[ Strona główna ]

RACJE

numer 10

Listopad 2022


Andrzej Dominiczak

WIARA, NIEWIARA I LĘK PRZED ŚMIERCIĄ

Ukojenie przez zaangażowanie


Od religii, zwłaszcza chrześcijańskiej, oczekujemy, że przyniesie nam pocieszenie i ukoi nasz lęk przed śmiercią. Obiecali to nam jej założyciele: Duch Święty i św. Paweł oraz krzewiciele: św. Augustyn, św. Tomasz z Akwinu, Tomasz À Kempis i wielu innych. O pocieszeniu, którego źródłem jest wiara religijna, pisali nawet jej krytycy – ci umiarkowani, jak Pascal, i ci radykalni, jak Feuerbach i Russell. I oni uważali, że wiara rodzi nadzieję (co najmniej nadzieję!) na życie wieczne i sprawiedliwy osąd po śmierci jako zadośćuczynienie za krzywdy doznane w życiu doczesnym, co przecież powinno uwolnić nas od lęku przed śmiercią – lęku, w którym Bertrand Russell – choć nie on jeden – upatrywał głównej przyczyny powstania i istnienia religii.

Religia trwa. Coraz słabsza, wciąż jednak bardziej wpływowa niż inne systemy światopoglądowe. Trwa pomimo problemów, jakie rodzi i mimo poważnych wątpliwości, jakie budzą jej najważniejsze twierdzenia. Czy dlatego, że spełniła złożone niegdyś obietnice? Teoretycznie powinna. Czegóż bowiem mieliby się obawiać ci, którzy wierzą w „Ojca Miłosierdzia i Boga wszelkiej pociechy” (2 Kor. 1:3-4) lub ci, którzy ufają, że Bóg Ojciec ich umiłował, i nie wątpią, że po śmierci czeka ich „wiekuiste szczęście”. Jeśli wierzą naprawdę, czy mogą się lękać nieistnienia i spotkania ze Stwórcą?

Odpowiedź na to pytanie byłaby oczywista, gdyby nie to, że niemal całe doświadczenie ludzkości pokazuje, iż odpowiedzi oczywiste nie istnieją. Dlatego powstały i rozkwitły takie nauki o człowieku, jak psychologia i socjologia, i dlatego badacze z obu tych dyscyplin nie rozwiązują problemów w drodze dedukcji, lecz badań empirycznych. Stawiają pytania badawcze, formułują hipotezy, po czym, stosując mniej lub bardziej wyrafinowane procedury, hipotezy te potwierdzają lub odrzucają.1

Badania psychologiczne na temat pocieszenia, jakie niesie wiara w Boga, a mówiąc bardziej technicznie, na temat związku pomiędzy religijnością i lękiem przed śmiercią, prowadzone są od kilkudziesięciu lat. Ich wyniki, w większości do siebie zbliżone, uznać można za zaskakujące. Okazuje się bowiem, że bez względu na to, czy badane były kobiety czy mężczyźni, ludzie młodzi czy starzy, Litwini, Polacy czy Amerykanie, zdecydowana większość ludzi wierzących odczuwa silny lęk przed śmiercią, nie odczuwa zaś obiecanej nadziei i pocieszenia. Oczywiście istnieją pewne szczegółowe różnice między tymi grupami: śmierci bardziej boją się ludzie młodzi niż starzy; mężczyźni bardziej się lękają „nieistnienia”, a kobiety „umierania i związanych z nim cierpień fizycznych”; ogółem jednak śmierci boją się prawie wszyscy.

Prawie wszyscy to jednak nie wszyscy! Istnieje niewielka, kilkuprocentowa zaledwie grupa ludzi wierzących, najczęściej starszych kobiet, u których lęk przed śmiercią jest wyraźnie słabszy niż w innych grupach, a niekiedy tak słaby, że nieuchwytny dla osób badanych, które zaprzeczają jego istnieniu. „Jeśli wiara religijna jest tak głęboka, że nadaje życiu sens i kierunek, pomaga nam radzić sobie w życiu i redukuje lęk przed śmiercią.” – stwierdziła autorka programu badawczego, Monika Arendt z uniwersytetu stanu Floryda, po czym dodała: „Jeśli zaś chodzimy do kościoła raz w tygodniu, posiedzimy tam godzinę, a po wyjściu natychmiast zapominamy, o czym była mowa, nie skorzystamy wiele.”

