[ Strona główna ]

RACJE

numer 9

Lipiec 2022


Andrzej Lipiński w rozmowie z Jennifer Teege

TEKEMNICE RODZINNE


Andrzej Lipinski: W wieku 38 lat dowiedziała się Pani, że jest wnuczką jednego z najbardziej znanych oprawców nazistowskich. Czy odkrycie takiej rodzinnej tajemnicy ma wyniszczający wpływ na życie człowieka?

Jennifer Teege: Tło tajemnic rodzinnych może być bardzo różne, w tym przypadku decydujące było to, że ukrywana przeszłość mojej rodziny była ciemna i na wskroś negatywna. Myślę, że tego typu mroczne tajemnice noszą w sobie wyniszczający potencjał, bo niewiedza na temat własnej historii i prawdziwych powodów owej tajemniczej otoczki wywołuje jakiś rodzaj wewnętrznego rozdarcia. Żyjemy w stałym przeświadczeniu, że coś się w naszym życiu nie zgadza, jednak nie potrafimy znaleźć konkretnej przyczyny tego odczucia. Dla mnie od samego początku przyczyną była historia mojego dziadka, ale z pewnością mogłoby to być każde inne negatywne tło niechlubnej rodzinnej przeszłości.

AL: Zazwyczaj tajemnicą okrywa się właśnie te wątki, które nie powinny być przekazywane następnym pokoleniom, bo zawierają elementy zakazane lub złe – albo są w ten sposób interpretowane. Niszcząca siła tej konkretnej historii leży więc przede wszystkim w ciemnej przeszłości Pani dziadka?

JT: Moc tej negatywnej siły tkwi najprawdopodobniej w samym fakcie uczynienia z historii naszej rodziny tematem tabu. Kiedy nie znamy szczegółów własnej przeszłości, nie wiemy, jak się z nią obchodzić i zaczynamy uciekać w świat fantazji. Przed odkryciem prawdy czułam się tak, jakbym przebywała w budynku pozbawionym drzwi. Nie było stamtąd wyjścia, nie wiedziałam, co jest na zewnątrz i odczuwałam nieustanne emocjonalne rozerwanie. Ten wewnętrzny ciężar w moim przypadku manifestował się stanami depresyjnymi, ale często wyraża się on np. w postaci różnych uzależnień.

    AL: Przełamanie tego tabu nastąpiło zupełnie przypadkowo dzięki odkryciu w jednej z hamburskich bibliotek książki opisującej szczegółowo historię Pani matki i jej ojca, a Pani dziadka Amona Götha. Czy świadomość okrutnej treści ukrywanej tak długo tajemnicy stała się dla Pani nowym, być może jeszcze bardziej obciążającym balastem?

JT: To dla mnie bardzo ważne, by oddzielić te dwa zupełnie różne aspekty – wiszącą nade mną przez wiele lat pierwotną traumę rodzinnego tabu i konieczność rozprawienia się z rodzącą się powoli świadomością prawdziwego okrucieństwa ukrywanej przede mną wiedzy o mojej rodzinie. Oba te aspekty z czasem połączyły się ze sobą, stając się nowym balastem, ale teraz, kiedy znam całą prawdę, potrafię inaczej się z nią obchodzić, umiem wpisać ją w moje obecne życie. Wiem, jak silnie ta rodzinna przeszłość ukształtowała moją biografię, jednak nie ma ona już dziś tak niszczącej mocy jak kiedyś. Sama treść tajemnicy nie jest już istotą problemu – z nią prędzej czy później można sobie poradzić. Początkowo szok wywołany odkryciem książki był druzgocący – to typowe dla każdej traumy i każdej życiowej porażki. Ale po odbiciu się od dna życie wydaje się zupełnie inne, pojawiają się nowe struktury i zaczynamy konstruować sobie nową rzeczywistość. To jakby budować od nowa zawalony dom, który wcześniej był postawiony na piasku.

    AL: Chyba jednak istnieje ścisły chronologiczny i emocjonalny związek między tymi dwoma traumatycznymi aspektami?

