Andrzej Dominiczak

NIE MUSIMY SIĘ LUBIĆ


Barbara Stanosz, założycielka i wieloletnia redaktor naczelna „Bez dogmatu” (a w ostatnich latach współtwórczyni działu „Sapere Aude”) zdecydowała się zakończyć współpracę z naszym pismem. To smutne wydarzenie jest tym bardziej godne ubolewania, że swoją decyzję Barbara Stanosz podjęła na tle sporu, jaki toczył się w redakcji przez kilka miesięcy, a dotyczył przydatności dorobku biologii i psychologii ewolucyjnej dla społecznych i politycznych projektów emancypacyjnych. Nie zamierzam odgrzewać tego sporu, w którym wraz z prof. Stanosz broniłem użyteczności wszelkiej wiedzy dla myśli i praktyki polityczno-społecznej. Wspominam o nim przede wszystkim dlatego, że informacja o tym wydarzeniu należy się czytelnikom „Bez dogmatu”, jednak nie tylko dlatego; chcę je potraktować jako punkt wyjścia do kilku uwag na temat obyczajów w środowiskach liberalnej lewicy, w szczególności zaś na temat tego, co socjolodzy nazywają kapitałem społecznym, rozumianym jako system norm, wartości, obyczajów i kompetencji interpersonalnych, które sprzyjają współpracy i osiąganiu wspólnych celów.

Konfliktowość i niechęć do kompromisów nie są oczywiście na lewicy niczym nowym. Trapiły one i osłabiały ruchy emancypacyjne od początku ich istnienia. Co jednak łatwo zrozumieć, gdy chodzi o opętanych żądzą władzy leninistów, mniej jest zrozumiałe w przypadku wyrafinowanych intelektualnie, ideowych humanistów i demokratycznych socjalistów, ludzi kulturalnych i z definicji krytycznych wobec wszelkich dogmatów.

Tym, co dziwi najbardziej w lewicowych konfliktach, jest łatwość, z jaką waśniące się strony ignorują to, co obiektywnie je łączy, czyli wartości i cele, do jakich dążą. We wspomnianym wyżej sporze o użyteczność nauk ewolucyjnych żadna z jego stron nie kwestionowała dążeń ruchu feministycznego. Rozbieżności dotyczyły statusu naukowego koncepcji wyrosłych na gruncie teorii ewolucji oraz tego, czy z wiedzy o ukształtowanych ewolucyjnie skłonnościach mentalnych, emocjonalnych i behawioralnych wynika coś pożytecznego dla teorii i praktyki społecznej. To problemy ciekawe, jednak dobrym socjalistą lub humanistą można być bez względu na poglądy w tych sprawach. Jest tak tym bardziej, że są to problemy nierozstrzygalne, gdyż to, co nabyte, i to, co wrodzone, pozostaje ze sobą w ciągłej interakcji, a rola czynników jednego i drugiego rodzaju może być większa lub mniejsza w zależności na przykład od zmiennego przecież poczucia bezpieczeństwa. Co więcej, również pod tym względem nie możemy wykluczyć dużych różnic indywidualnych. W piśmie liberalnej lewicy, jakim jest „Bez dogmatu”, problemy tego rodzaju zasługują na stały dział, w którym mogłaby się toczyć debata na temat szczegółowych zagadnień z tego obszaru. Tymczasem charakter naszego sporu i język, jakim był prowadzony, od początku wykluczyły rzeczową debatę i doprowadziły wreszcie do osłabienia redakcji. Najwyraźniej w naszym środowisku źle działają normy i wartości, dzięki którym możliwa jest współpraca między ludźmi, których obiektywnie wiele łączy, a niewiele dzieli.

Weźmy inny przykład. Od wielu lat podczas lewicowych konferencji dochodzi do gwałtownych sporów pomiędzy zwolennikami skupienia się lewicy na krytyce Kościoła, a tymi, którzy chcą się przede wszystkim zająć obroną interesów ludzi pracy. Dyskusje na ten temat łatwo osiągają temperaturę wrzenia i zamieniają się w pospolite pyskówki, co w efekcie prowadzi do powstania nowych i umocnienia się starych podziałów. A przecież lewica jako ruch polityczny i intelektualny od pierwszych dni swojego istnienia występowała na rzecz co najmniej trzech wartości. Niezbędna jest walka z przywilejami politycznymi kleru, konieczna jest obrona ludzi pracy i mądra polityka oświatowa. Równie ważna jest dobra organizacja ochrony zdrowia i bezpieczne drogi. W każdym ruchu politycznym i jego intelektualnym zapleczu powinni działać i blisko ze sobą współpracować ludzie o różnych zainteresowaniach, które zresztą mogą się zmieniać w zależności na przykład od sytuacji politycznej. Fakt, że lewicowi intelektualiści nie chcą – bo nie wierzę, że nie potrafią – zasymilować tego prostego faktu, jest kolejnym świadectwem niskiego poziomu kapitału społecznego w tej subkulturze – o ile w ogóle można tu jeszcze mówić o jednej subkulturze.

