Ryszard Paradowski
METAFIZYKA ATEISTYCZNA
Moje wystąpienie
zatytułowane jest „metafizyka ateistyczna”, ale
oczywiście nic takiego nie istnieje i nie ma potrzeby niczego
takiego wymyślać. Z drugiej strony,
istnieją różne metafizyki, które nie zakładają
absolutnego bytu w rozumieniu religijnym, a więc nie stanowią
uzupełnienia teologii. Jednak zarówno
w świadomości potocznej, jak i bardziej wyrafinowanej, metafizyka
kojarzy się przeważnie z irracjonalizmem o religijnej proweniencji.
Kiedy zgłosiłem temat swojego wystąpienia, niektóre osoby
odpowiedzialne za właściwą wymowę ideową konferencji bardzo się
zaniepokoiły; w rzeczy samej, racjonaliści, nie tylko ci
zinstytucjonalizowani i zorganizowani, skłonni są za działy
filozofii uznawać tylko gnoseologię i ontologię, a przecież ani
jedna ani druga nie sięga tego, co w filozofii najważniejsze –
tego mianowicie, co meta – fizyczne. Chrześcijaństwo
narzuciło kulturze europejskiej pozornie neutralne pytanie „czy
Bóg istnieje”, na które, podobnie jak na pytanie
„czy wolno zabijać dzieci nienarodzone” trudno
odpowiedzieć w sposób niezgodny z intencją zadającego
pytanie; stąd się zapewne biorą agnostycy. W sprawie
przytoczonej tu jako przykład do pewnego stopnia analogiczny –
czyli w sprawie słynnego zabijania dzieci nienarodzonych - nauczono
się już przeciwstawiać pytaniu o zabijanie, jako rzekomo jedynie
właściwemu, inne, co najmniej równie właściwe pytanie o
kompetencje do podejmowania decyzji – o to, czy kompetencja
decyzyjna powinna przysługiwać kobiecie, czy księdzu, lekarzowi i
prokuratorowi, z wyłączeniem kobiety. W sprawie Boga
dominuje wciąż – ze strony tych, co optują za jego
„nieistnieniem” - skłonność do dowodzenia owego
nieistnienia z odwołaniem się do argumentów naukowych;
pomijam tych, którzy uważają, że nieistnienia w ogóle
nie można dowodzić, i powstrzymują się przed udzielaniem
jednoznacznej odpowiedzi na powyższe pytanie, nazywając to
agnostycyzmem.
Tymczasem o
różnych bytach wyobrażonych można zasadnie twierdzić, że
istnieją tylko jako wyobrażone (ale nie inaczej), i co do tego
panuje dość powszechna zgoda (jako przykład przywołuje się
najczęściej jednorożce i krasnoludki); jednak z jakichś względów
do tej kategorii nie zalicza się równie powszechnie Boga –
nawet, jak się wydaje, nie wszyscy ateiści go do tej kategorii, do
kategorii bytów wyobrażonych, zaliczają. Ci, którzy
weń „wierzą”, będą to tłumaczyć swoją „wiarą”;
wydaje się jednak, że funkcja kulturowa (w tym funkcja polityczna)
tej „wiary” też dobrze to stanowisko tłumaczy (to
mianowicie, że dorośli ludzie wprawdzie nie wierzą w krasnoludki,
ale za to wierzą w Boga). Status kulturowy symbolu religijnego jest
oczywiście znacznie wyższy niż status kulturowy krasnoludka, ale,
podobnie jak status krasnoludka, tak i status Boga nie sięga
metafizyki. Naukowa
płaszczyzna sporu ze światopoglądem religijnym, jakkolwiek
niezbędna, nie jest wystarczająca, tym bardziej, że najważniejsze
twierdzenia religii nie odnoszą się do zagadnień ontologicznych, a
więc, z grubsza biorąc, takich, którymi interesuje się nauka,
ale do zagadnień aksjologicznych i, ogólnie, metafizycznych,
właśnie na sposób religijny rozstrzyganych. Dlatego spór
z religią nie może się ograniczać do kwestii ontologicznych, lecz
musi być podejmowany na płaszczyźnie metafizycznej; faktyczny
monopol religii na rozstrzygnięcia metafizyczne musi być
kwestionowany. Kwestionowany być musi znak równości między
religią i kulturą, między religią i transcendencją, między religią i
światem dobra. To ostatnie zresztą się robi, czego przykładem jest
ostry spór między Heleną Eilstein a Leszkiem Kołakowskim
wokół stwiedzenia „jeśli Boga nie ma, wszystko wolno”.
