[ Strona główna ]

RACJE

numer 6

CZERWIEC 2021


Richard Dawkins

RELIGIA JAKO FAST-FOOD

Przedmowa do książki "Dlaczego wierzymy w boga (-ów) Thomsona J. Andersona i Aukofer Clare


W jednym z najwspanialszych niedopowiedzeń w całych dziejach, zawartym w książce „O powstawaniu gatunków”, omówienie ewolucji człowieka ograniczone zostało do lakonicznej przepowiedni: „Dużo światła padnie na problem pochodzenia człowieka i jego historię”. Rzadziej cytowany jest początek tego samego akapitu: „Widzę w przyszłości szerokie perspektywy znacznie ważniejszych jeszcze badań. Psychologia oprze się z pewnością na nowej podstawie”*.

Dr Thomson jest jednym z tych psychologów ewolucyjnych, dzięki którym spełnia się dziś przepowiednia Darwina, i niniejsza książka – opisująca ewolucyjne mechanizmy napędowe religijności – sprawiłaby temu staruszkowi wielką radość. Darwin, mimo że sam w dojrzałym wieku nie był człowiekiem religijnym, w pełni rozumiał sprawczą moc religii. Był jednym z darczyńców kościoła w Down i regularnie co niedzielę odprowadzał tam swoją rodzinę (jego żona i dzieci wchodziły do środka, a on sam szedł dalej, kontynuując spacer). Za młodu przygotowywany był do życia w stanie duchownym, a jego ulubioną lekturą podczas pierwszych lat studiów była książka Williama Paley’a „Natural Theology” [Teologia naturalna]. Choć Darwin na amen uśmiercił odpowiedź teologii naturalnej, to nigdy nie stracił zainteresowania jej pytaniem: pytaniem o funkcję. Nie ma zatem nic zaskakującego w fakcie, że intrygowało go funkcjonalne zagadnienie religijności. Dlaczego większość ludzi, a także wszystkie ludy i narody, pielęgnują wierzenia religijne? „Dlaczego” należy rozumieć w szczególnym, odnoszącym się do funkcjonalności znaczeniu, które dziś nazwalibyśmy – choć sam Darwin by tego nie zrobił – „darwinowskim”. W jaki sposób, stawiając to darwinowskie pytanie w dzisiejszych warunkach, religijność przyczynia się do przetrwania genów? Thomson jest czołowym orędownikiem szkoły myślenia zajmującej się kategorią „produktu ubocznego”: sama religia nie musi mieć żadnego znaczenia dla przetrwania – jest to produkt uboczny predyspozycji psychicznych, które takie znaczenie posiadają. Leitmotivem tej książki jest „fast food”: „jeśli zrozumiecie psychologię fast foodu, to zrozumiecie psychologię religii”. Dobrym przykładem będzie tu cukier. Nasi dzicy przodkowie nie byli w stanie zdobyć go w wystarczającej ilości, więc odziedziczyliśmy po nich nieustanną zachciankę, która – obecnie łatwa do zaspokojenia – rujnuje nasze zdrowie. Te fastfoodowe zachcianki są produktem ubocznym. Dzisiaj jednak stają się groźne, ponieważ – jeśli nie są kontrolowane – mogą prowadzić do problemów zdrowotnych, jakich nasi przodkowie prawdopodobnie nigdy nie zaznali. […] A to zbliża nas do religii. Inny wybitny psycholog ewolucyjny, Steven Pinker, w podobnych kategoriach wyjaśnia nasze zamiłowanie do muzyki – jako „produkt uboczny” muzyka jest „słuchowym sernikiem, wyśmienitym deserem, tak przyrządzonym, aby połechtać wrażliwe miejsca w co najmniej sześciu naszych zdolnościach umysłowych”. Według Pinkera zdolności umysłowe, które jako produkt uboczny są w ponadprzeciętnym stopniu pobudzane przez muzykę, głównie wiążą się z wyrafinowanym „oprogramowaniem” mózgu niezbędnym do wyodrębnienia dźwięków niosących znaczenie (na przykład języka) z tła tworzącego istny harmider. Teoria Thomsona – religia jako fast-food – kładzie nacisk raczej na te predyspozycje psychiczne, które można nazwać społecznymi: „psychiczne mechanizmy adaptacyjne, które wykształciły się, aby pomagać nam przy wchodzeniu w relacje z innymi ludźmi, przewidywać działania i zamiary oraz stwarzać poczucie bezpieczeństwa. Mechanizmy te wytworzyły się w nie tak odległym świecie naszej afrykańskiej ojczyzny”. Poszczególne rozdziały książki Thomsona prezentują szereg ewolucyjnych zdolności umysłowych wykorzystywanych przez religię, każdy z nich złudnie opatrzony został dobrze znanym wersem z Pisma Świętego lub liturgii: „Chleba naszego powszedniego”, „I zbaw nas ode złego”, „Bądź wola twoja”, „Abyście nie byli sądzeni”. Nie brak również obrazów, które przykuwają naszą uwagę: Pomyślcie o dwuletnim dziecku wyciągającym ręce, ponieważ chce, aby je podnieść i przytulić. Wystawia dłonie nad głową w błagalnym geście. Pomyślcie teraz o wiernym z kościoła zielonoświątkowego, który „mówi językami”. Wystawia ręce nad głową, błagając boga w takim samym geście: „podnieś-i-obejmij-mnie”. Możemy stracić więź z innymi ludźmi z powodu śmierci, z powodu nieporozumień, z powodu odległości, ale zawsze jest przy nas jakiś bóg. Dla większości z nas ten gest wyciągniętych rąk u wyznawcy wygląda po prostu niemądrze. Po lekturze książki Thomsona będziemy na niego patrzeć bardziej wnikliwie: gest taki nie jest jedynie niemądry, on jest infantylny. Czytając dalej, trafiamy na naszą gorliwość w wykrywaniu zamierzonego udziału sprawcy. Jak to jest, że cień bierzecie za włamywacza, ale nigdy włamywacza za cień? Gdy słyszycie trzaśnięcie drzwiami, dlaczego zastanawiacie się, kto to zrobił, zanim przyjdzie wam do głowy myśl, że sprawcą mógł być wiatr? Dlaczego dziecko, które widzi za oknem gałęzie drzew miotane wiatrem, miałoby się bać, że to bezkształtny stwór – „boogeyman” przyszedł je zabrać? Ten mechanizm nadpobudliwego wykrywania sprawczości wyewoluował w mózgach naszych dzikich przodków ze względu na asymetrię ryzyka. Prawdopodobieństwo, że szelest w wysokiej trawie to wiatr, a nie pantera, jest statystycznie większe. Jednak koszt pomyłki w jednym z tych przypadków jest znacznie wyższy. Czynniki sprawcze, takie jak pantery i włamywacze, mogą zabić. Najlepszym rozwiązaniem jest zatem przyjęcie hipotezy statystycznie najmniej prawdopodobnej. (Sam Darwin poczynił tę uwagę w anegdocie opisującej reakcję psa na parasol porwany przez wiatr). Thomson rozwija tę myśl – uwrażliwienie na czynniki sprawcze tam, gdzie ich nie ma – i oferuje nam zgrabne wyjaśnienie kolejnej z wielu psychicznych skłonności, na których opiera się religijność.

