[ Strona główna ]

RACJE

numer 3

CZERWIEC 2020


Rutger Bregman

OBSERWATORZY TRENDÓW

Ideały czy umiejętności - czego uczyć dzieci?


Jeśli istnieje jakieś miejsce, gdzie powinno się zacząć poszukiwanie lepszego świata, to są nim sale lekcyjne.

Chociaż szkolnictwo przyczyniło się do rozwoju fenomenu bezsensownych zawodów (bullshit jobs), było również źródłem nowego, prawdziwego dobrobytu. Gdybyśmy mieli sporządzić listę najbardziej wpływowych profesji, nauczyciel znalazłby się na niej bardzo wysoko; nie dlatego, że zawód ten daje korzyści takie jak pieniądze, władzę lub wysoki status społeczny, ale dlatego, że nauczanie kształtuje coś znacznie istotniejszego – bieg historii ludzkości.

Może brzmi to nieco dramatycznie, ale przyjrzyjmy się zwykłemu nauczycielowi ze szkoły podstawowej. Od 40 lat jest wychowawcą klas liczących dwudziestu pięciu uczniów, czyli w sumie miał wpływ na życie tysiąca dzieci w wieku, w którym jest się najbardziej podatnym na wpływy zewnętrzne i kiedy jest się nadal dzieckiem. Wychowawca albo wychowawczyni nie tylko przygotowuje uczniów do przyszłego życia, ale ma także bezpośredni wpływ na kształtowanie ich przyszłości.

Jeśli istnieje jakieś miejsce, gdzie można działać w sposób, który przyniesie kiedyś dywidendy dla społeczeństwa, to jest nim właśnie sala lekcyjna.

Ale tak się prawie nigdzie nie dzieje. Wszystkie ważne debaty związane ze szkolnictwem dotyczą jego struktury, samego procesu nauczania oraz dydaktyki. Edukacja niezmiennie traktowana jest jako sposób na adaptowanie się do rzeczywistości, rodzaj smaru pozwalającego nam bez wysiłku przejść przez życie. Na licznych konferencjach poświęconych edukacji obserwujemy niekończącą się paradę przepowiedni obserwatorów trendów dotyczących przyszłości oraz najważniejszych umiejętności potrzebnych w XXI wieku. Padają tam takie puste słowa jak: kreatywny, łatwo dostosowujący się i elastyczny.

W centrum zainteresowania niezmiennie pozostają kompetencje, a nie wartości. Mówi się o dydaktyce, nie o ideałach. O zdolnościach do rozwiązywania problemów, nie o tym, jakie problemy trzeba rozwiązać. I zawsze wszystko kręci się wokół jednej kwestii: jakiej wiedzy i jakich umiejętności potrzebują dzisiejsi studenci, aby zaistnieć na rynku pracy w przyszłości – w 2030 roku?

To niewłaściwie postawione pytanie!

W 2030 roku z pewnością będzie istniało duże zapotrzebowanie na kompetentnych księgowych, nieprzywiązujących zbyt dużej wagi do moralności. Jeśli obecne trendy się utrzymają, kraje takie jak Luksemburg, Holandia i Szwajcaria staną się jeszcze większymi rajami podatkowymi, umożliwiającymi międzynarodowym korporacjom skuteczniejsze unikanie płacenia podatków, co postawi kraje rozwijające się w jeszcze gorszej sytuacji. Jeśli celem edukacji ma być podążanie za takimi trendami, nie zaś ich odwrócenie, egotyzm stanie się kwintesencją kwalifikacji niezbędnych w XXI wieku. A stanie się tak nie dlatego, że wymaga tego prawo, rynek czy technologie, ale wyłącznie dlatego, że najwyraźniej w taki właśnie sposób wolimy zarabiać pieniądze.

Powinniśmy zadać sobie zupełnie inne pytanie: jakiej wiedzy i jakich umiejętności pragniemy dla naszych dzieci, które będą żyły w 2030 roku? A wtedy zamiast na przewidywaniu i dostosowywaniu się, skoncentrujemy się na kierowaniu i tworzeniu. I nie będziemy się zastanawiać, co musimy uczynić, aby zarobić na życie w tym czy innym bezsensownym zawodzie, ale jak chcemy na nasze życie zarabiać. To pytanie, na które nie zna odpowiedzi żaden obserwator trendów. Jak mógłby ją znać? On tylko śledzi trendy; nie tworzy ich. To zadanie dla nas.

Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy poznać samych siebie i swoje ideały. Czego chcemy? Może więcej czasu dla przyjaciół i rodziny? Na wolontariat, sztukę albo uprawianie sportu? Edukacja przyszłości powinna przygotowywać nas nie tylko do poruszania się na rynku pracy, ale także bardziej ogólnie, do życia. Chcemy ściągnąć lejce sektorowi finansowemu? Być może powinniśmy w tym celu zafundować młodym ekonomistom szkolenia z filozofii i moralności? Pragniemy większej solidarności ras, płci oraz grup społeczno-ekonomicznych? Zacznijmy od lekcji wiedzy o społeczeństwie.

Jeśli zrestrukturyzujemy szkolnictwo w taki sposób, aby dostosować je do naszych nowych idei, rynek pracy z radością się do tych zmian przyłączy. Wyobraźmy sobie, że do programu szkolnego wprowadzimy więcej sztuki, historii i filozofii. Nie ulega wątpliwości, że zwiększy się wówczas zapotrzebowanie na artystów, historyków i filozofów. To pochodzące jeszcze z 1930 roku marzenie Johna Maynarda Keynesa o rzeczywistości 2030 roku: wzrost dobrobytu – oraz większa robotyzacja – umożliwią nam w końcu osiągnięcie stanu, w którym „cele będą istotniejsze niż środki, a dobro ważniejsze od przydatności”. W przypadku krótszego tygodnia pracy nie chodzi o to, abyśmy nic nie robili, lecz byśmy mogli poświęcać więcej czasu na robienie rzeczy, które mają dla nas znaczenie.

Ostatecznie to jednak nie rynek i rozwiązania technologiczne decydują o tym, co ma prawdziwą wartość, lecz społeczeństwo. Jeśli chcemy, aby w naszym stuleciu wszyscy stali się bogatsi, musimy uwolnić się od dogmatu mówiącego, że każda praca ma sens. A skoro już przy tym jesteśmy, to trzeba się też uwolnić od błędnego przekonania, że wyższa pensja jest automatycznie odzwierciedleniem wartości społecznej. Wtedy być może zdamy sobie sprawę, że jeśli zależy nam na tworzeniu wartości, nie opłaca się być bankierem.

Tłumaczył: Sławomir Paruszewski








Racje - strona główna
Strona "Sapere Aude"