Bertrand Russell
MARZENIA I FAKTY
Wiemy
z codziennej obserwacji, że nasze życzenia wpływają na kształtowanie
się naszych wierzeń, ale mylimy się na ogół co do charakteru tego
wpływu.
Przypuszczamy zazwyczaj, że większość naszych sądów opiera
się na jakimś rozumowaniu, a pragnienie jest tylko przypadkową siłą,
zakłócającą jego bieg.
Antyteza tego twierdzenia byłaby bliższa
prawdy: przeważająca część sądów kierujących naszym codziennym życiem
jest po prostu ucieleśnieniem pragnień, skorygowanym tu i ówdzie w
poszczególnych punktach za pomocą silnego zderzenia się z faktem.
Człowiek jest w gruncie rzeczy marzycielem,
który budzi się czasem na chwilę za sprawą jakiegoś szczególnie
natrętnego elementu świata zewnętrznego, lecz szybko powraca do
miłych rojeń, podsuwanych mu przez wyobraźnię.
Freud pokazał, jak dalece nasze marzenia senne są obrazowym ujęciem
naszych życzeń, i zupełnie słusznie zaliczył do tej samej grupy sny
na jawie; a mógł dołączyć i te sny na jawie, które nazywamy
wierzeniami.
Irracjonalne
pochodzenie naszych przekonań może być udowodnione w trojaki sposób:
za pomocą psychoanalizy, która rozpoczyna od badań nad histerykami i
obłąkanymi, po czym stopniowo wyjaśnia, jak mało te ofiary choroby
różnią się zasadniczo od zdrowych ludzi; następnie metodą
sceptycznego filozofa, wykazującego, jak nikłe są dowody na korzyść
nawet najdroższych naszemu sercu wierzeń; wreszcie na drodze zwykłej
obserwacji ludzi. Zamiarem moim jest uwzględnić tylko ten ostatni
sposób.
Najdziksze
plemiona ludzkie, opisane w pracach antropologów, świadome swej
niewiedzy, bynajmniej nie szukają drogi po omacku pośród zjawisk, do
których zrozumienia nie roszczą sobie pretensji. Przeciwnie, mają one
niezliczone wierzenia, których trzymają się tak mocno, że poddają ich
kontroli wszystkie swoje ważniejsze czyny. Wierzą np., że spożycie
mięsa zwierzęcia lub wojownika pozwala zdobyć zalety posiadane przez
ofiarę za życia. Wiele szczepów wierzy, że wymówienie imienia ich
wodza jest świętokradztwem powodującym natychmiastową śmierć;
posuwają się nawet tak daleko, że zmieniają wszystkie słowa, w
których to imię występuje jako jedna z sylab; gdybyśmy, dajmy na to,
mieli króla imieniem Jan, musielibyśmy nazywać janowiec (powiedzmy)
piotrowcem, a safian — safpiotrem.
Plemiona,
które przechodzą do rolnictwa, skutkiem czego ich zaopatrywanie się w
żywność staje się zależne od stanu pogody, wierzą, że magiczne
zaklęcia lub rozpalanie małych ognisk sprowadzi deszcz lub nakaże
słońcu jasno świecić. Wierzą też, że duch zamordowanego ściga
zabójcę, aby się pomścić, lecz można go zbić z tropu za pomocą
jakiegoś prostego przebrania, jak pomalowanie twarzy na czerwono lub
włożenie żałoby.*
Pierwsza część tego wierzenia została najwidoczniej wymyślona przez
tych, którzy obawiali się, że ich zamordują, druga — przez
tych, którzy morderstwo popełnili.
Irracjonalne wierzenia
nie są wyłączną własnością dzikich. Ogromna większość ludzkości
wyznaje przekonania religijne różniące się od naszych, a przeto, jak
uważamy, bezpodstawne. Z wyjątkiem zawodowych polityków, ludzie
interesujący się polityką bronią namiętnie swoich poglądów na
niezliczone kwestie, w których każda nieuprzedzona osoba musiałaby
się powstrzymać od wydania decyzji. Dobrowolni pomocnicy w akcji
wyborczej zawsze wierzą, że ich stronnictwo zwycięży, choćby mieli
wszelkie powody do oczekiwania porażki. Nie ulega wątpliwości, że w
jesieni 1914 r. olbrzymia większość narodu niemieckiego była
bezwzględnie pewna zwycięstwa Niemiec. W tym wypadku marzenie prysło
w zetknięciu z faktem. Gdyby jednak można było w ten czy inny sposób
zmusić wszystkich obcych historyków, aby zaprzestali pisać w ciągu
najbliższych stu lat, marzenie odżyłoby z dawną siłą; pamięć o
pierwszych tryumfach utrwaliłaby się, a ostateczna klęska poszłaby w
zapomnienie.
