Jurek u siebie - w kamiennym kręgu ruin greckiego teatru w Cegesta, na Sycylii.


Z przyjaciółmi: Haliną Jóźwiak i Andrzejem Dominiczakiem. W tym gronie, w roku 1991, powzięliśmy zamysł założenia Towarzystwa Humanistycznego, w tym gronie odbywaliśmy spacery i podróże, w tym gronie rozmawialiśmy: o sprawach codziennych, o historii, polityce, psychologii, miłości i śmierci...


NOTA INFORMACYJNA

Jurek (1955-1999) z talentu i z wyboru był humanistą w renesansowym stylu; uprawiał wiele rzemiosł i sztuk, z których najważniejsze było pisarstwo. Debiutował wcześnie, bodaj w pierwszej klasie liceum, krótkim opowiadaniem „Stworzenie czyli utrata doskonałości", gdzie opisał upadek stwórcy wszechświata, który stracił swą moc i stał się człowiekiem. Później rzadko pisał opowiadania; poświęcił się historii starożytnej, filologii klasycznej i archeologii. Jego dorosłe pisarstwo po wielu dyskusjach umówiliśmy się określać jako eseistykę historyczną, a dwie najważniejsze książki tego gatunku to „Rzym, Ludzie i budowle" (1987) i „Cień Minotaura" (1996), opowieść o kulturze i cywilizacji antycznej Grecji. W roku 1994 ukazała się trzecia duża książka „Medea i czereśnie. Rozmowy o starożytności". Złożyły się na nią obszerne rozmowy z najwybitniejszymi polskimi badaczami antyku. „Medea i czereśnie" to książka szczególna, gdyż przyjęta w niej konwencja rozmowy, z natury rzeczy swobodniejsza, umożliwiła ujawnienie osobistych zainteresowań autora. Dlatego znajdujemy tam rozważania o chrześcijaństwie jako źródle nieznanego wcześniej starożytnym religijnego fanatyzmu, czytamy o zgubnym wpływie tej religii na kulturę i sztukę krytycznego myślenia oraz dowiadujemy się o okrucieństwie chrześcijan wobec pogan, którzy nie chcieli przyjąć nowej wiary, lub czynili to nie dość gorliwie.

Zamiary, których nie zdążył doprowadzić do końca, to zbiór pisanych od wielu lat i publikowanych w prasie esejów i reportaży „Wędrówki śródziemnomorskie" oraz wielki projekt, pierwszej w Polsce dużej monografii poświęconej Nubii chrześcijańskiej.

Jurek, przecież filolog, z zamiłowaniem uprawiał sztukę przekładu. Tłumaczył z greki, łaciny i z włoskiego. Najważniejsze publikacje z tej dziedziny to „Szachy" Hieronima Vidy, „Rzymska poezja miłosna" i „Priapea" - zbiór najbardziej nieprzyzwoitych wierszyków jakie znał starożytny świat.

W wolnych chwilach, dla własnej satysfakcji uprawiał też twórczość żartobliwą; pisywał libertyńskie limeryki, romantyczne opowiadania i rysował. W jego dorobku znajduje się historyczny komiks i kilkaset rysunków satyrycznych, z których część opublikował w "Bez Dogmatu" pod pseudonimem Stefan Wyłupiec. Dlaczego nie podpisywał się imieniem i nazwiskiem? Otóż dlatego, że choć ateizm był dla niego ważny, to jeszcze ważniejsze było publikowanie książek i artykułów o świecie i kulturze antyku, a Jurek sądził (i miał po temu dobre powody), że możliwości publikowania np. w Gazecie Wyborczej mogłyby się skończyć, gdyby się okazało, jak świętokradczą twórczość uprawia. Ciekawy to przyczynek to ogólnej teorii wolności w Polsce roku 1999.


W muzeum w Neapolu.


Z przyjacielem, Markiem Łukasikiem, w rzymskiej kawiarni.


