Paula Kirby

POTRZEBA OTUCHY


Dlaczego ateiści i teiści nie potrafią ze sobą rozmawiać? Nam, racjonalistom, wydaje się, że wyrażamy nasze poglądy tak jasno, że po prostu nie mogą być źle zrozumiane. A jednak wciąż przekonujemy się, że ich odbiór jest zupełnie inny, niż się spodziewaliśmy, że budzą wrogość, co zaskakuje nas i zdumiewa tak bardzo, że zaczynamy wątpić, czy kiedykolwiek zostaną potraktowane tak, jak na to zasługują.

Dobrym przykładem tego braku zrozumienia jest reakcja, z jaką spotyka się książka Richarda Dawkinsa „Bóg urojony”. Autor przedstawia w niej swoje poglądy bez ogródek, ale uprzejmie. Książka jest rozumna i rozsądna. Wydaje się wręcz niemożliwe, żeby ktoś mógł ją uznać za histeryczny i agresywny paszkwil? A jednak zadziwiająco często tak właśnie jest przyjmowana.

Do niedawna uważałam, że obrońcy wiary prowadzą po prostu cyniczną grę, że oburzenie i gwałtowne potępienie ułatwia im uchylenie się od rzetelnej polemiki. Ostatnio jednak zaczęłam się zastanawiać, czy ich reakcja nie jest raczej przejawem głęboko zakorzenionego lęku?

Myśl ta przyszła mi do głowy, gdy oglądałam nowy cykl telewizyjny Dawkinsa „Wrogowie rozumu”, emitowany niedawno w Wielkiej Brytanii. Zaskoczyła mnie wrogość, jaką wywołał ten program, nawet wśród ludzi, których przedstawiano jako racjonalistów. Zarzucali oni Dawkinsowi, że jego potępienie religii to gruba przesada, że zajmuje się tylko przypadkami skrajnymi, po czym okazywało się, że ludzie ci są fanami medycyny alternatywnej, że nauka jest ich zdaniem „przerażająca”, i że za „żadne skarby nie chcieliby mieć z nią do czynienia”.

W podobnym duchu wypowiadały się osoby religijne: „Richard Dawkins widzi samych fanatyków! Mnie to nie dotyczy! Wszyscy byśmy chcieli, żeby fundamentaliści siedzieli cicho – do tego nie trzeba być ateistą!. Moja religia jest siłą na rzecz dobra”.

Tym, co uderzyło mnie najbardziej u jednych i drugich była ich całkowita obojętność na fakty. Nie miało dla nich żadnego znaczenia, że ich krytyka i ich poglądy nie mają żadnego uzasadnienia, co Dawkins wykazał jednoznacznie i z ogromną kulturą. Oni po prostu nie chcieli go słuchać, nie chcieli wiedzieć, jaka jest prawda.

Większość z nas, jak sądzę, uważa się za ateistów, gdyż nie znamy żadnych dowodów na poparcie wiary w boga lub bogów. Sądzę także, że większość z nas zmieniłaby swoje poglądy, gdyby taki dowód stał się nam dostępny. Tym, co liczy się dla nas najbardziej, jest prawdziwość lub nieprawdziwość twierdzeń. Nie wierzę w Boga, ponieważ nie ma dowodu, że on (lub ona) istnieje. Nie leczę się u cudotwórców, ponieważ nie ma żadnego dowodu, że ich działalność przynosi jakikolwiek pożytek. Dla mnie liczy się nie to, co chciałabym za prawdę uznać, lecz to, co nią jest rzeczywiście. Wydaje się to takie oczywiste, prawda?

Nie dla wszystkich jednak. Nasze „nieodparte” i na wskroś racjonalne argumenty robią na zastępach wierzących takie samo wrażenie, jak papierowy samolocik na szarżującym nosorożcu.