Wiara religijna przynosi pociechę tylko nielicznym, tym którzy wierzą najgłębiej. (W Polsce wiarę głęboką deklaruje 9-10 proc. ludności.) Czy powinniśmy za to winić jej wyznawców, którzy wierzą zbyt słabo lub tylko mówią, że wierzą, czy też samą religię, której obraz świata i życia, tego doczesnego i tego wiecznego, coraz mniej przystaje do sposobu myślenia współczesnych ludzi. Czy wiara autentyczna i głęboka, poza bardzo wąskim kręgiem osób o szczególnych predyspozycjach, jest jeszcze w ogóle możliwa?! A jeśli nie, to czy skazani jesteśmy na rozpacz i poczucie bezsensu? Czy nadzieja i pocieszenie możliwe są poza religią?

Krzepiącą odpowiedź na to pytanie przyniosły badania A.M. Downey’a z 1994 roku, w których poza ludźmi religijnymi uwzględniono także grupę osób zdecydowanie niewierzących, „których ateizm był na tyle dojrzały i głęboki, że w dużej mierze wyznaczał cel ich życia”.2 Okazało się, że odczuwany przez osoby z tej grupy poziom lęku przed śmiercią był równie niski, jak w przypadku osób głęboko wierzących. A przecież nie mogą one mieć nadziei na życie wieczne, na boskie miłosierdzie ani na nagrodę po śmierci. Mają jednak poczucie sensu życia, co – jak twierdzi cytowana wcześniej M. Arendt – „paradoksalnie sprawia, że łatwiej im przychodzi z życiem się rozstać”.

Skąd ten paradoks? Skąd zdeklarowani ateiści czerpią poczucie sensu życia i dlaczego mniej boją się śmierci? Odpowiedzi na te pytania wymykają się metodom współczesnej psychologii; skazani jesteśmy na hipotezy i domysły. Sprawa wydaje się jednak na tyle ważna, że mając w pamięci niepewny ich status, warto rozważaniom na ten temat poświęcić dwie lub trzy strony.

1) Wbrew nazwie, „empiryczni” (faktycznie istniejący) ateiści odrzucają nie tylko Boga. Równie krytycznie odnoszą się do tych treści kultury, dominującego obrazu świata i systemów wartości, które ukształtowały się pod wpływem doktryn religijnych i politycznych kościołów. Odrzucając świat wyobrażony, ateiści ideowi kierują swą uwagę ku światu realnemu. Odrzucając miłość do Boga lub „świętej panienki”, zwracają się ku ludziom, ich potrzebom, oczekiwaniom i pragnieniom. Oczywiście nie wszyscy, ale wielu, bo taka jest logika ich sytuacji życiowej i taka jest natura ideowości jako postawy życiowej. Tworząc własny obraz świata i poszukując sensu życia nie w zaświatach, lecz wśród ludzi, bliskich i dalekich, ludzie niewierzący rozwijają w sobie rodzaj gatunkowej empatii, usuwając w pewnej mierze z pola widzenia swoje własne „ja”, wraz z jego kruchością i skończonością. Przysięgli ateiści, dla których wybory społeczne, moralne i intelektualne związane z wiarą lub jej brakiem, są ważne, stają się humanistami: intelektualnie, ideowo i emocjonalnie. Z jednej strony są przez to mniej obojętni na cierpienia innych, z odległych nawet lądów, z drugiej zaś czerpią autentyczną satysfakcję, jeśli potrafią przyczynić się do pomnożenia ludzkiego szczęścia. Ta satysfakcja właśnie przynosi pocieszenie. Łatwiej jest pogodzić się z własnym nieistnieniem, łatwiej jest umierać, jeśli naprawdę potrafimy się cieszyć szczęściem innych ludzi, zwłaszcza, jeśli sami przyczyniliśmy się do ich szczęścia lub zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby poczuli się szczęśliwsi.