Niedawnym spektakularnym przejawem te samej przypadłości, był pryncypialny odpór, jaki Sławomir Sierakowski dał na łamach Gazety Wyborczej Piotrowi Szumlewiczowi i Agnieszce Mrozik, którzy na tych samych łamach ośmielili się podnieść rękę na Kongres Kobiet Polskich. Kongres od wielu miesięcy był krytykowany na feministycznych forach dyskusyjnych przede wszystkim za to, że organizatorki nie zaprosiły do udziału wielu zasłużonych kobiet1. Zauważyła to nawet
przybyła w zastępstwie Hilary Clinton (zaproszonej!) przedstawicielka rządu amerykańskiego. Jestem zdania, choć przyjmuję to z wielkim zdumieniem, że Kongres był (a może jest nadal) próbą zawłaszczenia ruchu kobiecego w Polsce przy pomocy pieniędzy rządowych i prywatnych, co jednak nie wyklucza rzeczowej dyskusji na jego temat. Kto wie, czy nie mogłaby ona częściowo zniwelować szkód poczynionych przez szkodliwą koncepcję i złą organizację tego przedsięwzięcia! Sierakowskiemu jednak najwyraźniej nie mieści się to w głowie. Wyważoną krytykę uznał za obrazoburczy zamach i wysmażył odpowiednio obraźliwą filipikę.

Lansowany na lidera młodej lewicy redaktor Krytyki Politycznej nie pierwszy raz okazał się faktycznym przeciwnikiem rodzącego się z trudem na lewicy kapitału społecznego. Charakterystyczne pod tym względem było jego zerwanie z SLD po zastąpieniu na fotelu szefa tej partii Olejniczaka przez Napieralskiego, tak jakby ten drugi różnił się politycznie albo dopuścił się jakichś niewybaczalnych uczynków. Byłoby to śmieszne, gdyby nie umacniało podziałów na lewicowej scenie politycznej.

Sierakowski nie jest wyjątkiem. Podobny infantylizm cechuje niemal wszystkie środowiska szeroko rozumianej liberalnej lewicy. Feministki na przykład nie zapraszają na swoje konferencje innych feministek dlatego tylko, że ich nie lubią, racjonaliści rozbijają federację humanistyczną pod pretekstem nadużywania alkoholu przez jednego z działaczy ze środowiska Towarzystwa Kultury Świeckiej, a socjaliści oskarżają bliskich lewicy humanistów o rasizm – niektórzy lewicowi autorzy uważają bowiem, że uwzględnianie perspektywy ewolucyjnej w myśleniu politycznym jest przejawem rasizmu.

To wszystko oczywiście nie znaczy, że wszelkie antagonizmy są nieuzasadnione, i że wszyscy muszą współpracować ze wszystkimi. Trudno na przykład o dobre stosunki z lewicową partią, która wybiera na swoją przewodniczącą zdeklarowaną przeciwniczkę demokracji albo z organizacją, która toleruje pospolite oszustwa i inne nadużycia swojego szefa. Takie sytuacje – a jest ich niestety niemało – są jednak również skutkiem niskiego poziomu kapitału społecznego: z jednej strony braku kompetencji psychologicznych, umożliwiających na przykład rozpoznanie paranoidalnej osobowości u kandydata na szefa organizacji, z drugiej zaś panującego kultu skuteczności, wyrosłego na gruncie kultury drapieżnego witalizmu. Bertrand Russell o kulcie skuteczności pisał krytycznie już w latach trzydziestych XX wieku, gdy drapieżny witalizm był w pełnym rozkwicie. W Polsce kult ten zdaje się nie mieć granic. Za skuteczność podziwia się nawet wtedy, gdy polega ona tylko na tym, że się kogoś „skutecznie” okradnie lub oszuka. Czy można się dziwić, że poziom zaufania społecznego należy w Polsce do najniższych w Europie!? Podziw lub poparcie dla „skutecznych”, psychopatycznych karierowiczów nie oznacza przecież, że darzymy ich zaufaniem. Wręcz przeciwnie. W kulturze drapieżnego witalizmu podziwiamy na ogół tych, którym ufać nie możemy – tych na przykład, którzy brutalnie eliminują swoich dawnych przyjaciół i współpracowników, a później faktycznych lub wyimaginowanych konkurentów. Ufamy natomiast tym, których uważamy za słabych i niegroźnych – ci jednak nie obiecują sukcesu.

Marny stan kapitału społecznego nie jest wyłącznie przypadłością lewicy. To być może problem numer jeden w dzisiejszej Polsce. Na lewicy, na prawicy i w centrum. Najbardziej destruktywny jest jednak w środowiskach nieautorytarnych, gdzie tolerowana jest autonomia i wolność myśli, gdzie trudno jest coś komuś nakazać lub zakazać. Takie środowiska nie mogą się rozwijać ani nawet istnieć, jeśli nie wypracują kultury współżycia umożliwiającej względnie swobodne godzenie różnych poglądów, postaw i punktów widzenia. Nie mogą się rozwijać bez dostatecznej troski o dobro wspólne, bez rozsądnej otwartości na inne sposoby myślenia i bez gotowości do kompromisów.

Nie musimy się lubić ani dobrze bawić w swoim towarzystwie, żeby z pożytkiem współpracować. Wystarczy zrozumieć, że cele społeczne wymagają społecznego działania, co nie zawsze jest łatwe, tym bardziej jednak wymaga dbałości i odpowiedzialności.



1 Już po napisaniu tego artykułu dowiedziałem się, że wśród niezaproszonych kobiet znalazła się Elżbieta Radziszewska, pełnomocnik rządu do spraw równego traktowania. Pani Radziszewska nie wywiązuje się wprawdzie ze swoich obowiązków tak jak powinna, wydaje się jednak, że tym bardziej należało ją zaprosić, poddać krytyce i przedstawić przyjęte podczas obrad postulaty.

8



Pierwsza strona
Raport CPK

Free counter and web stats