[ Strona główna ]

RACJE

PO NAMYŚLE


Joanna Hańderek

PRZEGRANA ŚWIECKOŚCI

Refleksje po pierwszej turze wyborów prezydenckich


Za nami pierwsza tura wyborów. Emocje rosną. Dzień wyborczy był nie tylko sprawdzianem, kogo chcemy widzieć na stanowisku prezydenta naszego kraju. To był również dzień walki ideowej pomiędzy dwiema frakcjami. Polska jest podzielona na dwa kraje: wsteczny, uczepiony tradycji i nowoczesny spoglądający na współczesność (choć o zbyt dużej progresywności i tak nie ma tutaj mowy).

Naszym największym problemem jest nienawiść wzajemna. Już Wolter zauważył, że jeden Polak to istny czar, dwóch Polaków – to awantura, a trzech Polaków – och! - to już jest Polski problem.

Zabory Polski, wojny, dominacja i zniewolenie bloku komunistycznego, to były wydarzenia, gdzie wróg z zewnątrz atakował nas i zniewalał. Jednak słowa Woltera niepokoją. Po 1989 r., gdy Polki i Polacy zaczęli budować swój nowy porządek polityczny bez zewnętrznej bez zewnętrznych nacisków, okazało się, że nam wróg jest niepotrzebny. Jak go nie mamy, to sobie sami go wymyślimy. Grunt, żeby kogoś nienawidzieć, grunt, żeby robić awanturę.

Drugim naszym największym problemem jest niedostatek dekonstrukcji i krytycznego spojrzenia na historię. Zanurzyliśmy wszystko, co przeszłe, w lepkim sosie samozadowolenia i dumy narodowej. Każde przegrane powstanie napawa nas dumą słusznej przegranej lub moralnego zwycięstwa. Polska - jak zauważyła to już dawno Maria Janion - wybrała interrupcję romantycznego dyskursu, w którym udręczony naród prawdziwie wierzących ludzi stał się Chrystusem narodów. Ta wizja może pocieszać, ale kompletnie zaciemnia obraz historii i rodzi histeryczne czuwanie: nikt nie śmie nic złego o nas powiedzieć. Każdy, kto skrytykuje Polską historię, staje się ofiarą nienawiści, a to tylko dlatego, że nie nauczyliśmy się myśleć o sobie krytycznie.

Ponieważ nigdy nie nauczyliśmy się dyskutować z naszą historią i nigdy nie przepracowaliśmy naszych własnych wad i problemów, boimy się świata zewnętrznego. I chociaż wiele polskich obywatelek i obywateli skorzystała na transformacji, wielu pracuje w różnych miejscach globu, to wciąż istnieje spora grupa ludzi nieufnych i zamkniętych na inność. Gdy pierwsza grupa społeczna – nazwijmy ją progresywną – zdobywała świat (w biznesie, nauce, sztuce, czy zwyczajnie, jadąc na wakacje i zwiedzając świat), druga grupa społeczna – nazwijmy ją zachowawczą – zaczęła tego świata się bać.

Walka Kazimierza Świtonia o obecność krzyża na żwirowisku obozu Auschwitz w 1998 pokazała pęknięcia społeczne, pokazała tę zachowawczą Polskę. Do Świtonia dołączyli ludzie, którzy bronili nie tylko symbolu wiary, ale również samej polskości. Kto im zagrażał? O co trwała walka? Krzyż na żwirowisku ustawiony był tymczasowo, dlatego jego usunięcie nie miało nic zmienić, ani niczemu nie zagrażało, a jednak już ówczesna retoryka pokazywała, że istnieje zło, jakieś zło, metafizyczne, wielkie, które zagraża i wymaga walki. Tę walkę podejmowano wiele razy. Najbardziej spektakularnie wróciła wraz z polityką martyrologiczną PiS. Cała struktura mitu smoleńskiego stworzona przez obecną partię rządzącą ma w sobie tradycyjne elementy polskiego romantyzmu. Niewinne ofiary, dzielni ludzie, przeciwności losu, podstępni Rosjanie, spisek i wielka katastrofa to podstawowe składowe narodowego mitu. Mit smoleński zastąpił traumę Katynia, stał się jego nową, uwspółcześnioną fantasmagorią. Miesięcznice urządzane przez Jarosława Kaczyńskiego, tak samo jak cała polityka oparta na micie smoleńskim wyzwoliła w wielu Polkach i Polakach długo oczekiwane poczucie nieszczęścia, zagrożenia, potrzebę walki ze złem. Wreszcie można było ustawić barykady. W 2010 roku rozgorzała bitwa o krzyż ustawiony pod Pałacem Prezydenckim w Warszawie – tymczasowo dla uczczenia ofiar katastrofy w Smoleńsku.

