Barbara Stanosz

JEŚLI NIE ZDARZY SIĘ CUD ...




Instrukcja MEN o nauczaniu religii w szkole nie zaskoczyła nikogo, kto uważnie śledził rozwój sytuacji politycznej w Polsce podczas ostatniego roku. Już w pierwszych miesiącach stało się jasne, że Kościół katolicki szybko zdobywa (a może: przyjmuje w podarunku) dominującą pozycję w życiu publicznym kraju. Państwowe środki przekazu poświęcały coraz więcej miejsca wydarzeniom związanym z wewnętrznymi sprawami Kościoła: podróżom jego dostojników, ich wypowiedziom i modłom, ceremoniom i uroczystościom religijnym, itp. Obchody rocznic historycznych zyskały oprawę świąt kościelnych, a symbole i obrzędy religii katolickiej stały się wkrótce składnikami niemal wszystkich wydarzeń życia publicznego, z obradami parlamentu włącznie. Interesy Kościoła i jego inicjatywy (nauka religii w szkołach, zakaz aborcji) łatwo awansowały do rangi problemów ogólnospołecznych, a chrześcijańska metafizyka i tzw. nauka społeczna Kościoła przejęły pełnioną dotąd przez marksizm rolę filozofii oficjalnej.

Nietrudno wyjaśnić to zjawisko. Nowe władze polityczne kraju, od początku świadome ryzyka niedotrzymania obietnic przedwyborczych, a potem świadome także kolejnych, własnych błędów i swej malejącej popularności, szukają w Kościele katolickim poparcia i obrony. Wymaga to oczywiście stosownych świadczeń. Kościół zaś przyjmuje te świadczenia i związaną z nimi rolę tym chętniej, że alternatywą jest znaczny spadek jego znaczenia w życiu społecznym — także w porównaniu z miejscem, jakie zajmował w komunistycznej Polsce. Bo jeśli jednak uda się przywrócić w Polsce normalną, kapitalistyczną gospodarkę i jeśli ten kraj dołączy, kulturowo i cywilizacyjnie, do Pierwszego, nie zaś do Trzeciego Świata, pozycja Kościoła w państwie i jego autorytet w społeczeństwie nieuchronnie zmaleją. Zostaną zredukowane do rozmiarów właściwych już dziś instytucjom religijnym w krajach o wysokiej cywilizacji, gdzie wprawdzie język religii jest nadal kodem, w którym mówi się publicznie o sprawach moralnych, lecz ortodoksyjne doktryny religijne i instytucje z nimi związane nie mają żadnego wpływu na bieg spraw publicznych.

Wyjaśnić nie znaczy jednak usprawiedliwić. Bo jeśli nie zdarzy się cud — cud gospodarczy, który wymagałby geniuszu politycznego od naszych władz i wspaniałomyślności od Zachodu — to zanim z mozołem, po wielu okrążeniach wyjdziemy na prostą wiodącą ku liberalnej demokracji, grożą nam manowce państwa wyznaniowego ze wszystkimi klasycznymi jego atrybutami: nietolerancją światopoglądową i obyczajową, zaściankowością, ksenofobią i nieodłączną od nich stagnacją, a nawet regresem kulturowym.

Sądzę, że tego w istocie obawiają się ludzie, którzy protestują przeciwko wprowadzeniu nauczania religii do szkól państwowych. Jest wśród nich wielu wierzących, którzy jednak przyznają swym przekonaniom religijnym miejsce w strefie przeżyć intymnych, mocno zabarwionych emocjonalnie, lecz dość neutralnych intelektualnie. I taką właśnie religijność chcą przekazać swoim dzieciom. Tymczasem triumfalny powrót religii do szkół jako równorzędnego z fizyką, biologią czy matematyką przedmiotu nauczania, zapowiada próbę wychowania nowego pokolenia „bojowników świętej sprawy” — próbę, która jest, być może, skazana na niepowodzenie, ale na pewno nie obejdzie się bez ofiar: w najlepszym wypadku — tylko ofiar dysonansu poznawczego i hipokryzji, w najgorszym zaś — także ofiar rozzuchwalonego fanatyzmu.

Komuniści od dawna już tolerowali wykłady uniwersyteckie, w których status poznawczy marksizmu przyrównywało się do statusu doktryn religijnych: w obu przypadkach nie mamy do czynienia z żadną zrozumiałą i sprawdzalną wiedzą, którą można by oceniać w kategoriach prawdy i fałszu, lecz z ideologiami zamaskowanymi za pomocą sugestywnych metafor. Różnica sprowadza się do rodowodu: marksizm jest ideologią wymyśloną w gabinecie przez nieodpowiedzialnego filozofa, religie zaś, jako dzieła folkloru, mają na ogół długą tradycję i mało znaną genezę. Czy ktoś zaręczy, że w polskiej szkole lat dziewięćdziesiątych także będzie można to powiedzieć?

Gazeta Wyborcza, 6 listopada 1990






Towarzystwo Humanistyczne
Humanist Assciation