W Rzymie, w towarzystwie poety Eglio Fiore


jurek


ŻYCIE KRÓTKIE - SZTUKA DłUGOTRWAŁA

(Wspomnienie o przyjacielu)

Jurek zmarł nagle, tak jak chciał, i przedwcześnie, tak jak przewidywał - po raz ostatni nie dawniej niż tydzień przed śmiercią, gdy wręczał mi teczkę z materiałami do kolejnej książki, prosząc, bym zajął się nimi, "gdyby mu się nagle coś stało".

Jak napisać wspomnienie o najbliższym przyjacielu, w którego śmierć niepodobna uwierzyć? Czytelnicy Bez Dogmatu znali Go pod pseudonimem Stefan Wyłupiec, jako autora satyrycznych rysunków, zdradzających, powiedzmy, frywolny stosunek mojego przyjaciela do sfery sacrum. Choćby z tego powodu - pomyślałem - oszczędzę ludziom patosu i napiszę wspomnienie w nastroju bukolicznym, w nastroju, którego Jurek poszukiwał w życiu, w historii i literaturze. Poszukiwania owe wiodły Go zwykle do którejś z krain Śródziemnomorza, gdzie wędrował śladami starożytnych wodzów i poetów - dosłownie. Pamiętam, że w latach siedemdziesiątych, podczas swojej pierwszej podróży do Grecji, popłynął na wyspę Kos po to tylko, by z tomikiem Teokryta w ręku odbyć przechadzkę trasą, którą grecki poeta - twórca gatunku pieśni pasterskiej - wędrował w towarzystwie przyjaciół w III wieku p.n.e. To chyba najpiękniejsza opowieść z Jurkowych podróży. Ciemny błękit greckiego nieba, spalona słońcem daleka wyspa i młodziutki przybysz z dalekiej północy, który chce zobaczyć, przeżyć i zrozumieć to, co widzieli, przeżywali i myśleli miejscowi poeci przed 2000 lat. Sprawy jednak nie toczą się gładko. Okazuje się, że tę część wyspy zajmuje dzisiaj baza wojskowa, ścieżkę przegradza szlaban, a szlabanu strzeże nieprzyjazny wędrowcy żołnierz. Nie słyszał o Teokrycie i nieufnie odnosi się do zwariowanego cudzoziemca. Następuje ciąg groteskowych wydarzeń, o których jednak już nie napiszę, odsyłając zainteresowanych do „Cienia Minotaura", książki, w której Jurek szczegółowo opowiedział całą historię. Nie napiszę, bo zarzuciłem pomysł wspomnienia w bukolicznym nastroju. Przeszkodził mi sam Jurek. Gdy zajrzałem do książki, by przypomnieć sobie niektóre szczegóły romantycznej wycieczki, mój wzrok padł na słowa Hipokratesa, które Jurek wybrał na motto do tego rozdziału: „Życie krótkie, sztuka długotrwała". Tak, było w Nim słońce, błękitne niebo i ciemne „jak wino" Egejskie morze, ale było też przeczucie wczesnej śmierci, o której Jurek wzorem swych ukochanych starożytnych Greków myślał i mówił często.

Nasza przyjaźń trwała ponad ćwierć wieku, od czasów szkolnych, gdy Jurek, nudząc się na lekcjach, rysował przygodowe komiksy wypełnione muskularnymi bohaterami i pisywał opowiadania fantastyczno-naukowe. Po szkole spotykał przyjaciół, uprawiał z powodzeniem zapasy (był nawet wicemistrzem Warszawy) i pielęgnował niezwykłe hobby: fotografował ludzi starych, najchętniej sławnych pisarzy i aktorów, do których docierał sobie znanymi sposobami. Odwiedzał ich w domu i robił zdjęcia, które potem starannie archiwizował. Do dzisiaj myślę, że ta fascynacja starością, której miał nigdy sam nie przeżyć, zdecydowała o wyborze kierunku studiów na filologii klasycznej. Ulubioną nauczycielką Jurka była, dzisiaj już niemal stuletnia, pani Zofia Chiger, nauczycielka łaciny, w naszych oczach już wtedy staruszka. Pani Profesor wcale nie zachęcała Jurka do studiowania filologii klasycznej (w czasach szkolnych był łacinnikiem przeciętnym), on jednak, wiedziony tą szczególną sympatią, postawił na swoim i został najpierw filologiem klasycznym, a później także archeologiem.