Najważniejszym hasłem polityki społecznej PiS stało się wstawanie z kolan przez tych, którzy należeli do zachowawczej części społeczeństwa. Gdy Beata Szydło nie chciała pozować na tle flagi Unii Europejskiej, a nawet kazała ją usunąć, było to działanie kojące dla jej sympatyków. Gdy prezydent Andrzej Duda mówił o wyimaginowanej wspólnocie, zbierał oklaski za słowa rzekomej prawdy o Unii Europejskiej jako zagrożeniu dla polskości.

Trzecim naszym największym zagrożeniem jest katolicyzm, a zwłaszcza jego odmiana narodowa. Mit smoleński wzmocnił tylko siłę oddziaływania Kościoła na państwo i politykę. Od podpisania konkordatu przed uchwalaniem konstytucji, po współczesne nierozliczanie Kościoła z pedofilii widać, jak Kościół katolicki umacnia swoją pozycję w Polsce i jak staje się w niej realną władzą. Księża i biskupi uczestniczą niemal w każdej większej uroczystości państwowej. Święta kościelne i katolickie zasady oraz normy moralne i obyczajowe są wciąż narzucane społeczeństwu bez oglądania się na jego świecką część. Ludzie Kościoła pokroju ojca Rydzyka czy arcybiskupa Marka Jędraszewskiego nieustannie nawołują do nienawiści, opowiadając o tęczowej zarazie, ekologizmie i zagrożeniu gender. Za językiem nienawiści idzie ciągłe lobbowanie i wywieranie presji na rządzących.

28 czerwca odbyła się pierwsza tura wyborów. To była pierwsza runda naszej małej wojny ideologicznej. Po jednej stronie ustawili się zwolennicy obecnego prezydenta Dudy walczący z LGBT, gender, ekologią, bojący się o polski węgiel, polskie kobiety czy polską złotówkę, wielbiący 500+ i krytykę Unii Europejskiej. Po drugiej stanęli wszyscy ci, którzy nie potrzebowali wstawać z kolan. Sytuacja nie była jednak i nie jest aż tak prosta.

Totalna” opozycja tak naprawdę nie istnieje. Rozpad chwiejnej koalicji partii opozycyjnych, jaki nastąpił po wyborach do Europarlamentu, pokazał, że tak naprawdę nie potrafimy współpracować. To, czego przestraszyli się politycy i polityczki z PSL, to progresywne idee. Przez całą swoją kampanię Władysław Kosiniak-Kamysz balansował na granicy radykalnych poglądów, odrzucając jakiekolwiek działania na rzecz społeczności LGBT. I chociaż przeciwstawił się radykalnie mówieniu o „ideologii LGBT” nie poszła za tym zmiana stanowiska. Jako kandydat na prezydenta cały czas lansował coś, co można by nazwać nowoczesnym konserwatyzmem.

Pojawienie się Szymona Hołowni, kandydata niezależnego, porwało wielu ludzi. Problem w tym, że jego deklaracje świeckiego państwa skupione były przede wszystkim na samym kościele katolickim. Z jednej strony można się cieszyć, że człowiek deklarujący swój związek z Kościołem uważa świeckie państwo za ważny element swojej kampanii. Z drugiej jednak strony podkreślanie własnej katolickości lub interpretowanie świeckości jako narzędzia, które ma posłużyć samem kościołowi, nie wydaje się niczym dobrym. Zwłaszcza, że oderwanie polityki od Kościoła miało jego zdaniem przysłużyć się samemu Kościołowi. Hołownia wydaje się ciekawą figurą polsko-polskiej awantury. W swoich przedkampanijnych wypowiedziach i publikacjach manifestował ortodoksyjną postawę, w której krytykował ideę małżeństw jednopłciowych i podkreślał wagę wartości katolickich dla życia społecznego. Jego wyborcza laicyzacja i łzy uronione nad konstytucją wydają się swoistą grą – Warszawa warta zaniechania mszy. Co ciekawe z poparciem dla Rafała Trzaskowskiego Hołownia zwlekał trzy dni, podkreślając, że musi najpierw sprawdzić, czy program Trzaskowskiego odpowiada jego założeniom. Rzecz niby zrozumiała, ale z drugiej strony dziwna była ta gra na zwłokę.