Kolejnym obrazem jest nasze darwinowskie zaabsorbowanie kwestią pokrewieństwa. Na przykład w tradycji rzymsko-katolickiej zakonnice są „siostrami”, a nawet „matkami przełożonymi”, księża to „ojcowie”, zakonnicy – „bracia”, papież jest „Ojcem Świętym”, a sama religia określana jest jako „Święta Matka Kościół”. Dr Thomson prowadził szczegółowe badania nad zamachowcami-samobójcami i teraz pokazuje nam, jak przy ich rekrutacji i szkoleniu wykorzystywana jest psychologia odwołująca się do pokrewieństwa: Charyzmatyczni werbownicy i instruktorzy tworzą ogniwa fikcyjnego pokrewieństwa złożone z pseudobraci, których oburza traktowanie ich muzułmańskich braci i sióstr, a którzy w rzeczywistości odseparowani są od swoich prawdziwych krewnych. Atrakcyjność takiego męczeństwa nie wynika tylko z tego, że pobudza ono seksualne fantazje o licznej gromadce niebiańskich dziewic, lecz daje również szansę na to, aby wybranym krewnym wręczyć ważne bilety do raju. Kolejno, jeden po drugim, pozostałe elementy religii – wspólnotowe praktyki religijne, posłuszeństwo wobec władzy kapłańskiej, rytuał – zostają odpowiednio zdiagnozowane i potraktowane przez doktora Thomsona. Każda poczyniona przez niego uwaga brzmi prawdziwie i poparta jest rzeczowym stylem i sugestywnymi obrazami. Andy Thomson jest niezwykle elokwentnym wykładowcą i widać to wyraźnie w jego pisarstwie. Tę niewielką, napisaną z nerwem książkę czyta się szybko – ale pozostaje ona w pamięci na długo.

Tumaczył: Dariusz Jamrozowicz





Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"