Richard Dawkins
MOLESTOWANIE UMYSŁOWE DZIECI
Jakiś czas temu, po ujawnieniu przez media kolejnego
przypadku seksualnego wykorzystywania dziecka przez księdza,
otrzymałem list od pewnej Amerykanki w średnim wieku, która
wychowała się w religii rzymsko-katolickiej. Kobietę tę, gdy miała
siedem lat, seksualnie wykorzystał ksiądz z jej parafii. W tym samym
czasie jej zmarła tragicznie przyjaciółka poszła do piekła,
dlatego tylko, że była protestantką – tak przynajmniej kazała
jej sądzić oficjalna doktryna jej Kościoła. Obecnie moja
korespondentka jest zdania, że z tych dwóch sposobów
znęcania się nad dziećmi: fizycznego i umysłowego, znacznie gorszy
jest ten drugi. W jej liście czytamy między innymi:
„Obmacywanie przez księdza w moim umyśle siedmiolatki pozostawiło wrażenie obrzydlistwa, podczas gdy myśl o
mojej przyjaciółce znoszącej męczarnie w piekle rodziła we
mnie paraliżujący lęk. Z powodu molestowania przez księdza nigdy nie
miałam koszmarów sennych i nie budziłam się przerażona w
środku nocy. Wiele bezsennych nocy kosztowała mnie natomiast myśl, że
ludzie, których kocham, będą przez całą wieczność smażyć się w
piekle. Koszmary te prześladowały mnie przez długie lata".
Z całą pewnością nie ją jedną. Fizyczne wykorzystywanie
dzieci przez księży jest ohydne, podejrzewam jednak, że przynosi
mniej cierpień i czyni mniej trwałych szkód niż psychiczne
znęcanie się przez katolickich wychowawców.
Los oszczędził mi katolickiego wychowania (anglikanizm
jest znacznie mniej szkodliwą odmianą religijnego wirusa).
Obmacywanie przez nauczyciela łaciny było z pewnością nieprzyjemne,
budziło we mnie zażenowanie i odrazę, zapewne jednak nie było tak
dolegliwe, jak przekonanie, że ja lub ktoś z moich bliskich będzie po
wsze czasy cierpiał w piekle. Gdy tylko udało mi się uwolnić z
nauczycielskich objęć, pobiegłem opowiedzieć o tym swoim
przyjaciołom. Wszyscy doskonale się ubawili. Można nawet powiedzieć,
że nasza przyjaźń umocniła się dzięki wspólnym doświadczeniom
z łacinnikiem-pedofilem. Nie sądzę, żeby ktoś z nas doznał trwałej
szkody z powodu tego fizycznego nadużycia. Fakt, że w jakiś czas
potem nauczyciel popełnił samobójstwo, zdaje się raczej
świadczyć, że pedofilskie praktyki najbardziej zaszkodziły jemu
samemu.
Oczywiście rozumiem, że jego występki – choć
według dzisiejszych standardów wystarczające, by trafił on na
długie lata do więzienia, a potem stał się ofiarą dożywotnich
prześladowań ze strony samozwańczej straży obywatelskiej – były
łagodne w porównaniu z tymi, jakich dopuścili się niektórzy
inni księża, o których donoszą żądne sensacji media. Nie mam
prawa lekceważyć koszmarnych przeżyć ich ofiar – ministrantów.
Jednak pamiętać warto, że doniesienia o wykorzystywaniu dzieci
obejmują grzechy cięższe i lżejsze – od stosunkowo łagodnego
obmacywania, do gwałtów – i jestem pewien, że wiele z
przypadków, które obecnie są tak kłopotliwe dla
Kościoła, uznalibyśmy raczej za postępki mniej groźne. W wielu innych
przypadkach oczywiście można mówić o drastycznej przemocy, w
tym miejscu jednak chciałbym zwrócić uwagę na dwie rzeczy: Po
pierwsze, że fakt, iż praktyki pedofilskie są czasem gwałtowne i
bolesne, nie oznacza, że zawsze są takie. Dziecko zbyt małe, by
zrozumieć, co się z nim dzieje w rękach łagodnego pedofila, nie
będzie miało żadnych trudności w rozpoznaniu bólu zadawanego
przez pedofila gwałtownego. Zwroty takie jak „drapieżny potwór”
nie są dostatecznie precyzyjne i zdają się wyrażać raczej lęki
dorosłych niż przeżycia dzieci. Po drugie (i od tego zacząłem)
umysłowe znęcanie się, takie jak groźba wiecznych męczarni w piekle,
jeśli dziecko szczerze w nie wierzy, może być bardziej
szkodliwe niż wykorzystanie seksualne.