Grzeczność jest to
traktowanie z szacunkiem tej części wierzeń człowieka, która dotyczy
jego zalet lub wartości jego grupy. Każdy człowiek, gdziekolwiek
podąży, otacza się chmurą pocieszających przekonań, krążących dokoła
niego jak muchy w dzień letni. Niektóre z tych przekonań odnoszą się
do jego własnej osoby: mówią mu o jego cnotach i doskonałościach, o
niezmordowanej energii, jaką rozwija pomimo słabego zdrowia, o
przywiązaniu przyjaciół i szacunku znajomych oraz o różowych widokach
na przyszłość. Dalej idzie przekonanie o wyższości jego rodziny:
ojciec jego odznaczał się nieugiętą prawością, tak rzadką w obecnych
czasach, i wychował swoje dzieci staranniej, niż to rodzice czynią
obecnie; synowie odnoszą sukcesy w grach szkolnych, a córka nie
zawarłaby nigdy nierozważnego małżeństwa. Potem następują wierzenia
związane z jego klasą, która, zależnie od jego stanowiska, posiada
najlepsze maniery, najwięcej inteligencji, lub też najważniejsze
zasługi moralne w porównaniu z innymi klasami społeczeństwa —
chociaż wszyscy się zgadzają, że pierwsza z tych zalet jest bardziej
pożądana niż druga, a druga bardziej niż trzecia. Niemal każdy
człowiek żywi również miłe złudzenia w stosunku do swego narodu.
„Obce narody, przykro mi to powiedzieć, żyją po dawnemu".
Tak powiedział p. Podsnap, wyrażając tymi słowy jedno z najgłębiej
zakorzenionych w ludzkim sercu 'uczuć. Na ostatek dochodzimy do
teorii, które wychwalają całą ludzkość, rozważaną osobno lub też w
porównaniu z „niemym stworzeniem". Ludzie mają dusze, choć
zwierzęta ich nie mają; człowiek jest „rozumnym zwierzęciem";
wszelki szczególnie okrutny lub przeciwny naturze czyn nazywa się
„brutalnym" lub „bestialskim" (aczkolwiek w
rzeczywistości do podobnych czynów jedynie ludzie są zdolni)*;
Bóg stworzył człowieka na swoje podobieństwo, a pomyślność rodu
ludzkiego jest ostatecznym celem wszechświata.
Pocieszające nas
wierzenia grupują się więc hierarchicznie: najpierw idą te, które są
osobistą własnością jednostki, dalej te, które podziela także jej
rodzina, następnie poglądy wyznawane przez klasę lub naród, do
którego należy, wreszcie mniemania sprawiające jednakową przyjemność
całej ludzkości. Jeśli pragniemy być z kimś w dobrych stosunkach,
musimy szanować te wierzenia; dlatego inaczej się wyrażamy o danym
człowieku w jego obecności, a
inaczej za jego plecami. Różnica ta jest tym większa, im dalej od
niego stoimy. Rozmawiając z bratem, nie potrzebujemy silić się na
grzeczność względem jego rodziców. Potrzeba grzeczności najmocniej
daje się odczuć podczas rozmów z cudzoziemcami i jest tak uciążliwa,
że niemal paraliżuje ludzi, którzy dotąd obcowali tylko z rodakami.
Przypominam sobie, że wspomniałem raz pewnemu nieobeznanemu jeszcze
ze światem Amerykaninowi, że istnieje, być może, kilka drobnych
punktów, w których konstytucja angielska wytrzymałaby zwycięsko
porównanie z konstytucją Stanów Zjednoczonych. Rozmówca mój wpadł
natychmiast w straszny gniew; ponieważ nigdy przedtem nie słyszał
takiej opinii, nie mógł więc wyobrazić sobie, żeby ktoś obstawał przy
niej na serio. Wykroczyliśmy obaj przeciw grzeczności i rezultat był
katastrofalny.