Nie miał temperamentu „badacza owadzich nogów" - jak Czesław Miłosz (co wiem od Jurka) nazwał kiedyś uniwersyteckich uczonych. Czasem tylko, gdy praca w redakcji gazety, gdzie zarabiał na utrzymanie, odrywała go od studiów nad antykiem, żałował, że nie dana mu była kariera akademicka. Częściej jednak cieszył się swoją niezależnością, dzięki której pisał i tłumaczył, co chciał, wolny od ograniczeń, wynikających z konieczności przestrzegania obcych mu kryteriów.

Pisał książki, jakich w naszych czasach i w naszym kraju nikt poza nim nie pisze. Tyleż naukowe, co literackie i romantyczne, a niekiedy - gdy wzruszał się pięknem pejzażu, lub zamyślał nad nieuchronnością przemijania - niebezpiecznie bliskie tak w dzisiejszych czasach pogardzanego sentymentalizmu. Wiedział co ryzykuje, ale nie chciał się wyrzec tych uczuć - nawet kosztem mierzonej literackimi nagrodami kariery.

Wiele podróżował. Pisałem już, że często powracał nad morze Śródziemne, gdzie szukał śladów dawnych kultur i na swój sposób przywracał je do życia. Jego ambicją było, by w przygotowywanych właśnie do druku „Wędrówkach śródziemnomorskich" znalazły się eseje ze wszystkich miejsc ważnych dla historii i kultury tej części świata. Dlatego, mimo wojny domowej i wrodzonej niechęci do wybuchów, podróżował po Sudanie, Egipcie i Tunezji, skąd powrócił zaledwie kilka miesięcy przed śmiercią.

Zamiłowanie do antyku i eseistyka historyczna nie satysfakcjonowały go w pełni. Poszukiwał innych środków wyrazu, tłumaczył i pisał poezje, miłosne, libertyńskie i satyryczne. Pisywane przez niego limeryki w niczym nie ustępują dziełkom mistrzów Słomczyńskiego czy Barańczaka. Interesował się polityką, psychologią i filozofią - w tajemnicy przed światem, od kilku lat pracował nad książką pod roboczym tytułem „Dlaczego nie wierzę w Boga", w której zamierzał przedstawić swoje osobiste poglądy filozoficzne. A przy tym wszystkim, co zdumiałoby wielu, którzy znali go słabo i uważali go za oderwanego od codzienności olimpijczyka, najbardziej chyba zaprzątały go kobiety. W ostatnich latach kobiety w dużym stopniu zastąpiły w naszych rozmowach, tak niegdyś żywe, kwestie intelektualne. To za sprawą kobiet, mądrych i niemądrych, zakochanych i obojętnych Jurek bywał szczęśliwy i nieszczęśliwy, kobietom poświęcał większość swego czasu i pieniędzy i dla nich najchętniej wychodził z domu. Marzył o kobiecie, w której by miał kochankę i przyjaciela, a to że takiej nie znalazł uważał za swoje największe życiowe niepowodzenie.

Może dlatego żadna z jego miłości nie trwała dłużej niż Jurkowe przyjaźnie. Przyjaźń cenił wysoko i troszczył się o nią bardziej niż o miłość, od której, jak wszyscy w dzisiejszych czasach, oczekiwał, że się sama o siebie zatroszczy. Jeszcze w liceum, zdarzało się, że z jego inicjatywy nowym znajomym przedstawialiśmy się słowami z Kabaretu starszych panów: „To mój przyjaciel, a to mój przyjaciel". Do tego trzeba było odwagi - szesnastoletni chłopcy nie określają w ten sposób związków z rówieśnikami. Z drugiej strony jednak, przyjaciele, nawet najbliżsi, nie wypełniali Jego życia bez reszty. Od czasu do czasu odsuwał ich na drugi plan lub porzucał dla miłości do kobiety. Potem, rozczarowany i skruszony powracał do nas, do długich, nocnych rozmów, wielkich planów i świata wspólnych wartości.

