RACJE

Kwartalnik humanistyczny

MIGIEM

Tygodnik w kwartalniku

[ Strona główna ]


Andrzej Dominiczak

Po co Polakom wybory?!

I śmieszno, i straszno! - felieton okołowyborczy


Ten felieton powstał kilka dni temu, przed wyborami, pod wpływem chwili i niewesołych intuicji co do stanu klutury demokratyczno-liberalnej w Polsce. Wyniki wyborów potwierdziły trafność tych intuicji, więc pozostawiam go bez zmian, poza tytułem i podtytułem. Nie traktujcie go jednak jako komentarza wyborczego. To raczej raczej żartobliwa, choć niewesoła fantazja na temat kultry politycznej w Polsce, a komentarze powyborcze pojawią się w w Racjach w najbliszych dniach

Wyobraźmy sobie, że PiS ogłasza referendum w sprawie wyborów: czy mają być, czy nie być, a jeśli być, to czy tak często i czy koniecznie regularnie? A może tylko wtedy, gdy naród ich zażąda w jakimś specjalnym trybie, na przykład w referendum, w którym za wyborami będzie większość kwalifikowana 3/4 uczestników przy frekwencji nie mniejszej niż 85 proc. uprawnionych!

W telewizji wystąpiłby premier, bankowiec przecież, i wytłumaczył narodowi, że wybory to bardzo kosztowna impreza; kosztują dużo, może 10, a może 100 miliardów, wszystko jedno, ale tak dużo, że jak je sobie darujemy, każdy prawdziwy Polak dostanie od rządu 1000 złotych raz na jakiś czas.

Co na to Polacy? Co trzeci lub czwarty nie zareaguje wcale, bo ta kusząca propozycja nie dotrze do jego uszu, a już na pewno nie w ich głąb. Nie to, ze on lub ona nie ogląda TVP. Ogląadają! Jednak usłyszenie, nie mówiąc już o zrozumieniu, wymaga natężenia połączonego ze skupieniem – stanu, jakiego większość widzów TVP spontanicznie nie osiąga. To ci, a jest ich legion, którzy do dzisiaj (10 października 2019) nie słyszeli o Małgorzacie Kidawie Błońskiej. Co czwarty Polak nie wie, kto to taki!!! No to oni nie zareagują, a co z resztą? Kolejne 25 proc. oburzy się i da temu wyraz w liberalnych mediach lub w internecie. Ich opinie przeczyta i emocje podzieli to samo 25 proc. z demokratycznej bańki, a pozostali - połowa narodu - tej propozycji przyklaśnie. Przyklaśnie? To mało powiedziane! Z radości zaśpiewa lub ucałuje kogoś, kogo będzie miało akurat pod ręką. Może nawet mnie?! No i jeszcze w TVP ich pokażą, a to dla nich ważne. Oni publiczną TV oglądają i słuchają jak wyroczni, w nabożnym skupieniu.

Nie minie kilka dni, a dla wielu stanie się jasne, że z tymi wyborami „to same kłopoty są; zawracanie głowy po prostu”; przecież i tak wiadomo, kto ma rządzić. Po kilku tygodniach, gdy do wszystkich dotrze ta oczywista prawda, rząd albo tak zwany zwykły poseł może nawet odwołać ten tysiąc albo zamienić go na jednorazową wypłatę 15-tej emerytury. Naród i tak będzie się radował. Tym bardziej będzie się radował, im bardziej będą sierdzić się i marudzić stare elity, bo napluć im w twarz to najwyższa forma narodowego spełnienia.

W polskich warunkach rozwiązanie to ma sporo zalet. Z wyborami, czy bez wyborów, rządzą i tak ci sami, a rezygnacja z elekcji może przynieść zbawienne skutki dla naszej psychiki i relacji międzyludzkich. W pracy, w rodzinie i w organizacjach społecznych. Mniej będzie przedwyborczej jatki, mniej pogardy i nienawiści. Zdrowiej będzie. Nie zapominajcie, że nienawiść zżera człowieka, a socjolodzy wykryli, że to my, strona liberalna, niby taka oświecona, bardziej nienawidzimy i odczłowieczamy pisowski lud niż pisowski lud nas - zwolenników demokracji liberalnej. Tak wyszło w badaniach, a socjolodzy nie po to są specjalistami, żeby pomyśleć niespecjalistycznie, że może mamy rację, bo mamy powody, a oni nie mają. Powody mamy z całą pewnością, ale zdrowie mamy jedno. Może lepiej się o nie zatroszczyć?

Bez wyborów będzie jak w PRL. Wszyscy będziemy szlachetni i wszystko będzie oczywiste. Każdy będzie wiedział, gdzie jest dobro i gdzie zło, a nie tak jak teraz, że nie wiadomo, czy Ujazdowski czy Kasprzak. To naprawdę toksyczna sytuacja. Niby obaj nasi, każdy na swój sposób, ale jednak jest konflikt. Komu ten konflikt jest potrzebny?! Czy ktoś za nim nie stoi?

I jeszcze jedno. Czy mają sens wybory, w których nie wybieramy takiej lub innej opcji politycznej, w których w ogóle nie wybieramy, lecz wskazujemy i odrzucamy, i nie inną opcję, ale wroga. Oni to mówią wprost i wskazują, piętnują, poniżają. My, dobrze wychowani, trochę się krępujemy lub krygujemy, ale nawet jeśli nie uważamy ich za wroga, to jesteśmy nim obiektywnie, przez wskazanie, bo oni nas za wroga uważają. Czy demokracja polega na tym, że wskazujemy wroga? A jeśli inaczej nie potrafimy, to może nie ma sensu, szczególnie jak wpadnie za to parę groszy?

* * *

Po co ja to piszę? Żartem piszę czy w profetycznym uniesieniu?! Śmieszno jest czy straszno? Lepiej, żeby śmieszno, ale z czego tu żartować? Z ludu nie wypada, a z narodu strach. No to niech będzie, jak kiedyś napisał Zygmunt Kałużyński: piszę, żeby było napisane … i przeczytane - dodam od siebie. Po prostu chcę się podzielić tym, co mi przyszło do głowy, że Polacy - gdyby ich zapytać – chętnie zrezygnują z prawa do wyboru władz. Nie wiem tylko, za ile? Może nawet za mniej niż tysiąc? Za pięćset? Może za 200, a może a darmo?








Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"