Rezultaty niegrzeczności, choćby
nawet godne pożałowania z punktu widzenia życia towarzyskiego, są
jednak doskonałe, gdy chodzi o rozwianie mitu. Skorygowanie naszych
naturalnych wierzeń następuje albo na drodze zetknięcia się z faktem,
jak w wypadku, gdy bierzemy trujący grzyb za jadalny i wskutek tego
doświadczamy bólu, albo też wtedy, gdy nasze wierzenia wchodzą w
sprzeczność nie bezpośrednio z obiektywnym faktem, lecz z odmiennymi
wierzeniami innych ludzi. Jeden człowiek sądzi, że wolno jest jeść
wieprzowinę, ale zakazuje sobie wołowiny; inny je wołowinę, ale
odrzuca wieprzowinę. Zwykłym rezultatem tej różnicy poglądów były
dotąd krwawe starcia; stopniowo jednak zaczyna się ustalać
racjonalistyczne mniemanie, że zarówno w jednym, jak i w drugim
sposobie postępowania nie ma, być może, nic naprawdę grzesznego.
Skromność, idąca zawsze w parze z grzecznością, polega na udawaniu,
że nie stawiamy siebie i tego, co nam przynależy, wyżej od człowieka,
z którym rozmawiamy, i jego otoczenia. Tylko Chińczycy znają
gruntownie tę sztukę. Mówią mi, że jeśli kto zapyta się chińskiego
mandaryna o zdrowie jego żony i dzieci, usłyszy w odpowiedzi: Racz
się dowiedzieć Wasza Dostojność, że ta marna flądra i jej plugawe
potomstwo cieszą się końskim zdrowiem*.
Ale na taką wyszukaną grzeczność zdobędzie się jedynie człowiek
wiodący spokojny i pełen godności żywot; jest ona niemożliwa w
krótkich, lecz ważnych rozmowach, dotyczących interesów lub polityki.
Krok za krokiem stosunki z ludźmi rozwiewają wszystkie mity,
pozwalając je zachowywać jedynie tym, którzy mają największe
powodzenie. Bracia zadają śmiertelny cios zarozumiałości osobistej,
koledzy - rodzinnej, polityka — klasowej, a porażki handlowe
lub wojenne - narodowej. Pozostaje jednak zarozumiałość ogólnoludzka,
a na tym terenie ustaje już działanie stosunków towarzyskich,
skutkiem czego zdolność tworzenia mitów cieszy się nieograniczoną
swobodą. Nauka częściowo rozprasza to złudzenie, ale tylko częściowo,
gdyż bez pewnej domieszki łatwowierności sama rozpadłaby się w gruzy. II Urojenia
jednostek i grup mogą być zabawne, ale zbiorowe marzenia ludzkie mają
w sobie dla nas, którzy nie możemy przekroczyć zaczarowanego koła
ludzkości, coś żałosnego. Astronomia odkryła nam, że wszechświat
posiada ogromne rozmiary. Nie wiemy, jak daleko może się on rozciągać
poza zasięgiem naszych teleskopów, ale ogrom tego, co możemy poznać,
nie daje się wprost wyobrazić. Droga Mleczna jest drobnym ułamkiem
widzialnego świata; system słoneczny jest nieskończenie małą plamką w
obrębie tego ułamka, a nasza planeta mikroskopijną kropką na
tej plamce. Malutkie bryłki związków węgla i wody, mające
skomplikowaną budowę i niezwykle własności fizyczne i chemiczne,
pełzają w ciągu niewielu lat po tej kropce, póki znów nie ulegną
rozpadowi na pierwiastki składowe. Dzielą one swój czas między pracę,
której celem jest odroczenie chwili rozkładu dla nich samych, a
gwałtowne wysiłki, zmierzające do przyśpieszenia tego momentu dla