JT: Szok spowodowany natknięciem się na tę książkę w hamburskiej bibliotece wynikał przede wszystkim z odkrycia szczegółów z mojego dzieciństwa, o których nic nie wiedziałam. To była pierwsza trauma, z którą musiałam sobie radzić. Nie miała ona nic wspólnego z niemiecko-żydowską przeszłością ani z żadnym innym wątkiem historycznym. W pierwszym momencie poznanie faktów na temat mojej rodziny opisanych w książce nie było takie ważne, liczyła się przede wszystkim konfrontacja z własną nieznaną mi dotąd przeszłością. Podczas pierwszego pobieżnego przeglądania książki informacja o tym, że moja matka jest córką komendanta obozu koncentracyjnego, nie miała jeszcze większego znaczenia. Prawdziwym dramatem tej chwili była świadomość, że nagle ta matka, której brakowało mi przez tyle lat, mówi o sprawach, które całe życie przede mną ukrywała. Proces konfrontacji z faktami opisanymi w książce, ze zbrodniami popełnionymi przez własnego dziadka – i wynikająca z tego kolejna trauma – rozpoczął się z pewnym opóźnieniem. I nawet jeśli nastąpiło to zaledwie kilka godzin później, to z psychologicznego punktu widzenia jest to długi czas.

    AL: Ale nazwisko Amona Götha było Pani już wcześniej znane – czy to z czasu studiów, czy chociażby z filmu Lista Schindlea? Przeglądając książkę, nie skojarzyła Pani, o kim w niej mowa?

JT: Naturalnie znałam to nazwisko i oglądałam wiele lat wcześniej film Lista Schindlera, ale nie pamiętałam żadnych szczegółów. Po odkryciu książki potrzebowałam ponad pół roku, żeby otrząsnąć się z pierwszego szoku. W tym czasie nie byłam w stanie zagłębić się w ten temat, nie potrafiłam tego wszystkiego ogarnąć, czułam się zupełnie wyczerpana i odcięłam się od świata. Dodatkowym obciążeniem okazał się obejrzany następnego dnia film dokumentalny o mojej matce – widziałam ją wtedy po raz pierwszy od niemal 20 lat. Zobaczyłam w nim także zapomniane sceny z Listy Schindlera i przede wszystkim – rzecz dla mnie zupełnie nową – egzekucję dziadka. Była to tak obezwładniająca dawka emocji, że nie czułam się wtedy na siłach, by rozprawić się z historycznym tłem tamtych wydarzeń.

    AL: To zrozumiałe, że takie odkrycie może zakłócić wewnętrzną równowagę, potwierdzają to relacje i książki licznych potomków nazistowskich oprawców. Ale czy 38 lat, które dzielą Panią od tamtych wydarzeń i od osoby Amona Götha, nie są czymś w rodzaju bezpiecznej czasoprzestrzeni chroniącej przed skutkami tej wiedzy?

JT: Takie wydarzenia, mimo dzielącej je odległości czasowej, nadal pozostają ze sobą w ścisłym związku. Skutki tamtego strasznego okresu są po 38 latach wciąż widoczne.

AL: Ale kiedy dowiadujemy się, że poprzez historię własnej rodziny jesteśmy silnie związani z ówczesnymi sprawcami, te skutki z pewnością nabierają zupełnie innego znaczenia?

JT: Dzisiaj spoglądam na ten niechlubny fragment niemieckiej historii z dwóch różnych perspektyw. Przed odkryciem książki moja wiedza na temat holokaustu początkowo nie wykraczała poza informacje zawarte w szkolnych podręcznikach. Potem, podczas studiowania historii i długiego pobytu w Izraelu, mój stosunek do holokaustu z pewnością stał się bardziej bezpośredni niż dla większości ludzi. Obecnie jest on jeszcze bardziej intensywny dzięki świadomości, że cała ta historia wiąże się ze mną i moją rodziną. Obie te perspektywy trzeba teraz ze sobą pogodzić. Dzisiaj, po tylu latach, zdarzenia z tamtego okresu nadal mają duże znaczenie, są dla mnie wciąż otwartym rozdziałem. Holokaust dotykał mnie emocjonalnie oczywiście już dużo wcześniej, ale wtedy brak (jak mi się wydawało) bezpośredniego związku tej tragedii z moją przeszłością pozwalał mi zachować pewien dystans.

    AL: Czy sądzi Pani, że idea dziedziczenia winy to jedynie kulturowa konstrukcja, czy jest to raczej coś głęboko zakorzenionego w naszej naturze, rodzaj przekleństwa wiszącego nad naszym gatunkiem?

