[ Strona główna ]

RACJE

numer 7

GRUDZIEŃ 2021


Philip Kitcher

POZA NIEWIARĘ



Istnieje tradycja religijna (Jej wybitnym przedstawicielemi jest np. James Dewey), która stara się zdefiniować religię na nowo i zamiast pojmować ją w kategoriach wiary, skupia się na innych charakteryzujących ją postawach i stanach psychicznych. Jej centralna myśl jest następująca: niektóre z tych postaw i stanów są korzystne, więc jeśli odkryjemy, że ich źródłem są fałszywe, a nawet absurdalne założenia, zadanie nie polega jedynie na wykorzenieniu tych błędnych przekonań, lecz także na znalezieniu innych sposobów na zachowanie tego, co w religii najcenniejsze. W tej szkole myślenia dostrzega się, że religia spełnia pewne ważne funkcje, a wyzwanie polega na tym, by jak najlepiej je zachować, jednocześnie wymazując błędną mitologię.

Być może, pomyśli teraz czytelnik, to tylko pusta nostalgia, sentymenty byłego chórzysty. Jednak, kiedy rozmyślam nad swoją słabością do pewnych aspektów Kościoła, który opuściłem wiele lat temu, nie chodzi mi tylko o dźwięczny śpiew, strzeliste łuki, wieczorne światło w prezbiterium, a nade wszystko o wspaniałą muzykę. Nawet czysto estetyczna reakcja zmieszana jest z czymś więcej – posągi strzegące wejścia do kościoła świadczą o osobistej wizji bezimiennych artystów, dla których ten budynek był osią, wokół której toczyło się ich własne życie i życie ich wspólnoty. Wspomnienie brzydkiego budynku, w którym stawiałem pierwsze kroki w chórze, przywodzi na myśl niezamożnych mężczyzn i kobiety, tworzących ten zbór i znajdujących w nim przyjaźń, spokój i pocieszenie. Życie poza murami parafii bywało ciężkie, mozolne i bolesne, ale słowa, które tu słyszeli, dawały im poczucie sensu i siłę, by iść dalej.

Kościół, w którym dorastałem, mniej skupiał się na teologicznych doktrynach, a bardziej na ludzkich bolączkach. Ważniejsze od osobistego kontaktu z Jezusem, mającego jakoby gwarantować zbawienie,było w nim przesłanie Kazania na Górze. Jak dowiodła (na krótko) liberalna anglikańska teologia lat sześćdziesiątych, możliwe jest odrzucenie niemal wszystkiego: białobrodej postaci mieszkającej gdzieś w niebie, a nawet dosłownego pojmowania zmartwychwstania. Tym, co pozostało, były opowieści i wskazania, których oś stanowiły współczucie, wzajemny szacunek i miłość. Wszystko to przypominało mi się, kiedy czytałem książkę Elaine Pagels, wybitnej znawczyni religii, dalekiej od naiwnej wiary w nadprzyrodzone. W pracy tej, której tytuł sparafrazowałem w tytule niniejszego eseju, opisuje ona swoje ponowne odkrycie Kościoła jako ośrodka etycznego życia.

Wspomniałem już o możliwych funkcjach, jakie może spełniać religia, i teraz chciałbym omówić je bardziej szczegółowo. Pierwsza z nich to oczywiście dawanie nadziei. Zamiast cierpień i niepewności życia na ziemi czeka nas życie pozagrobowe, pozbawione trosk; strata najbliższych nie jest wieczna, bo spotkamy się z nimi znów po śmierci. Ta funkcja tak mocno wiąże się z wiarą w nadprzyrodzone, że niemożliwe jest jej zachowanie. Nie ma żadnych podstaw, by sądzić, że po śmierci ciała żyjemy nadal, a rozpoznając złudność takiej wiary, musimy porzucić związaną z nią nadzieję.

Inne funkcje religii nie wiążą się jednak tak ściśle z przesądami, jak dowodzi tego cytowany już przeze mnie przykład liberalnej teologii chrześcijańskiej. Pozbawione dosłowności odczytanie dobrze znanych opowieści może pomóc ludziom w rozmyślaniu nad własnym życiem, zarówno jako jednostek, jak i w relacjach z innymi. Wykraczając poza nadprzyrodzone, religia może pomóc ludziom w znajdowaniu sensu tu i teraz, i w dostrzeżeniu, że życie ma sens. Tworząc wspólnotę ludzi troszczących się wzajemnie o siebie i wspierających się, może tworzyć przestrzeń do wspólnego, etycznego działania. Jak dowodzi tego przykład Kościołów oddalonych zaledwie o kilkaset metrów od miejsca, gdzie piszę te słowa, mogą one stać się miejscem, w którym najsłabsi i najbardziej pokrzywdzeni członkowie społeczeństwa będą mogli mówić własnym głosem i wspólnie domagać się zmian.