Kołakowski wyraźnie zastępuje metafizykę religią (chociaż, jak się
zdaje, tradycyjnie rozumianej wiary w Boga nie podziela), ale i Pani
Helena w sporze z Panem Leszkiem odwołuje się głównie do
logiki. Poniższa
propozycja metafizyczna nie jest „ateistyczna” w tym
znaczeniu, że nie udziela bezpośredniej odpowiedzi na pytanie o
istnienie Boga; w ogóle nie ma w niej miejsca na to pytanie,
które jest pytaniem nie odnoszącym się do metafizyki.
Pośrednio jest jednak ateistyczna z tego samego powodu: pośród
tego co istnieje (a nie jest tego dużo) nic takiego, co mogłoby
jakiejkolwiek definicji Boga odpowiadać, w ogóle się nie
pojawia. Poniższa
propozycja metafizyczna skonstruowana została z dostępnego materiału
filozoficznego. Z braku miejsca jednak pominę tu wszystkie możliwe
antecedencje – znawcom historii filozofii na pewno to i owo
będzie się kojarzyć; dla ukazania kierunku myśli wspomnę tylko o
jednej, pomijając zarazem dość istotne różnice: to
Husserlowska redukcja eidetyczna i Husserlowska konstytucja innego. Redukcja
eidetyczna w niniejszej propozycji przedstawia się następująco:
poszukiwanie elementu bytu jest redukowaniem; granicą redukowania
jest dwójka (para); o ewentualnym istnieniu czegokolwiek
pojedynczego nie można w ogóle mówić. Ciekawe, że
Stary Testament, uchodzący – niesłusznie - za księgę par
excellence religijną – zaczyna od pary, od Boga i
„stworzenia”, nawet nie próbując wyobrazić sobie,
jak taki Bóg, zawieszony w absolutnej próżni, miałby
wyglądać. Koniecznym
składnikiem tej pary, do której dochodzę w efekcie swoistej
redukcji eidetycznej, jestem ja, o swoim bowiem istnieniu mogę
wiedzieć na pewno, ale nie dlatego, że myślę (myślę, w gruncie
rzeczy, że istnieję, a nie dlatego istnieję, że myślę); istnieję, bo
jestem oddzielony od wszystkiego, co mną nie jest, istnieję jako
oddzielony; w sposób konieczny istnieje też to, od czego
jestem oddzielony, czyli to wszystko, co nie jest mną, jako
oddzielone ode mnie. A wracając do cogito: myślę, więc mogę
skonstatować, że istnieję, istnieję jako oddzielony, i że to, od
czego jestem oddzielony, też istnieje – jako, nota bene,
oddzielone ode mnie, a więc – że istniejemy we dwójkę. To (i tylko to
istnienie we dwójkę) dane jest w doświadczeniu, które
nazywam metafizycznym; mówiąc „i tylko to” mam na
myśli składniki (nieredukowalne do jedności składniki) elementarnej
jednostki bytu, ale nie to, co się dzieje pomiędzy nimi i co również
jest dane w doświadczeniu: sam proces oddzielania się, toczący się
nie bez pewnego oporu, którego szczegółowy opis dany
jest choćby przez psychologię rozwojową. To ostatnie odnotowuję na
wypadek, gdyby ktoś sądził, że mam coś przeciwko nauce. Na potrzeby
ateizmu warto podkreślić, że tego, czym jest nie-ja, nie wiadomo,
nie w tym wszelako sensie, że jest to jakoś ukryte przed słabym
aparatem poznawczym ja, przed moim słabym aparatem poznawczym, ale
dlatego, że żadne takie atrybuty nie istnieją, oprócz tego
jedynego atrybutu, że nie jest ono mną. To samo zresztą dotyczy mnie
(dotyczy ja): jestem tylko tym, że nie jestem tym, co mną nie jest.
W szczególności więc (i to też tylko na potrzeby ateizmu) ani
ja nie jestem Bogiem, ani nie jest nim nie-ja, a tertium, jak
już wiemy, w doświadczeniu metafizycznym non datur. Korzystając
z materiału językowego filozofii możemy co najwyżej powiedzieć, że
pojedyncze coś, co się ewentualnie podzieliło na ja i nie-ja, to
jest ewentualnie jakieś nic, bo możemy o nim powiedzieć jeszcze
mniej, niż o sobie oddzielonym od nie-ja i o nie-ja, od którego
jestem oddzielony, czyli nie możemy powiedzieć nic. I to jest cała
odpowiedź na właściwie postawione pytanie o to, co istnieje, co jest
dane (tu: dane w doświadczeniu metafizycznym). Możemy do tego dodać
– znowu na potrzeby ateizmu – że jeśli coś nie istnieje
jako dane w doświadczeniu metafizycznym to po prostu nie istnieje.