JT: Myślę, że przyczyny poczucia winy u wielu ludzi można doszukiwać się w potrzebie zadośćuczynienia i chęci cofnięcia biegu wydarzeń. Być może zakładają oni, że jest to możliwe tylko przez wzięcie winy na siebie. Takie podejście prowadzi donikąd. Zamiast trwać w tym stanie, powinniśmy przejąć odpowiedzialność za własne postępowanie i próbować coś zmienić. Osobiście najchętniej całkowicie odrzuciłabym pojęcie winy i zastanowiła się, czy rzeczywiście istnieją wątki łączące konkretne wypadki i, przede wszystkim, dlaczego te w ogóle się wydarzyły. Dla mnie bezpośrednie powiązanie z pokoleniem sprawców nie jest bynajmniej powodem do odczuwania odziedziczonej winy, lecz właśnie budzi we mnie świadomość szczególnej odpowiedzialności.

    AL: Przypuszczam, że taka odpowiedzialność może rozwinąć się dopiero w długim procesie dojrzewania własnej tożsamości uwolnionej od balastu rodzinnej historii? Chyba dopiero wtedy jesteśmy zdolni do przekazania następnemu pokoleniu nowych wizji i innych wartości…

JT: To prawda, chociaż moim zdaniem kwestia odpowiedzialności wobec innych ludzi i przyszłych pokoleń nie może być jedynie rezultatem własnych doświadczeń. Powinna być wartością ogólną i dotyczyć każdego człowieka; uważam, że we współczesnej debacie historycznej ten aspekt jest zupełnie pomijany. My Niemcy ponosimy na skutek naszej nie tak odległej historii szczególną odpowiedzialność. Jesteśmy – na szczęście – wciąż na nowo konfrontowani z tą historią i dlatego musimy nadal rozprawiać się z jej skutkami. Dla mojego pokolenia i dla naszych dzieci kształtowanie własnej odpowiedzialności nie tylko na podstawie wydarzeń historycznych będzie z pewnością dużo łatwiejsze, ale dziś wciąż jeszcze żyje wielu ludzi, którzy pamiętają wojnę. Oni i ich dzieci mają ogromne trudności z uwolnieniem się od poczucia pokoleniowej odpowiedzialności.

    AL: Niektórzy potomkowie nazistów całkowicie wypierają rodzinną przeszłoś

    Czy jest to oznaka ich bezsilności wobec pokoleniowej traumy i niezdolności rozprawienia się z własną przeszłością?

JT: Przypuszczam, że jednym z powodów tak silnego wyparcia może być potrzeba solidarności z rodziną, podobna do tej, jaką wykazują małe dzieci, które pomimo złości na rodziców zawsze stają po ich stronie, gdy tylko ktoś ich krytykuje lub oczernia. Poza tym nikt nie chce być częścią ciemnej przeszłości własnej rodziny i być może dla wielu ludzi wyparcie jest najprostszym sposobem na radzenie sobie z tym problemem. Ale nie zapominajmy, że istnieją też potomkowie nazistów, którzy poszli zupełnie inną drogą i przyjęli postawę, w której niejako identyfikują się z ofiarami swoich przodków. Czasem nawet w obrębie jednej rodziny można spotkać różne czy wręcz opozycyjne stanowiska, wynika to z pewnością z cech osobowościowych i biografii krewnego uwikłanego w niechlubne zdarzenia z przeszłości.

    AL: Pani nigdy nie poznała swojego dziadka, ale istnieje pewien rodzaj bezpośredniej więzi między Panią a Amonem Göthem w osobie Pani babci – jego towarzyszki życia, wielkiej miłości, być może jedynego bliskiego mu człowieka. Kobieta, która żyła u boku zbrodniarza odpowiedzialnego za masowe mordy i która zdawała się stać po jego stronie, swoją wnuczkę obdarzyła ciepłem i miłością. Miała dwie twarze, dwie różne osobowości?

JT: Dobre i złe strony odkrylibyśmy z pewnością w każdym człowieku, u większości z nas te różnice nie są jednak tak dostrzegalne. Moja babcia nie miała dwóch twarzy, przed wojną żyła i postępowała tak samo, jak po wojnie. Zresztą to samo można powiedzieć o dziadku – on też był człowiekiem posiadającym zarówno złe, jak i dobre cechy. Dobre nie były naturalnie tak widoczne i najprawdopodobniej wyrażały się wyłącznie w jego stosunku do mojej babci. Ich związek zdawał się być dosyć harmonijny. Z relacji jednej z służących wynika, że babcia miała „łagodzący wpływ na zachowania Götha”.