Ideowych ateistów z tej grupy nie należy mylić z wszelkiego rodzaju fanatykami, którzy czynią siebie środkiem dla urzeczywistnienia idei, najczęściej, choć nie zawsze, religijnych lub nacjonalistycznych. Ich pozorna „radykalna ideowość” jest w rzeczywistości maską dla osobistych problemów oraz dla nienawiści, która rozwinęła się na ich bazie, i którą można uznać za przeciwieństwo tego, co nazwałem wyżej „gatunkową empatią”. U fanatyków lęk przez śmiercią zamienia się w obsesyjne dążenie do śmierci, własnej i cudzej, a idea, w imieniu której śmierć zadają, jest zwykle tylko pretekstem, choć owładnięty nienawiścią fanatyczny obrońca lub krzewiciel idei może nie zdawać sobie z tego sprawy.

2) Osoby o zdecydowanych przekonaniach, tak religijnych, jak ateistycznych, mniej boją się śmierci, gdyż mają głębsze i bardziej satysfakcjonujące relacje z innymi ludźmi. Wszak przyjaźnie, w odróżnieniu od miłości erotycznej, rodzą się i istnieją dzięki wspólnocie wartości, a we współczesnej psychologii coraz częściej właśnie związki przyjacielskie uważa się za najważniejszy warunek równowagi psychicznej, a więc i niskiego poziomu lęku.

3) Ateiści to ludzie odważni. Nie tylko odwagą wrodzoną lub wyniesioną z domu rodzinnego. W świecie, w którym pozycja religii jest dominująca (jak np. w Polsce lub w USA), jawny ateizm jest również formą autoterapii, rozwoju osobistego w sferze odwagi. Staje się przez to źródłem siły, która zwiększa tolerancję na ból i lęk we wszystkich ich postaciach. Odwaga nie likwiduje lęku, jest raczej jego akceptacją, co sprawia, że lęk, choć odczuwany, przestaje być źródłem cierpienia. Przestaje także decydować o naszych czynach i treściach naszych myśli. Pozostaje niekomfortowym stanem psychicznym i fizjologicznym, ale nami nie rządzi, a świadomość uwolnienia się spod jego władzy może być i zwykle jest dodatkowym źródłem siły i poczucia godności osobistej.

Choć każde z powyższych wyjaśnień wydaje się w jakiejś mierze prawdziwe, nie można całkiem wykluczyć, że postulowany związek wcale nie istnieje, a błędne wrażenie bierze się stąd, że osoby deklarujące wysoki stopień pewności co do wyznawanych przekonań, są jednocześnie pewne siebie pod każdym względem, a więc charakteryzuje je ogólnie niski poziom lęku – również lęku przed śmiercią.

Tak czy inaczej odkrycie Downey’a nie pozostawia wątpliwości co do jednego. Uwolnienie się od lęku przed śmiercią jest możliwe bez religii i obietnicy pocieszenia po śmierci. Pocieszenie możemy czerpać z filozofii, pod warunkiem jednak, że filozofowania nie będziemy traktować jako kariery zawodowej, lecz raczej – jak za czasów Epikura, Boecjusza, Voltaire’a i Marksa – jako drogę życiową, powołanie i przydatne narzędzie do poprawiania świata.

W europejskim kręgu cywilizacyjnym wpływ religii na sposób myślenia, na zachowanie i wybory dokonywane przez ludzi będzie coraz słabszy. Postępy w nauce i technice, rozwój kultury demokratycznej i poprawa poziomu życia sprawiają, że stopniowo zmniejsza się zakorzenione w tradycji i poczuciu gatunkowej bezradności zapotrzebowanie na religijne mity i związane z nimi emocje; ich treść bowiem nie wytrzymuje konfrontacji z obrazem świata kształtowanym w oparciu o zdobycze nauki i panującą pragmatyczną racjonalność. Odczarowujemy świat zewnętrzny i nasze życie wewnętrzne, jak dotąd jednak w miejsce słabnącej wiary nie wkracza, lub wkracza zbyt ospale, racjonalny, „post-oświeceniowy” światopogląd i system wartości. W świecie, w którym żyjemy, brak jest po temu dostatecznych zachęt, tak w kulturze masowej, jak w szkolnictwie, również wyższym, które zwykle traktuje się jak przysposobienie zawodowe lub tylko szczebel do kariery.