Wojna Polsko-Polska o prezydenturę, idee, świat i światopogląd pokazała w sposób dobitny, że zachowawcza grupa społeczna wobec progresywnej ciągle jest nie tylko ogromnie nieufna, ale uważa ją wręcz za zagrożenie. Wyniki Krzysztofa Bosaka to 6,78 procent, a Roberta Biedronia to 2,22 procent. I chociaż mówimy tu o czwartym i szóstym miejscu w rankingu wyborczym, tak naprawdę mówimy też o przegranej lewicy. Kandydat Konfederacji cały czas powtarzał, że trzeba się przeciwstawić propagandzie LGBT, a w swoim oficjalnym programie wyborczym miał wpisane wartości chrześcijańskie jako podstawę ładu prawnego.

Zdobycie aż tylu głosów przez Bosaka oznacza, że dla ponad miliona osób w Polsce ważne jest przekreślenie świeckości państwa i wykreślenie praw osób, które nie mieszczą się w ich pojmowaniu normy. O prawach zwierząt w tym kontekście też nie ma mowy, co dobitnie pokazał Bosak, twierdząc, że zabijanie zwierząt nie jest niczym złym. Wojna polsko-polska to konflikt między kulturą otwartości a swojskości i zamkniętej tożsamości. W tym sensie obecna gra pomiędzy Dudą a Trzaskowskim, tak samo jak walka pomiędzy Bosakiem a Biedroniem, oznacza umacnianie wzorców wykluczenia po jednej stronie i próby przeciwstawienia się stygmatyzacji po drugiej.

Po pierwszej turze wyborów wiemy jedno: idea świeckiego państwa ciągle jest na przegranych i niepewnych pozycjach. Polki i Polacy ciągle ulegają romantycznym mitom, tak samo jak podchodzą z nieufnością do idei laicyzacji. Duże poparcie prawicy i wzrost sympatii dla jej skrajnego odłamu oznacza, że mit Polaka-katolika jest wciąż żywy. Przez całą, mijającą kadencję prezydent Duda dał się poznać jako przykładnie klęczący przed ołtarzem katolik. Każda okazja do modlitwy i udziału w katolickich spotkaniach lub świętach była przez niego przyjmowana. Dziwny to obrazek: prezydent na kolanach, z pokornie spuszczoną głową i wielokrotnie powtarzanym hasłem wstawania z kolan na ustach. Pierwsza głośna akcja prezydencka wiązała się z heroicznym łapaniem upadającej hostii, potem Duda już tylko klękał, żegnał się i tańczył w rytm pieśni religijnych. Podczas kampanii prezydenckiej, przed pierwszą turą wyborów i po niej, cały czas manifestuje swoją religijność. Dla niego, tak samo jak dla Bosaka, wartości chrześcijańskie są na pierwszym miejscu (pominę w tym miejscu ich wybiórczość i milczenie o miłosierdziu czy pokorze).

Po raz kolejny okazuje się, że świeckie państwo przegrywa. I chociaż coraz więcej Polek i Polaków deklaruje świeckie poglądy, nie zmienia to faktu, że Kościół nadal rządzi a kandydaci na wysokie urzędy manifestują swoje przywiązanie do tego politycznego lobby. I może to jest nasz podstawowy problem? I może to właśnie powoduje, że ciągle ze sobą walczymy, sami dla siebie stając się zagrożeniem? I może stąd bierze się potrzeba stygmatyzacji inności wszystkich tych ludzi, którzy nie mieszczą się w kościelnych narracjach? Nic się nie zmienia. Nadal, jak w czasach Woltera, dwóch Polaków to awantura, a trzech ... to już polski problem







Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"