    AL: Była przykładem na to, że każdy z nas nosi w sobie zdolność funkcjonowania w dwóch zupełnie różnych rzeczywistościach jednocześnie?

JT: Tak uważam. To dotyczy każdego człowieka. W przypadku takich ludzi jak mój dziadek z reguły nie odważylibyśmy się wygłosić podobnej tezy, żeby nie zostać posądzonym o bagatelizowanie jego postępowania. Ale musimy mieć prawo to stwierdzić – i powinniśmy o tym mówić.

    AL: Dla większości ludzi takie myślenie w żadnym wypadku nie jest czymś oczywistym. Czy odpowiedzialność, o której wspomniała Pani wcześniej, polega również na tym, żeby rozwijać w świadomości społecznej pozytywny obraz istoty ludzkiej i pokazać, że ktoś taki jak Pani dziadek jest mimo wszystko człowiekiem i nosi w sobie potencjał czynienia nie tylko zła, lecz także dobra?

JT: Dla mnie ważne jest to, by pokazać, że tacy ludzie nie są uosobieniem zła, to nie marionetki, nad którymi zło przejęło kontrolę jak mroczna instytucja albo nałożyło się na nie niczym ciemna substancja. Za postępowaniem Amona Götha kryje się jego długa biografia uwarunkowana przez różne czynniki – proces socjalizacji, predyspozycje genetyczne i wiele innych wpływów decydujących o tym, jacy jesteśmy. Uważam to za bardzo istotną kwestię – trzeba zrozumieć i wciąż przypominać o tym, że żaden człowiek nie rodzi się zły czy dobry, lecz dopiero w procesie indywidualnego rozwoju nabywa takich, a nie innych cech. Potrzebna jest silnie rozwinięta empatia, żeby za fasadą masowego mordercy dostrzec człowieka; potrzeba jest ona również do tego, żebyśmy wszyscy potrafili żyć ze sobą w harmonii. Okrucieństwa, które znamy m.in. z czasów drugiej wojny, bez empatii dzisiaj także mogą stać się realnym zagrożeniem.

    AL: Kiedy dowiadujemy się, że bliska nam osoba „ma konszachty z diabłem”, na naszej miłości do niej może pojawić się rysa, z którą trzeba potem żyć. Czy zachowanie idealnego obrazu ukochanego człowieka jest wtedy jeszcze możliwe?

JT: Na początku naturalnie czułam ogromne rozczarowanie, dopiero w długim procesie wewnętrznego dojrzewania zrodziło się przeświadczenie, że nikt nie jest tylko dobry albo tylko zły. W dzieciństwie babcia była dla mnie kimś niezwykle ważnym, w stosunku do mnie zawsze bardzo miła i opiekuńcza. Nie nazwałabym jej świętą, ale na tle moich niełatwych stosunków z matką odgrywała w moim życiu ogromną rolę. Kiedy dowiedziałam się, że była konkubiną Amona Götha, w pierwszym odruchu wyparłam tę informację – nie potrafiłam sobie wyobrazić, że ja też mogłabym prowadzić takie życie jak ona. Najpierw musiałam zdusić w sobie potrzebę odrzucenia babci, by potem zintegrować ją z dziecięcą miłością do niej. W tym procesie dużą przeszkodą okazało się to, że wtedy byłam już osobą publiczną i zdawałam sobie sprawę, że moje wypowiedzi będą odbierane inaczej niż w przypadku ludzi bez podobnego tła rodzinnego. Obawiałam się, że jeśli wypowiem się o mojej babci pozytywnie czy wręcz przyznam, że ją kochałam, zostanę posądzona o wybielanie jej niechlubnej biografii. Odczuwałam wewnętrzny przymus publicznego tłumaczenia się z mojej postawy, bo nie chciałam sprawiać wrażenia, że nie dostrzegam ciemnej strony tej kobiety, co byłoby naturalnie wielce nieodpowiedzialne wobec ofiar nazistowskiego reżimu.

    AL: Pogodzenie ze sobą obu tak sprzecznych obrazów bliskiego człowieka musi być niewiarygodnie trudne?