Czy zamiast o kobietach i o przyjaźniach nie powinienem pisać o pisarskim talencie i ogromnej wiedzy historycznej, którą Jurek tak często wzbudzał podziw czytelników i znajomych? Jednak nie. On sam nie cenił umiejętności i wiedzy ponad właściwą im miarę. Uważał je za oczywisty skutek pracy i studiów z interesujących go dziedzin. Sam, bardziej niż erudycję, cenił oryginalność i niezależność myślenia u siebie i innych. Z uznaniem lub życzliwością traktował najbardziej nawet ekscentryczne myśli. Dlatego rozmowy z nim były ciekawsze i bardziej inspirujące niż z innymi, którzy nie chcą powstrzymać się od przedwczesnych ocen.

A rozmawialiśmy o wszystkim. Również o polityce i sprawach obywatelskich - jakby zresztą mogłoby być inaczej w wypadku szczerego miłośnika starożytnych Ateńczyków. W roku 1991 wspólnie zakładaliśmy pierwsze w Polsce stowarzyszenie humanistyczne, którego celem była i jest obrona poznawczej i moralnej suwerenności człowieka. Jurek osobistą suwerenność cenił nad wszystko, dlatego najostrzej chyba potępiał religijną odmianę totalitaryzmu, za jego najdalej idącą ingerencję w osobiste wybory i wartości. Swój ateizm traktował bardzo poważnie. Dlatego za ponury żart trzeba uznać, że on, radykalny wolnomyśliciel, autor szyderczych rysunków zamieszczanych w Bez Dogmatu, pracujący nad książką „Dlaczego nie wierzę w Boga" został przez rodzinę pochowany w pełnym obrządku katolickim, mimo interwencji przyjaciół, którzy wiedzieli, że katolicki pogrzeb był sprzeczny z wolą zmarłego. Wola zmarłego była jednak za nic dla katolickiej rodziny Jurka. Oszukano albo przekupiono księdza (inaczej nie można wyjaśnić, jak mogło dojść do odprawienia mszy za nieochrzczonego) i całkowicie, prawdziwie po katolicku, zlekceważono przekonania bezbronnego już człowieka. Przyjaciołom powiedziano, że wszystkie grzechy wynikające z pochowania ateisty jako katolika „rodzina postanowiła wziąć na własne sumienie". Czymkolwiek jest ich sumienie, te słowa i uczynki to zapewne kolejny przykład owej chrześcijańskiej moralności, bez której niektórzy filozofowie nie wyobrażają sobie moralności w ogóle, a którą wraz z Jurkiem z pogardą odrzucaliśmy, odmawiając jej prawa do miana jakiejkolwiek moralności.

Zbliżam się końca, gdy pojawia się dobrze znana myśl: „zadzwonić do Jurka". Niełatwo wyzbyć się starych przyzwyczajeń. Przez dwadzieścia pięć lat dzwoniliśmy do siebie albo odwiedzaliśmy się o niemal każdej porze dnia i nocy, gdy tylko wydarzyło się, napisało albo pomyślało coś, czym chcieliśny się ze sobą podzielić. Jak bardzo ta odruchowa myśl stała się częścią mnie, zrozumiałem na kilka dni przed śmiercią Jurka, gdy odwiedziłem Go w szpitalu, a lekarze nie dawali żadnej nadziei. Wychodząc z kliniki, wstrząśnięty, odruchowo rozejrzałem się w poszukiwania telefonu: "Trzeba zadzwonić do Jurka" - pomyślałem i odtąd ta myśl nawiedza mnie niemal codziennie. Kiedyś pewnie przestanie. Jureczku, przeczucie Cię nie omyliło, żyłeś krótko, niech zatem Twoja sztuka trwa. Żegnaj.

Andrzej

Powrót na stronę Towarzystwa Humanistycznego