Czy nie nadszedł już zatem czas, by zastanowić się nad zmianą taktyki? Nasze sądy opieramy na rozpoznaniu prawdy, jednak to nie my mamy być przekonani. Niezależnie od tego, czy alternatywne terapie są, czy nie są skuteczne, wielu ludziom wydają się bardziej atrakcyjne niż medycyna naukowa. Bez względu na to, czy bóg istnieje, czy nie istnieje, wielu ludzi nie potrafi sobie wyobrazić życia bez nadziei, że jednak istnieje. Nie wiara jest dla nich ważna, lecz właśnie nadzieja. Bez niej, życie byłoby dla nich nieznośnym ciężarem. Nie ma dowodów na wsparcie tej nadziei? I cóż z tego? Nie o dowody tu chodzi. Ludzie wierzą w Boga z tego samego powodu, dla którego kupują los na loterii. Czy wierzą, że wygrają główną stawkę w najbliższym losowaniu? Oczywiście, że nie! Wystarcza im jednak nadzieja – bez niej kolejny dzień i kolejny tydzień ich życia byłby zbyt przygnębiający. Czy zniechęcają ich statystyki dowodzące, że ich szanse na wygraną są bliskie zera? Oczywiście, że nie! Kupują los, by móc marzyć, by móc, choć krótką chwilę, oderwać się od ponurej rzeczywistości.

Lęk przed utratą nadziei tłumaczy niekończące się, agresywne ataki na Dawkinsa i jego dzieło. Niemal nikt z jego oponentów nie podejmuje merytorycznej dyskusji, niemal nikt nie zadaje sobie trudu, by bronić religii, dowodząc prawdziwości jej tez. Prawdziwość lub nieprawdziwość doktryny religijnej jest dla nich bez znaczenia. Ateistom może się to wydawać niedorzeczne, jednak histeryczne reakcje ludzi religijnych na książki z nurtu „nowego ateizmu” z pewnością nie mają nic wspólnego z poszukiwaniem prawdy. Brzmią raczej jak wrzask małego dziecka, któremu matka kazała iść do łóżka bez ukochanego misia. W jego rozpaczliwym krzyku słychać coś więcej niż złość – słychać najgłębsze przerażenie.

Znam wielu chrześcijan, którzy nie są ani głupi, ani fanatyczni. Zapytani, dlaczego wierzą w Boga, udzielają na ogół jednej z trzech poniższych odpowiedzi:

Tym spośród nas, którzy mają odwagę patrzeć prawdzie w oczy, odpowiedzi te mogą wydawać się niedorzeczne. Sama nie boję się śmierci. W swoich mniej drastycznych formach wydaje mi się ona zwykłą częścią życia. Nie wytrąca mnie także z równowagi myśl, że moje życie nie ma „kosmicznego sensu”. Ma taki sens, jaki sama mu nadaję. Nie chcę, żeby o moich wartościach i celach życiowych decydowały starożytne księgi lub hipokryci w sutannach. Nie oznacza to jednak, że nie mogę zrozumieć, iż dla wielu osób świadomość nieuchronności i ostateczności śmierci może być trudna do zniesienia.

Ludzie trzymają się kurczowo swoich wierzeń z tego samego powodu, dla którego niektóre kobiety trwają w krzywdzących związkach. Nie są po prostu zdolni do życia na własny rachunek – paraliżuje ich lęk. Lęk przed życiem bez jasno określonego celu, które nieodwołalnie kończy się śmiercią. Lęk ten jest u wielu ludzi tak silny i tak głęboko zakorzeniony, że wszystkich, którzy mówią im, że życie naprawdę nie ma obiektywnego sensu i kończy się śmiercią, uważają za szaleńców. Ateiści muszą im się wydawać przerażający. Dlaczego ktoś, kto tak łatwo godzi się z własnym niebytem, miałby się troszczyć o życie innych ludzi? Jak ktoś, kto nie boi się śmierci, może przeżywać pełną gamę ludzkich emocji, takich jak miłość i radość, współczucie i lęk?

Przyjęcie tej perspektywy stawia nas przed nie lada wyzwaniem: Jeśli bowiem ludzie odrzucają ateizm nie dlatego, że nie przekonują ich argumenty, lecz dlatego, że nie potrafią udźwignąć emocjonalnych konsekwencji utraty wiary, to czy nie powinniśmy zmienić swojego podejścia? Nie możemy oczywiście porzucić rozumu, nauki i racjonalnej argumentacji. Jeśli jednak nie potrafimy przekonać ludzi wierzących, że życie bez Boga może być wartościowe i szczęśliwe, obawiam się, że nasze najbardziej nawet rozumne argumenty będą jak dotąd natrafiać na mur niechęci lub obojętności. Jeśli chcemy, żeby ludzie wierzący naprawdę słuchali, co mamy im do powiedzenia, nie wystarczą nam racjonalne argumenty. Musimy się nauczyć, jak im dodać otuchy.

Tłum. Anna Jaworska


Pierwsza strona
Home page

Free counter and web stats