JT: Istotnie… Co więcej, tak naprawdę nie jest to do końca możliwe nawet wobec siebie samego. Każdy z nas ma przecież cechy, które akceptuje, oraz takie, które odrzuca. Ważne jest jednak, żebyśmy akceptowali się w całości, to bardzo pomocne dla każdego z osobna i dla całego społeczeństwa, ludzie mający pozytywny obraz samego siebie są bowiem bardziej empatyczni i tolerancyjni oraz wykazują się większą wyrozumiałością wobec drugiego człowieka. Kiedy wypieramy ze świadomości swoje negatywne cechy, z reguły jesteśmy bardziej skłonni do zauważania i potępiania tych samych cech u innych ludzi. Ja w wielu aspektach jestem bardzo podobna do mojej babci, dlatego z początku pokusa zupełnego wewnętrznego odizolowania się od niej była niezwykle silna; nie chciałam mieć z nią nic wspólnego, przecież nie mogłam być taka jak ona. Wiedziałam naturalnie, że nigdy nie potrafiłabym żyć w obozie koncentracyjnym u boku takiego człowieka jak Amon Göth, ale na co dzień ja też popełniam przecież wiele błędów. Być może czasem postępuję wręcz nieludzko i przymykam oczy na skutki mojego zachowania. Dlatego każdy powinien sam zadać sobie pytanie, jak dobre – albo jak złe – jest jego postępowanie.

    AL: Decydujące jest jednak chyba pytanie, jak fatalne są skutki naszego postępowania i w jakim stopniu potrafimy je przewidzieć oraz ewentualnie im zapobiec. Pozytywnym przykładem mógłby być np. Oskar Schindler, przez niektórych nazywany „dobrym nazistą”. Nawet jeśli nigdy nie poznamy prawdziwych pobudek jego działań, to jednak ich skutki były niewątpliwie dobre i godne pochwały. Czy nie istnieje jednak – w przeciwieństwie do „winy odziedziczonej” – rzeczywista współwina wynikająca z przyzwolenia, która w przypadku Pani babci byłaby szczególnie oczywista?

JT: Przyjmując bierną postawę wobec zła, bezsprzecznie stajemy się współwinni, prawo karne sankcjonuje to np. w sytuacji nieudzielenia pomocy lub zaniechania, czyli powstrzymania się od określonego postępowania. W przypadku mojej babci należałoby się zastanowić, czy nie ponosi ona odpowiedzialności za współsprawstwo w czynach Amona Götha.

AL: Jak ważne jest dla Pani pytanie o przyczyny tych okrucieństw, których skala nie mieści się w wyobraźni żadnego rozsądnego człowieka?

JT: Uważam, że badanie tych przyczyn jest bardzo ważne. Ich znajomość i zrozumienie pozwalają wyciągać wnioski i zapobiegać podobnym tragediom w przyszłości. Znalezienie konkretnych źródeł zachowania mojego dziadka zapewne nie jest łatwe, mimo to powinniśmy poszukiwać ich wszelkimi sposobami.

    AL: Obraz przestępcy jako uosobienia „zła” jest w naszej kulturze głęboko zakorzeniony, chociaż psychologia wie już od dawna, że dzisiejsi sprawcy to z reguły wczorajsze ofiary. Co złego mogło się wydarzyć w życiu małego Amona, że wyrósł z niego potwór z Płaszowa? Czy przyczyną jego barbarzyńskich czynów mogły być konkretne wydarzenia z dzieciństwa?

JT: We wszystkich znanych mi wątkach z jego życia osobiście nie znajduję żadnych konkretnych przyczyn, nie musi to jednak oznaczać, że takowe w ogóle nie istnieją. Za fasadą ułożonego mieszczańskiego świata, w którym wyrastał mały Amon, trudno byłoby dopatrzeć się ewentualnego zaniedbania emocjonalnego. Sądzę, że tutaj przyczyny mogą być różnorakie, również wynikające z biografii, która w takich przypadkach zawsze odgrywa znaczącą rolę. Podobne powiązania spotykamy np. u osób uzależnionych od narkotyków – ich życiorysy zawsze są pełne poważnych turbulencji. Przypuszczam, że okres, w którym Amon Göth „wślizgnął” się do Wehrmachtu, sprzyjał jego naturalnym predyspozycjom. W panujących wtedy warunkach mógł stosunkowo długo pozostawać bezkarny w swoim postępowaniu. Poruszał się w strefie wyjętej spod prawa, w świecie, w którym ideologia nazistowska pewną grupę ludzi pozwalała traktować przedmiotowo, takie postępowanie nie było piętnowane. Ten klimat najwyraźniej musiał sprzyjać rozwojowi jego naturalnych skłonności.