Co nie oznacza, że nie może jakoś zaistnieć, ale przecież nie o
takie istnienie (nie o ewentualne zaistnienie) chodzi tym,
którzy na pytanie czy Bóg istnieje udzielają
odpowiedzi twierdzącej. I to wszystko w kwestii istnienia i
nieistnienia, chociaż jeszcze nie wszystko w kwestii metafizyki.
Można jeszcze ewentualnie powtórzyć – w kwestii tego
tertium, co to non datur – że nawet gdy Biblijny
Bóg występuje ponad człowiekiem, to i tak występuje w parze z
nim, chociaż w parze hierarchicznie ustrukturowanej – jako
dominujący wobec posłusznego.
Doświadczenie
metafizyczne to dopiero początek i podstawa metafizyki, ale
najważniejsze dopiero przed nami: dynamika doświadczenia
metafizycznego (trudne rozdzielanie się ja i nie-ja) w sposób
konieczny wymusza wolność – wymusza określenie się ja i nie-ja
wobec siebie nawzajem. Może się ono dokonywać na dwa sposoby: albo
uznając przemożną siłę nie-ja uznam jego - wobec mnie - status
podmiotu panowania, uznając zarazem przyznany mi przezeń status
przedmiotu (może być zresztą odwrotnie, co nie zmienia charakteru
ukonstytuowanej w ten sposób relacji i charakteru jej stron),
albo mogę przypisać nie-ja status podmiotu par excellence,
domagając się zarazem dla siebie takiego samego uznania,
ustanawiając wraz z nim (o ile domaganie okaże się skuteczne)
relację wzajemnego uznania równych statusów. Skoro już
padły odniesienia do Starego Testamentu, niech padnie jeszcze jedno:
oficjalni religijni interpretatorzy tego nie eksponują, jest jednak
oczywiste, że zanim Bóg zaproponował człowiekowi przymierze,
musiał zrezygnować z monopolu na rozstrzyganie co dobre i złe. I
zrezygnował, mówiąc: teraz człowiek stał się taki jak My, zna
dobro i zło. Nigdy dość podkreślania, że człowiek nie stał się w ten
sposób równy tamtemu Bogu, bogu arbitralnego zakazu
zrywania owoców. Zmienił się status Boga i status człowieka,
statusy te się wyrównały. W ten sposób,
poprzez ustanowienie pomiędzy ja i nie-ja już to relacji
podmiotowo-przedmiotowej, już to podmiotowo-podmiotowej, sfera
metafizycznego doświadczenia przekształciła się w sferę
metafizycznych wyborów, ustanawiających wartości podstawowe –
wzajemnie równe i wzajemnie nierówne traktowanie się
przez ja – i nie-ja jako podmioty tych wyborów. To jest
właśnie, nawiasem mówiąc, sfera transcendencji, z uwagi na
to, że wybory te dokonywane są, in extremis, niezależnie od
przyrodniczej determinacji i kulturowych nacisków. Chociaż
determinacja działa a naciski nie ustępują.
Kultura nie
przesądza jednoznacznie o charakterze wyboru, o charakterze
ustanowionych przez podmioty relacji między nimi, ale nadaje formę
wyborom i ustanowionym przez nie wartościom podstawowym. W
szczególności, za pośrednictwem religii jako instytucji
dominującej w pewnym czasie, na pewnym obszarze i wśród
pewnej populacji kultura ujmuje podmiot panowania w pojęciową,
symboliczną formę „Boga”, a ściślej – ujmuje
relację panowania i posłuszeństwa w cały system form symbolicznych,
wśród których centralnym symbolem jest symbol Boga.