podobnych im istot. Klęski żywiołowe niszczą co pewien czas tysiące
lub miliony tych stworzeń, a ponadto choroby zmiatają przedwcześnie
wielką ich ilość. Zdarzenia te są uważane za nieszczęścia, lecz gdy
ludziom udaje się dokonać własnymi siłami podobnego zniszczenia,
radują się i składają dzięki Bogu. Okres, w ciągu którego panują
fizyczne warunki umożliwiające istnienie człowieka, jest zaledwie
chwilą w życiu układu słonecznego; można się jednak spodziewać, że
nawet przed końcem tego okresu ludzie położą kres swej egzystencji
dzięki swoim usiłowaniom wytępienia się nawzajem. Tak się przedstawia
życie człowieka oglądane z zewnątrz. Powiadają
nam jednak, że taki pogląd na życie jest nie do zniesienia i
pozbawiłby ludzi tej instynktownej energii, która ich podtrzymuje w
przeciwnościach. Dlatego schronili się oni pod skrzydła religii i
filozofii. Jakkolwiek świat zewnętrzny może się wydawać obcy i
obojętny, pocieszyciele nasi twierdzą, że pod pozorami sprzeczności
kryje się harmonia. Cały długi rozwój z pierwotnej mgławicy jest,
wedle ich przypuszczeń, tylko przygotowaniem do pojawienia się
człowieka, który ma być kulminacyjnym punktem tego procesu. Hamlet
jest ogólnie znaną sztuką, lecz niewielu czytelników przypomniałoby
sobie rolę „pierwszego majtka", składającą się z czterech
słów: „Bóg ci błogosław, panie" Wyobraźmy sobie jednak
społeczność ludzką, której jedynym zadaniem życiowym byłoby
odgrywanie tej roli; przypuśćmy, że ludzie ci nie mieliby żadnej
styczności z Hamletami, Horacjuszami, a nawet Gildensternami; czyż
nie wymyśliliby systemu krytyki literackiej, uważającego te cztery
słowa „pierwszego majtka" za jądro całego dramatu? Czy nie
naznaczyliby piętnem hańby lub nie wygnali każdego współtowarzysza,
który napomknąłby o tym, że inne role są może równie ważne? A
przecież życie ludzkości zajmuje o wiele mniej miejsca we
wszechświecie niż przemówienie „pierwszego majtka" w
Hamlecie, tylko że nie możemy wysłuchać za kulisami reszty sztuki i
wiemy bardzo mało o jej bohaterach lub osnowie. Myśląc
o ludzkości, mamy na uwadze przede wszystkim siebie jako jej
przedstawiciela; toteż cenimy ją wysoko i zapewnienie jej bytu wydaje
się nam doniosłą sprawą. Pan Jones, niekonformistyczny kupiec
kolonialny, jest pewny, że zasługuje na żywot wieczny i że
wszechświat, który by mu tego odmówił, byłby straszliwie zły. Gdy
jednak myśli o p. Robinsonie, swoim anglikańskim konkurencie, który
dosypuje piasku do cukru i nie przestrzega ściśle niedzieli, czuje,
że wszechświat mógłby snadnie posunąć miłosierdzie zbyt daleko. Aby
szczęście jego było zupełne, potrzebny jest jeszcze ogień piekielny
dla p. Robinsona; w ten sposób człowiek zachowuje swe kosmiczne
znaczenie, lecz nie ma powodu do obawiania się, że ślamazarna
życzliwość dla wszystkich usunie żywotną różnicę między przyjaciółmi
a nieprzyjaciółmi. Pan Robinson hołduje temu samemu poglądowi, przy
czym role są odwrócone i w rezultacie wszyscy są szczęśliwi.