    AL: Erich Fromm był zdania, że charakteru jednostki nie można analizować w oderwaniu od charakteru społeczeństwa. Dzisiaj tak skrajnie patologiczne zachowanie byłoby raczej nie do pomyślenia…

JT: W naszym społeczeństwie cechy patologiczne tego rozmiaru prawdopodobnie wyraziłyby się w zachowaniach przestępczych.

    AL: Jeśli zatem widocznych przyczyn okaleczonej psychiki Götha nie znajdujemy w jego dzieciństwie, to gdzie ich szukać? Czy rzeczywiście wisi nad nami fatum, które z człowieka zdolnego do czynienia dobra robi masowego mordercę?

JT: Myślę, że tak wyjątkowa forma okrucieństwa była zakorzeniona w samej osobowości mojego dziadka. Mordowanie najwyraźniej sprawiało mu przyjemność, zdawał się odczuwać rozkosz, kiedy własnoręczne zabijał człowieka. Inni sprawcy, np. Eichmann, którzy także mieli na sumieniu niezliczoną liczbę ofiar, nie strzelali z karabinu do pojedynczych osób. Na tym polegała zasadnicza różnica, jej wyrazem były również psy Götha wytresowane przez niego do zabijania ludzi. Trudno powiedzieć, czy tak silny defekt psychiczny był skutkiem wychowania czy wrodzonych skłonności, być może nauka znajdzie kiedyś odpowiedź na to pytanie.

    AL: Niemiecki neurobiolog Wolf Singer twierdzi, że w mózgu sprawcy muszą istnieć zmiany – nawet jeśli nie potrafimy wykazać ich za pomocą dostępnych dziś metod – różniące go od każdego, kto w podobnych warunkach nie wykazałby się takim okrucieństwem.

JT: Dla mnie w tym kontekście równie ważne jest pytanie, co popychało wtedy tak wielu ludzi do brania zarówno czynnego, jak i biernego udziału w tym szaleństwie. To pytanie ma uniwersalne znaczenie i pozostaje bardzo ważne także dziś. Co sprawia, że przeciętni ludzie w określonych warunkach dopuszczają się takich okrucieństw i zachowują się nieludzko tylko dlatego, że wymaga tego od nich władza zwierzchnia. Moim zdaniem są to pytania dotyczące prawdziwych zagrożeń w systemie totalitarnym, gdyż tacy ludzie jak Amon Göth potrzebują armii popleczników. Ten fenomen jest obecny w każdym społeczeństwie i mimo że jesteśmy dziś na to bardziej wyczuleni, często o tym zapominamy i przymykamy oczy, gdy podobnie zachowuje się zbyt wielu ludzi w naszym otoczeniu.

    AL: Widzi Pani w tym realne zagrożenie dla Europy?

JT: W Niemczech takie zagrożenie jest moim zdaniem stosunkowo niewielkie, my zbyt czujnie obserwujemy sytuację we własnym kraju, poza tym również nasi sąsiedzi bacznie się nam przyglądają. Ale np. we Francji i innych krajach europejskich, być może także w Polsce, ta czujność jest znacznie słabsza, dlatego uważam, iż należy zwracać uwagę na to, że ten mechanizm nie jest typowo niemiecki fenomenem i w każdej chwili może zostać uruchomiony ponownie w dowolnym miejscu na ziemi. Na Niemcach z powodu naszej historii spoczywa być może większa odpowiedzialność zobowiązująca nas do szczególnej ostrożności i nieustannego przypominania o tym, że takie zagrożenie dotyczy wszystkich narodów. Nasz kraj leży w środku Europy i wciąż jest jej największą siłą, dlatego musimy zadać sobie pytanie, w czym ta czołowa pozycja Niemiec powinna się wyrażać.

    AL: Kiedy rozprawianie się z nazistowską przeszłością powinno się w Niemczech wreszcie zakończyć?