Zamiast więc kruszyć kopie o to, czy Bóg istnieje, może warto
wyjść od razu naprzeciw zwolennikom twierdzącej odpowiedzi na to
pytanie i również powiedzieć „tak”, Bóg
istnieje jako kulturowa forma relacji panowania i posłuszeństwa. Bóg
istnieje jako kulturowa forma panowania i posłuszeństwa. Nie jest to
zarazem jedyna możliwa kulturowa forma tej relacji. Istnieje
przynajmniej jedna instytucja, mogąca konkurować dziś z religią w
roli dominanty kulturowej, organizującej życie dużej populacji
ludzkiej w dość długim czasie i w dość dużym areale kulturowym,
będąca zinstytucjonalizowaną formą panowania i posłuszeństwa: to
reklama. To też warto powtórzyć, bo ideologia konsumeryzmu
prezentuje życie w kulturze konsumpcyjnej jako pasmo wolnych
wyborów: reklama jest zinstytucjonalizowaną, kulturową
formą panowania i posłuszeństwa. Podobnie jak wolna wola w
chrześcijaństwie ograniczona jest do nad wyraz ryzykownego, chociaż
możliwego, wyboru nieposłuszeństwa, tak wolność wyboru w kulturze
konsumpcyjnej realizuje się w obrębie rzeczy, w obrębie wartości
użytkowych, a wolność nie wybierania ich skutkuje tym samym, co
nieposłuszeństwo w religii – kulturowym wykluczeniem. A co z wyborem
podmiotowo-podmiotowym, co z wzajemnym uznaniem się przez ja i nie
ja za podmioty równych kompetencji w stanowieniu zasad,
regulujących relację między nimi? Ten wybór również
doczekał się swojej formy kulturowej, co oczywiste – taką
formą jest na przykład przykazanie miłowania bliźniego jak siebie
samego albo uznanie nie zróżnicowanych hierarchicznie
mężczyzny i kobiety za obraz Boga (co akurat w świetle interpretacji
religijnej nie jest takie oczywiste); taką formą jest biblijna
koncepcja przymierza jako relacji między wzajemnie uznającymi swą
kompetencję prawodawczą stronami i nowożytna idea umowy społecznej.
Ale to nie wszystko: podmiotowo-podmiotowy wybór metafizyczny
zinstytucjonalizował się w postaci prawa w jego
liberalno-demokratycznej odmianie, prawa jako formy przymierza, jako
formy umowy społecznej i wytworzył dzięki niemu nowożytną formację
kulturową. Z braku lepszej nazwy ten typ kultury określam jako
liberalno-demokratyczny. Globalny areał
kulturowy jest mieszaniną (w różnych proporcjach w różnych
miejscach globu) kultury tradycyjnej, opartej na religii, kultury
konsumpcyjnej, w której dominującą instytucją jest reklama i
przemysł reklamowy, oraz kultury liberalno-demokratycznej, w której
rolę kulturowej dominanty odgrywa prawo jako forma umowy społecznej.
Z punktu widzenia
ateisty jest rzeczą w gruncie rzeczy całkowicie drugorzędną szukanie
odpowiedzi na pytanie, czy Bóg istnieje. Znacznie ważniejsze
z punktu widzenia ateisty, ale przede wszystkim z punktu widzenia
losów kultury jest pytanie, czy możliwy jest na dość szeroką
skalę podmiotowo-podmiotowy wybór metafizyczny i czy możliwe
i pożądane jest budowanie kultury wzajemnego uznawania
podmiotowości, kultury przymierza, umowy społecznej, kultury
demokratycznych wartości konstytucyjnych. Bóg istnieje dla
ludzi, którzy dobrze się czują w kulturze autorytarnej. Dla
tych, którym odpowiada kultura demokratyczna, ważniejsza od
wiary w Boga jest wiara w demokratyczne wartości konstytucyjne.
Jeśli, jako ateiści, mielibyśmy się czegoś formalnie domagać, to na
pewno nie instytucjonalizacji ateizmu, ale konsekwentnego wcielania
w życie demokratycznych wartości, one bowiem są awersem tego medalu,
którego tylko rewersem jest odrzucenie kultu najwyższego
autorytetu i autorytetów od niego pochodnych.
Istnieją zresztą
ateiści-autorytaryści, ale nie są oni ateistami prawdziwymi. Jeśli
rozróżnimy w religii symboliczną formę oraz treść, którą
jest panowanie i posłuszeństwo, to taki ateista odrzuca tylko to, co
zewnętrzne, utożsamiając się z istotą i treścią religii. Bądźmy
zatem ateistami prawdziwymi. Odrzucajmy nie tylko kulturową formę,
jaką jest religijna opowieść o wielkim ojcu, ale i ukryty pod tą
opowieścią autorytarny obraz świata. |