To wszystko jest nam potrzebne. Jako jednostki szukamy sensu w naszym krótkim życiu, a w coraz bardziej zatomizowanym społeczeństwie brakuje nam poczucia wspólnoty. Potrzeby te można zaspokajać bez odwoływania się do nadprzyrodzonego – z całą pewnością idee i instytucje religijne nie mają na to monopolu. Można wyobrazić sobie przyszłość, w której instytucje religijne zanikną zupełnie, a te potrzeby będą zaspokajane przez inne struktury społeczne i całkowicie świeckie drogi szukania sensu życia. Jednak w niektórych bogatych demokracjach, szczególnie zaś w USA, te istotne funkcje zwyczajowo wiążą się z instytucjami i praktykami religijnymi, co więcej – często przesyconymi absurdalnymi i tworzącymi podziały przesądami. Samo obnażenie tych absurdów nie wystarczy, gdyż zimny nakaz, by porzucić mity i dołączyć do grona oświeconych, nie zaspokaja głębokich i w pełni zrozumiałych ludzkich tęsknot.

Należy zrobić dwie rzeczy. Po pierwsze, trzeba utworzyć miejsca, które bdawałyby poczucie wspólnoty, miejsca dające możliwość wspólnego etycznego działania i okazję do rozmowy o najgłębszych kwestiach w życiu jednostki. Po drugie, każdy z nas potrzebuje ram pojęciowych, pozwalających zrozumieć samego siebie i to, co w życiu ważne, ram nadających naszemu życiu kierunek, a nam samym kompas. Świeckie społeczeństwo w Stanach Zjednoczonych nie stwarza dostatecznych ram instytucjonalnych, a świeccy myśliciele uciekają przed klasycznym pytaniem, zadawanym już przez Greków u zarania filozofii, o to, co czyni ludzkie życie wartościowym i istotnym pomimo jego skończoności. Nie musi tak być. Jak to przewidział Dewey, możliwe jest stworzenie świeckiego społeczeństwa, a artyści i pisarze dostarczają nam wskazówek na temat możliwych znaczeń ludzkiej egzystencji. Problemy jednostek i społeczeństw są możliwe do rozwiązania na gruncie świeckim. Pozostają nierozwiązane wyłącznie dlatego, że się je ignoruje.

Żadne argumenty za niewiarą, niezależnie od tego, jak bardzo byłyby przekonujące, nie spowodują świeckiej rewolucji, dopóki te kwestie nie zostaną rozwiązane. Jeżeli chwilowo zlikwiduje się przesądy, nie tworząc jednocześnie nowych mechanizmów zastępujących dotychczasowe funkcje religii, powstaje próżnia, którą mogą wypełnić najbardziej prymitywne wersje dosłownej mitologii – tak w skrócie przedstawia się historia religii w USA od czasów opisywanego przez Deweya „kryzysu religii” aż do dziś. Warto, by ludzie, którzy porzucili Kościoły swojego dzieciństwa, przypomnieli sobie pełne spektrum doświadczeń, które tam przeżywali, i zastanowili się, jak mogliby oddzielić to, co było tam wartościowe, od tego, co zostało nieodwołalnie zniszczone przez kłamstwa i absurdy. Nieliczne miejsca, gdzie funkcjonuje niedosłownie pojmowana religia, mogą być wzorem dla świeckiego modelu życia, który będzie miał szanse przetrwania: świeckiego humanizmu, w którym ważny będzie w równym stopniu humanizm, co świeckość.

Aby to osiągnąć, musimy wykroczyć poza niewiarę.



* Tekst jest fragmentem rozdziału pod tym samym tytułem z książki „Dlaczego jesteśmy ateistami”, Czarna Owca, 2011

Philip Kitcher jest profesorem filozofii na Columbia University, gdzie specjalizuje się w filozofii nauki. Poza akademią najbardziej znany jest z prac na rzecz bioetyki, socjobiologii i kreacjonizmu. Do jego ważnych publikacji należy Living with Darwin: Evolution, Design and the Future of Faith.








Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"