JT: Ten proces w ogóle nie powinien się zakończyć – należy go jedynie osadzić w innym kontekście. Musimy nadal rozprawiać się z tym balastem historycznym, ponieważ dystans czasowy powoli relatywizuje tamte wydarzenia. Stosunek współczesnego pokolenia do nich jest coraz bardziej neutralny, nie żyją już pradziadkowie, a często także dziadkowie, którzy mogliby o tych czasach opowiadać. Ten fragment historii nie może zostać zapomniany, musimy być świadomi własnej przeszłości. W moim odczuciu równie ważne jest wpisanie debaty na temat holokaustu w szersze ramy historyczne. Holokaust – bez umniejszania jego okrucieństwa i niewyobrażalnej skali – jest jedynie jedną z tragedii, które dotąd zdarzały się we wszystkich zakątkach świata i których niebezpieczeństwo ponownego pojawienia się wisi nad nami nieustannie. Potrzebujemy dziś głębokiej empatii, która pozwoli zrozumieć silne wzajemne powiązanie wszystkiego, co dzieje się na naszej planecie; która pomoże nam dostrzec aktualne ogniska zapalne i nie dopuścić do tego, by podobna tragedia zdarzyła się ponownie. Staram się patrzeć na tę całość z zupełnie innej perspektywy, nie tylko niemieckiej.

    AL: Kto więc powinien kontynuować proces rozprawiania się z niemiecką przeszłością i dbać, by pamiętano o ofiarach? Pokolenie wnuków zdaje się być tym tematem zmęczone, prawnuki niewiele mają już z nim wspólnego…

JT: Zmęczenie tematem nazizmu w pokoleniu wnuków wydaje mi się o tyle zrozumiałe, że nazbyt często ta tematyka nie była wyjaśniana wystarczająco przejrzyście. Jeśli nieustannie mówimy tylko o odpowiedzialności, nie pytając, co to oznacza, nie tłumacząc młodym Niemcom, że muszą przejąć odpowiedzialność nie jako naród, lecz przede wszystkim jako ludzie – to efektem takiego podejścia rzeczywiście może być wyłącznie poczucie winy. W obliczu aktualnych problemów młodzi ludzie nie widzą powodów, dla których mieliby powracać do przeszłości, i w związku z tym nie rozumieją, jak ważna jest konfrontacja z tłem tamtych wydarzeń, jak ogromną rolę odgrywa przeszłość dla zrozumienia obecnych konfliktów – a także dla przyszłości.

    AL: Jak ważna jest przeszłość dla teraźniejszości, widać chyba najwyraźniej w życiu prywatnym. Jako dziecko została Pani odrzucona przez matkę – córkę Amona Götha. Jednak potem, żyjąc w rodzinie zastępczej, doświadczyła Pani normalnego dzieciństwa. Czy to nie wystarczy, by uwolnić się od balastu własnego pochodzenia?

JT: To pytanie ponownie przywołuje w pamięci obraz domu bez drzwi, w którym „spędziłam” połowę dotychczasowego życia, popadając stale w stany depresyjne. Rodzina zastępcza rzeczywiście dała mi prawdziwy dom, zapewniła idealne warunki materialne i należyte wychowanie, ale najwidoczniej taka rodzina nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb, które każdy z nas w sobie nosi. Jeśli matka porzuca tak małe dziecko i jeśli musi ono zapracować sobie na akceptację i miłość, to trudno, żeby rozwinęło się u niego zdrowe poczucie własnej wartości; potrzeba potem dużo czasu, by mimo tak trudnego startu mogło je w sobie zbudować. Pragnienie przynależności to bardzo silna potrzeba w każdym człowieku, kiedy nie jest zaspokojona, rozwijamy rozmaite mechanizmy zastępcze – integrujemy się z czymkolwiek, byle tylko mieć poczucie, że jesteśmy częścią większej całości, albo – w idealnym przypadku – kiedyś rozpoznajemy, że tak naprawdę najbliżsi jesteśmy sobie sami. Rodzimy się i umieramy samotni i w czasie, jaki jest nam dany, musimy wyciągnąć do życia ręce, rozłożyć szeroko skrzydła i szukać kontaktu ze wszystkim, co pozytywne.

    AL: Podstawą szukania takiego kontaktu ze światem jest jednak pierwotne poczucie stabilnej więzi, a to, jak wiadomo, kształtuje się we wczesnym dzieciństwie. Jedynie człowiek mający silne korzenie może znaleźć własną drogę i otworzyć się na nowe więzi, bez tego prawdopodobnie przez całe życie będzie szukać jakiegoś punktu zaczepienia… Pani matka zdaje się tego nie rozumieć. W jednym z wywiadów stwierdziła: „Córka najwyraźniej wolałaby mieć nawet patologiczną rodzinę niż żyć z poczuciem braku własnych korzeni”. Rzeczywiście tak jest?