Dotyczy to również filozofów. Najwyższą wartością w światku akademickich „miłośników mądrości” zdaje się być „naukowa powaga”, którą pojmuje się jako przeciwieństwo wszelkiej oryginalności i osobistego zaangażowania. Myślenie prawdziwe: twórcze, niepokorne i zatroskane, pozostawia się „mądralom” spoza uczelni, a problemy praktyczne – kolegom i koleżankom z mniej „arystokratycznych” wydziałów wyższych uczelni. Uprawianie „filozofii życia codziennego” uchodzi za rzecz wstydliwą, a tzw. terapia filozoficzna – coraz bardziej popularna w Europie Zachodniej i w USA – w Polsce nie istnieje. Chroniąc swój akademicki status i unikając ważnych problemów egzystencjalnych, filozofowie stawiają pod znakiem zapytania sens istnienia swojej dyscypliny, która nauką nie jest i być nie może, mogłaby natomiast, gdyby chciała, być domeną merytorycznie nacechowanych rozważań nad ważnymi, empirycznie nierozstrzygalnymi kwestiami, jakie od stuleci trapią ludzi świadomych swoich ograniczeń i swojej śmiertelności, niepewnych zaś co do sensu swojego życia. To dlatego problemy egzystencjalne, takie jak lęk przed śmiercią, rozwiązuje się, lub przynajmniej podejmuje, raczej na gruncie refleksji i debat światopoglądowych, gdzie myśli się i rozprawia o tym, co ważne i co ludzi naprawdę trapi, a nie na uniwersytetach, gdzie celebruje się głównie tytuły i inne wyznaczniki kariery naukowej. Filozofowie, którzy troszczą się o ludzkie lęki, dylematy i rozterki, to gatunek niemal wymarły, a już na pewno nieobecny, tak jak i sama Filozofia, która niegdyś ukazała się skazanemu na śmierć Boecjuszowi3 jako kobieta w poszarpanej szacie, cierpliwie wysłuchała jego skarg i zaczęła przekonywać go, że każdy, kto karmił się jej owocami, nie zostanie porzucony i nawet w godzinie śmierci zachowa nadzieję. Dzisiaj, jeśli jeszcze żyje, to zapewne kobieta sukcesu, na uczelni albo w korporacji; dobrze się miewa, ale nie chwalą jej już w dialogach skazani na śmierć myśliciele.




1. Przynajmniej do czasu, gdy nowe wyniki badań lub nowe interpretacje starych wyników, nie skłonią nas do postawienia nowych pytań i nowych hipotez.

2. Downey, A.M. Relationship of religiosity to death anxiety of middle-aged males, “Psychological Reports”, 54, s. 811-822.

3. Boecjusz, Anicius Manlius Torquatus Severinus Boëthius, ur. 480, zm. ok. 525, rzym. logik, filozof, teolog, dyplomata; znawca filozofii gr; oskarżony przez króla Ostrogotów, Teodoryka, o udział w spisku, uwięziony i stracony; oprac. podręczniki logiki, arytmetyki, geometrii  muzyki; przełożył na łacinę pisma log. Arystotelesa, przez co przekazał ich znajomość średniowieczu i stał sie jednym z twórców łac. terminologii log.; w dziełach teol. podjął próbę uzgodnienia wiary i rozumu, zajmując się zwłaszcza zagadnieniem osoby i natury; najbardziej znanym dziełem Boecjusza jest, napisany w więzieniu, dialog O pocieszeniu, jakie daje filozofia. Pisma i przekłady Boecjusza stanowiły aż do XII w. gł. źródło wiedzy w wielu dziedzinach nauki.






Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"