Przed
Kopernikiem nie trzeba było uciekać się do filozoficznych
subtelności, aby utrzymać antropocentryczny pogląd na świat. Niebiosa
obracały się widomie naokoło ziemi, a człowiek panował nad wszelkim
zwierzem. Gdy jednak ziemia utraciła swoje centralne stanowisko,
człowiek również został strącony ze swego piedestału, i okazało się,
że trzeba wymyślić jakąś metafizykę dla złagodzenia „szorstkości"
nauki. Zadanie to wypełnili tak zwani „idealiści", którzy
twierdzą, że świat materialny ma tylko pozory realności —
rzeczywistością zaś jest Umysł lub Duch, przewyższający umysł lub
ducha filozofa, tak samo jak filozof przerasta zwykłych
śmiertelników. W przeciwieństwie do powiedzenia „wszędzie jest
dobrze, ale w domu najlepiej", myśliciele ci zapewniają nas, że
każde miejsce jest domem. Wszystko to znaczy, co jest w nas
najlepszego — pełnienie zadań, które przypadły w udziale danemu
filozofowi — zlewa się w jedno z wszechświatem. Hegel zapewnia
nas, że wszechświat jest podobny do współczesnego mu państwa
pruskiego; hegliści angielscy uważają, że wykazuje on więcej
podobieństwa do dwuizbowej demokracji plutokratycznej. Motywy podane
dla uzasadnienia tych poglądów są tak starannie zamaskowane, że ich
związek z ludzkimi życzeniami pozostaje tajemnicą nawet dla samych
autorów: nominalnie czerpie się je z tak suchych źródeł, jak logika i
analiza twierdzeń. Wpływ życzeń ujawnia się jednak w popełnionych
błędach, które idą wszystkie w jednym kierunku. Gdy kto podsumowuje
rachunek, jest o wiele prawdopodobniejszą rzeczą, że się pomyli na
swoją korzyść niż na szkodę; gdy zaś kto rozumuje, łatwiej ustrzeże
się błędów sprzecznych z jego życzeniami niż czyniących im zadość.
Tak więc gdy studiujemy nominalnie abstrakcyjnych myślicieli, to
właśnie ich omyłki dają nam klucz do ich osobowości. Wielu
z nas może utrzymywać, że wymyślone przez ludzi systematy mogą być
wprawdzie fałszywe, lecz w każdym razie są pocieszające i
nieszkodliwe, należałoby je zatem zostawić w spokoju. W
rzeczywistości jednak są one szkodliwe; pociecha, jaką przynoszą,
jest drogo okupiona, ponieważ pod ich wpływem ludzie godzą się na
znoszenie niedoli, której byliby w stanie zapobiec. Zło, jakie
spotykamy w życiu, wypływa częściowo z przyczyn naturalnych, a
częściowo z wrogości cechującej wzajemne stosunki ludzi. W
dawniejszych czasach współzawodnictwo i wojna były niezbędne dla
zdobycia pożywienia, które jedynie zwycięzcy mogli otrzymać. Obecnie,
dzięki temu, że nauka zaczęła już nam dawać władzę nad żywiołami
natury, moglibyśmy mieć wszyscy więcej szczęścia i komfortu, gdybyśmy
poświęcali swoje siły podbojowi przyrody, zamiast podbijać się
nawzajem. Przedstawienie natury jako przyjaciela, a czasami nawet
jako sojusznika w naszych zapasach z innymi ludźmi, zaciemnia
człowiekowi prawdziwe jego położenie we wszechświecie i odrywa go od
usiłowań zdobycia potęgi na drodze nauki, a więc od jedynej walki,
która może przynieść rodzajowi ludzkiemu długotrwałą pomyślność.
Pomijając
wszelkie utylitarne argumenty, należy stwierdzić, że dążenie do
szczęścia opartego na fałszywych wierzeniach nie jest zbyt szlachetne
ani chlubne. W odważnym uświadomieniu sobie naszego istotnego
stanowiska we wszechświecie kryje się krzepiąca radość i żywsze
odczucie dramatu istnienia, niż to jest możliwe dla ludzi chroniących
się za murami mitu. W świecie myśli istnieją niebezpieczne odmęty, po
których mogą żeglować tylko ci, którzy nie lękają się spojrzeć w oczy
własnej fizycznej bezsilności. A nade wszystko oswobadzamy się wtedy
od tyranii strachu, który gasi światło dnia i utrzymuje ludzi w
poniżeniu i okrucieństwie. Człowiek, który nie odważa się widzieć
jasno swojej rzeczywistej sytuacji, jest niewolnikiem strachu; nikt
nie może osiągnąć wielkości, do której jest zdolny, dopóki zamyka
oczy na swoją własną znikomość.
*Patrz rozdział pt. „Piętno Kina” w książce Frazera pt. Folk-Love in the Old Testament *Por. Mark Twain, „Mysterious Stranger”. * Pisane orzed moim wyjazdem do Chin. Nie można by tego powiedzieć o Chinach, które widziałem na własne oczy.
|