JT: U mnie pytanie o własne korzenie ma nieco inne zabarwienie niż w przypadku dziecka, które oddano do adopcji zaraz po urodzeniu. Nawet jeśli moje kontakty z matką nie były zbyt częste, to jednak widywałam ją regularnie przez pierwszych siedem lat. To właśnie z tego powodu moja więź z nią była szczególnie silna. Mama była dla mnie kimś nieuchwytnym, dlatego tęsknotę za nią odczuwałam wyjątkowo intensywnie. Tak… istotnie potrzebujemy korzeni, żeby wyruszyć w świat, by móc się rozwijać. Trudno powiedzieć, czy koniecznie musi to być rodzina, z którą łączą nas więzy krwi. Najważniejsza dla dziecka jest wiedza na temat własnej przeszłości – tutaj wracamy do kwestii tajemnic rodzinnych i ich wyniszczającego wpływu na poczucie własnej wartości. W tym stanie emocjonalnego rozerwania trudno znaleźć przyczyny permanentnej wewnętrznej niepewności. Dziecko wyrastające w poczuciu silnych więzi rodzinnych jest jak zdrowe drzewo, rozwija się i świadomie wchodzi w nowe związki – takie, które sprzyjają jego rozwojowi i nie wynikają z deficytów emocjonalnych oraz wewnętrznej presji.

    AL: Co zatem jest źródłem tej siły, która – mimo braku rodzinnych więzi i wiszącego nad Panią widma przeszłości – pozwala Pani żyć świadomie?

JT: W moim życiu było również wiele pozytywnych wpływów, doświadczyłam dużo dobra i miłości – zarówno w mojej rodzinie adopcyjnej, jak i w domu dziecka ze strony jednej z sióstr zakonnych, niezwykle życzliwej i opiekuńczej osoby. Czasem wszystko zależy tylko od jednego konkretnego człowieka, który zdoła rozbudzi w nas potencjał konieczny do podejmowania trudnych życiowych decyzji i do pracy nad sobą. Przede mną jeszcze długa droga, ale dzięki tym pozytywnym doświadczeniom każdego dnia wyruszam wciąż od nowa w stronę raz obranego celu.

    AL: Czy na tej drodze wewnętrznego oczyszczenia zdarzyły się wyjątkowe momenty, które w szczególny sposób przybliżyły Panią do celu – np. złożenie kwiatów pod pomnikiem w Płaszowie w obecności uczniów z Izraela?

JT: Złożenie kwiatów w Płaszowie niewątpliwie było ważnym symbolicznym aktem, ale dla mnie osobiście o wiele ważniejsza była jednak moja pierwsza podróż do Polski. Pojechałam tam zupełnie sama, spędziłam w Płaszowie wiele godzin w pojedynkę i w milczeniu. To wtedy zaszła we mnie ogromna zmiana, nastąpił niewidoczny na zewnątrz przełom. Myślę, że całkowite „oczyszczenie”, w znaczeniu ostatecznego zamknięcia tego trudnego rozdziału, nie jest raczej możliwe. Możemy jedynie starać się patrzeć przed siebie – chociaż z pewnością nie zawsze jest to wynikiem świadomych decyzji.

    AL: A może napisanie książki było jednak taką w pełni świadomą decyzją o rozprawieniu się z przeszłością?

JT: Bynajmniej. Książka stała się ważnym elementem tego procesu, ponieważ zmieniła moje życie w wielu aspektach, ale punktem wyjścia było wewnętrzne przekonanie, że nie chcę już dłużej oglądać się za siebie – książka jest zewnętrznym skutkiem tej decyzji, to raczej produkt uboczny konfrontacji z własną przeszłością. Ale miałam też świadomość, że historia mojej rodziny jest – z najróżniejszych powodów – bardzo wyjątkowa i że to ważne, by o niej opowiedzieć.

    AL: W obliczu tła historycznego można wręcz stwierdzić, że przeszłość Pani rodziny stała się dobrem powszechnym i opinia publiczna ma prawo się o niej dowiedzieć. Dziękuję za rozmowę – i za tę niezwykłą książkę.





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"