony: wyłączność, zamykanie się w sobie, obojętność lub wrogi stosunek do zewnętrznego świata. Te właśnie cechy popchnęły myśl do satyry i uczyniły komedię z czegoś, co ludzie zwykli uważać za najświętsze uczucia. Satyra i komedia są usprawiedliwione, ale nie śmierć instynktu, do której mogą doprowadzić, jeśli będą decydującą ostatecznie instancją. Są one usprawiedliwione nie jako ostatnie słowo rozumu, lecz jako wrota bólu, którymi ludzkość wstępuje w nowe życie, gdzie instynkt jest uszlachetniony i zasilany przez głębokie pragnienia i mądrość ducha.

Człowiek, w którym żywy jest duch, traktuje miłość mężczyzny i kobiety – w sobie samym i w innych ludziach – zupełnie inaczej od człowieka, rządzonego wyłącznie przez umysł. Widzi on w chwilach duchowego skupienia, że we wszystkich istotach ludzkich jest coś co zasługuje na miłość, jakaś tajemnica wzywająca na pomoc, jakiś krzyk wśród nocy, perspektywa wędrówki po mylnych szlakach i perspektywa zwycięstwa. Gdy instynktem swym kocha, wita jego pomoc, gdyż może lepiej przy tej pomocy zobaczyć i odczuć wartość istot, które kocha. Instynkt wzmacnia jego zdolność duchowego rozumienia innych ludzi. W takim rozumieniu znajduje potwierdzenie tego, co mówi głos instynktu i jakkolwiek wyraźnie umysł jego uświadamiałby sobie ubóstwo i ograniczoność jaźni ludzkiej, zamkniętej w murach, które powstrzymują pochód ducha, duch jego przeczuwa we wszystkich ludziach to, co instynkt ukazuje mu w przedmiocie jego miłości.

Miłość rodziców do dzieci musi ulec podobnej przemianie. Jeśli opiera się tylko na instynkcie, nie hamowanym przez rozum i nie oświeconym przez ducha, jest zbyt wyłączna, bezwzględna i niesprawiedliwa. Dla rodziców kierujących się wyłącznie instynktem, żadna korzyść, jaką odnieść mogą inni ludzie, nie ma znaczenia wobec krzywdy ich własnego dziecka. Honor i moralność konwencjonalna ograniczają dość poważnie w praktyce tę postawę rodziców, będącą pewnego rodzaju zastępczym egoizmem, gdyż społeczeństwo cywilizowane wymaga dla siebie pewnego minimum dobrej woli, zanim okaże swój szacunek. Ale w granicach dozwolonych przez opinię publiczną, uczucie rodzicielskie, jeśli opiera się wyłącznie na instynkcie, szukać będzie dobra dziecka bez oglądania się na dobro innych ludzi. Umysł może osłabić impuls niesprawiedliwości i zmniejszyć natężenie instynktownego uczucia, nie może jednak zwrócić miłości ku przedmiotom bardziej powszechnym, zachowując przy tym całą jej siłę. Duch tylko może to uczynić. Może on pozostawić miłość do dzieci w całym jej blasku i jednocześnie sprawić, by przy pomocy wyobraźni przejmujące uczucie oddania, jakie odczuwamy wobec własnych dzieci, objęło wszystkich ludzi. Sama miłość rodzicielska nakaże człowiekowi, którego duch żyje, by przekazał dzieciom poczucie sprawiedliwości, gotowość do poświęcenia, współczucie dla innych i wolę trzymającą w karbach dążności samolubne – to wszystko, co w jego poczuciu większym jest dobrem niż jakiekolwiek powodzenie osobiste.

Życie duchowe ucierpiało w ostatnich czasach z powodu swojego związku z tradycyjną religią, w wyniku czego uważano je za siłę wrogą umysłowi i wymagającą samych wyrzeczeń. Tymczasem, choć rozwój duchowy wymaga gotowości do wyrzeczenia, gdy zachodzi po temu potrzeba, jest jednak z istoty swojej czynnikiem tak samo pozytywnym i tak samo zdolnym do wzbogacenia życia jednostki, jak umysł i instynkt. Ukazuje on człowiekowi nieznane i dalekie horyzonty, tajemnicę i głębię życia, a nade wszystko radość powszechnej miłości. Uwalnia od chronicznych, osobistych namiętności i przyziemnych trosk. Daje szerokie tchnienie swobody i piękna uczuciom i myślom ludzi oraz wszelkim ich stosunkom między sobą. Usuwa zwątpienie i poczucie, że wszystko jest próżne i marne. Przywraca harmonię między umysłem i instynktem i ukazuje znów samotnej jednostce jej miejsce w życiu ludzkości. Tym, którzy raz wstąpili w świat myśli, tylko duch przywrócić może szczęście i spokój.





1. Statius, Publius Papinius (ca 45-ca 95). Tebaida: epopeja bohaterska w dwunastu pieśniach; przeł., wstępem i komentarzem opatrzył Mieczysław Brożek ; Polska Akademia Umiejętności. Kraków, 1996 (przyp. AD).

2. 2Należy w tym miejscu przypomnieć, że w języku angielskim, zwłaszcza w czasach, gdy Russell pisał ten esej, słowo religia miało znaczenie szersze niż w dzisiejszej polszczyźnie. Jego sens bliższy był raczej temu, co dzisiaj nazywamy światopoglądem lub systemem wartości – religijnym lub niereligijnym (przyp. AD).

3 Postawiłbym na równi z nimi artystów, gdyby nie to, że większość artystów współczesnych napotyka w swej twórczości na przeszkody znacznie większe, niż te, jakie mają zwykle do pokonania ludzie nauki.









Towarzystwo Humanistyczne
Humanist Assciation