Barbara Stanosz


NIE POŻĄDAJ WŁADZY NAD BLIŹNIM SWOIM




Kilka lat temu, przy okazji kongresu International Humanist and Ethical Union, zwiedzałam kobiece więzienie pod Amsterdamem. Było to silne przeżycie dla kogoś, kto zna warunki w polskich zakładach karnych; na ich tle to holenderskie więzienie sprawiało wrażenie dość luksusowego pensjonatu dla dziewcząt z – powiedzmy – średnio dobrych domów.

Zaintrygował mnie sposób, w jaki w życiu tego zakładu (toczącym się w otwartych, jednoosobowych pokoikach-celach, w pracowniach, czytelni i dobrze wyposażonej sali rekreacyjnej) uczestniczyły osoby z nadzoru. Nie sprawiały one wrażenia strażniczek, nawet nie wychowawczyń, lecz raczej szkolnych “dyżurnych”, wykonujących jakieś minimalne obowiązki wobec koleżanek. Nie wyróżniały się ani ubiorem, ani sposobem bycia; wydawało się, że niczego tam nie kontrolują, nikogo nie pilnują i nie zamierzają w nic interweniować. Więźniarki traktowały je po koleżeńsku, nie czuło się żadnego między nimi dystansu.

Zapytałam dyrektorkę więzienia – elegancką, kulturalną panią, która w nienagannej angielszczyźnie opisywała zasady jego organizacji – wedle jakich kryteriów dobiera sobie współpracowników. Odpowiedziała, że na równi z kwalifikacjami (pedagogika, psychologia) uwzględnia cechy osobowości kandydatek, a jednym z głównych kryteriów jest stopień ich zainteresowania otrzymaniem takiej właśnie pracy. Odrzuca mianowicie kandydatury osób, którym zbytnio na tej pracy zależy.

Sądzę, że to bardzo mądra zasada – zasługująca na stosowanie jej nie tylko przy zatrudnianiu strażniczek więziennych. Jest wiele zawodów i wiele ról społecznych, które z większym pożytkiem (i z mniejszą groźbą szkód) pełnią ludzie, nie odczuwający do tych ról czy zawodów nadmiernego entuzjazmu. Myślę, że dotyczy to wszystkich tych miejsc życia społecznego, w których znalazłszy się, zyskuje się władzę nad losem innych ludzi, grup, społeczeństw. Żaden bowiem system kontroli władzy nie zabezpiecza przed jej nadużywaniem, a ten, kto bardzo pragnie mieć władzę, z większym prawdopodobieństwem jej nadużyje.

Rozmowa z dyrektorką holenderskiego więzienia przychodzi mi na myśl, gdy próbuję znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego się nam nie udało. Czemu odrzuciwszy znienawidzony reżim polityczny, zafundowaliśmy sobie zaledwie atrapę demokracji z trochę śmieszną, ale przede wszystkim wyobcowaną, arogancką i skorumpowaną „nową klasą polityczną”, zajętą głównie swarami wewnętrznymi i gorączkowym poszukiwaniem takich układów partyjnych, które zapobiegłyby lub opóźniły odejście z politycznej sceny? Czy nasz błąd nie polegał na tym, że na początku oddaliśmy rządy ludziom, którzy – przedtem politycznie represjonowani – teraz chorobliwie pragnęli władzy? Czy nie należało poszukać kompetentnych kandydatów do tych ról wśród zrównoważonych, niesfrustrowanych ludzi “bez przeszłości”, którym obca jest potrzeba kompensacji i którym na władzy niezbyt zależy? Być może trzeba by ich długo zachęcać i nawet więcej im zapłacić, ale – za usługi i według oficjalnego cennika, nie zaś za zasługi i cierpienia na przysłowiowym styropianie, według własnej tych zasług i cierpień wyceny.

Bez Dogmatu, nr 9/10, czerwiec 1994








Towarzystwo Humanistyczne
Humanist Assciation