Być może ktoś zwróci mi uwagę, że w naszych
czasach Kościół katolicki nie grozi już nikomu ogniem
piekielnym ani innymi koszmarnymi karami. Nieprawda. Wiele zależy od
tego, w jakiej dzielnicy mieszkamy i jak postępowy jest lokalny
ksiądz. W każdym razie wiecznym potępieniem z całą pewnością
straszono parafian, a wśród nich przerażone dzieci, w czasach,
gdy wielu księży, którzy dzisiaj spodziewają się wydalenia ze
stanu kapłańskiego lub sprawy sądowej, dopuszczało się seksualnych
nadużyć wobec dzieci. Choć większość ofiar molestowania jest obecnie
w wieku średnim, a zdarzenia, o których mówimy, miały
miejsce dziesiątki lat temu, prawo umożliwia im ubieganie się o
ogromne odszkodowania. Nikt oczywiście nie twierdzi, że fizyczne rany
zadane przez sprawców nadużyć mogłyby trwać przez
dziesięciolecia, tak więc wskazuje się na szkody dla psychiki
poszkodowanych. Jeden z typowych oskarżycieli, liczący obecnie 54
lata, powiedział na przykład, że jego „życie było zepsute przez
niewyjaśnione stany dezorientacji, gniewu, depresji oraz utratę
wiary". (Nawiasem mówiąc, zadziwia mnie myśl, że życie
może być zepsute przez utratę wiary. Być może chciał w ten
sposób zyskać sympatię ławy przysięgłych.) Chodzi jednak o coś
innego. Skoro możesz dochodzić odszkodowania za długotrwałą szkodę
psychiczną spowodowaną fizycznym znęcaniem się nad dzieckiem,
dlaczego nie można by domagać się odszkodowania za długotrwałą szkodę
psychiczną spowodowaną psychicznym znęcaniem się nad
dzieckiem? Tylko mniejszość księży wykorzystuje ciała dzieci oddanych
w ich opiekę. Ilu jednak wykorzystuje ich umysły? Dlaczego katolicy i
byli katolicy nie ustawiają się w kolejki, żeby dochodzić odszkodowań
od Kościoła za trwające całe życie szkody psychiczne?
Nie zachęcam do takiego działania. Choć chciałbym, żeby
Kościół rzymsko-katolicki popadł w ruinę, jeszcze bardziej
nienawidzę oportunistycznych, retrospektywnych spraw o odszkodowania.
Nie są moimi przyjaciółmi prawnicy, którzy obrastają
tłuszczem, odgrzebując brudy o dawno zapomnianych złych uczynkach i
zaszczuwają ich leciwych sprawców. Chodzi mi o tylko to, by
zwrócić uwagę na oczywistą niekonsekwencję. Proszę bardzo,
dołóżmy tej paskudnej instytucji, istnieją jednak lepsze
sposoby niż sądowe dochodzenie odszkodowań, a obsesyjne skupianie się
na seksualnym molestowaniu dzieci przez księży może zamknąć
nam oczy na inne formy przemocy.
Groźba wiecznych męczarni w piekle jest krańcowym
przykładem psychicznego znęcania się, tak jak wymuszony gwałtem
stosunek analny jest krańcowym przykładem przemocy fizycznej.
Większość przypadków fizycznego maltretowania przyjmuje formy
łagodniejsze, podobnie jak większość przypadków psychicznego
maltretowania, nieodłącznego od edukacji religijnej. Ksiądz, który
namawiał 14-letniego ministranta do seksu oralnego, „błogosławiąc
ten akt, jako sposób otrzymania komunii świętej”, nie
tylko nadużył zaufania, jakie należy się nauczycielowi –
czerpał także korzyści z długich lat religijnego prania mózgu,
jakie dziecko musiało znosić, ponieważ było katolikiem od kołyski.
Ładna mi święta komunia! Ale to tylko krańcowy przykład tego, co
Kościoły – a także meczety i synagogi – robią z umysłami
powierzonych im dzieci w toku normalnego rozwoju zdarzeń.
„Co powiedzieć dzieciom?” to tytuł
znakomitego artykułu na temat religijnego znęcania się nad umysłami
dzieci, autorstwa wybitnego psychologa Nicholasa Humphreya.
Przygotowany w formie wykładu dla uczestników ruchu Amnesty
International, trafił potem, jako osobny rozdział, do książki The
Mind Made Flesh, opublikowanej przez Oxford University Press.
Książka dostępna jest także w sieci. Gorąco ją polecam. Humphrey
twierdzi w niej, że w ten sam sposób, w jaki Amnesty pracuje
niezmordowanie, by uwolnić więźniów politycznych, powinniśmy
uwolnić dzieci od religii, która za rodzicielską zgodą wypacza
umysły zbyt młode, by mogły zrozumieć, co się z nimi dzieje.
Powinniśmy o tym pamiętać, gdy na światło dzienne wyjdą kolejne
sprawki duchownych pedofili. Księżowskie obmacywanie dziecinnych ciał
jest obrzydliwe, jednak na dłuższą metę jeszcze bardziej szkodliwe
jest księżowskie deprawowanie dziecięcych umysłów.
Free
Inquiry, 22 (4), 9-12, jesień 2002
|