Barbara Stanosz

MA BYĆ TAK JAK CHCEMY



Wiele spośród wątpliwości i kontrowersji, jakie budzą poszczególne prawa człowieka, ma źródło w niejasnym statusie praw człowieka w ogóle, zwłaszcza w stosunkowo rzadko podejmowanej dziś kwestii, co właściwie stanowi ich rację, tj. podstawę naszej ich akceptacji. Rozmaite deklaracje praw człowieka bywały i bywają przedstawiane jako zbiory prawd oczywistych. Oczywistość jest jednak pojęciem nieostrym i subiektywnym; strefa nieostrości tego pojęcia jest szeroka i niemal dla każdego z nas usytuowana nieco inaczej, więc powodów do wątpliwości i różnic zdań jest tu wiele. Nie lepiej funkcjonuje koncepcja naturalności praw człowieka. Normatywne pojęcie prawa naturalnego (w odróżnieniu od opisowego pojęcia prawa natury) nie doczekało się dotąd, mimo swej długiej historii, powszechnie akceptowanej definicji, a tym bardziej kryterium, które pozwalałoby odróżniać prawa naturalne od nienaturalnych. Utożsamienie prawa naturalnego z prawem “danym przez Boga” nie usuwa żadnej z wad logicznych tego pojęcia, a obciąża je dodatkowo kontrowersyjnością światopoglądową. Sądzę, że dotyczy to także dość popularnego dziś godnościowego” uzasadniania praw człowieka, tj. uznawania ich za konsekwencje przysługującego człowiekowi atrybutu godności. Ten tajemniczy atrybut nie poddaje się próbom naturalistycznej analizy i chyba zakłada religijną wizję genezy i statusu naszego gatunku.

Stosunkowo mało popularny jest natomiast pogląd, iż prawa człowieka ustanawiamy, podobnie jak wszelkie inne normy prawne, po prostu dlatego, iż chcemy, by nam one przysługiwały i zobowiązywały nas nawzajem; że czynimy to w akcie swobodnej decyzji, za którą kryją się, oczywiście, jakieś motywacje, ale ich ujawnienie nie dostarcza uzasadnienia tej decyzji, lecz co najwyżej psychosocjologicznego wyjaśnienia, dlaczego jest ona właśnie taka. Decyzje zaś, będące wyrazem zbiorowej woli, w ogóle nie wymagają uzasadnienia.

Łatwo się domyślić, dlaczego pogląd ten wielu ludziom wydaje się nieprzekonujący. Powiedzą oni zapewne, że prawa człowieka, zawarte w rozmaitych oficjalnych deklaracjach, wcale nie pretendują do tego, by być wyrazem zbiorowej woli wszystkich ludzi: wszak ich ogłoszenie nie zostało poprzedzone odpowiednim plebiscytem i nie ma podstaw, by twierdzić, że plebiscyt taki - gdyby go przeprowadzono - dowiódłby jednomyślności. Przeciwnie, dobrze wiadomo, iż opinie na temat wielu z tych praw są podzielone. Teza zatem, że zasługują one na powszechne respektowanie, wymaga uzasadnienia.

Argumentacja ta zakłada, że kryterium zbiorowej woli jest jednomyślność wszystkich członków danej zbiorowości. Przy tym założeniu sformułowany wyżej pogląd byłby istotnie nie do utrzymania. Jednakże dla celów, o które tu chodzi, zbiorową wolę warto zdefiniować inaczej; mianowicie, jako wolę każdego, kto dysponuje pełną wiedzą relewantną w danej sprawie i daje gwarancje absolutnej bezstronności w tej sprawie. Definicja ta usuwa z pola widzenia, jako nieistotną, wszelką przypadkową niejednomyślność: tę, której źródłem są fałszywe przekonania lub luki w wiedzy, albo osobiste interesy poszczególnych członków danej zbiorowości. Innymi słowy, przez zbiorową wolę rozumie się tu jednomyślną decyzję członków takiej zbiorowości, w której wszyscy posiadają rzetelną i rozległą wiedzę w dziedzinie, której decyzja ta dotyczy, i nikt nie kieruje się przy jej podejmowaniu własnym, indywidualnym interesem.

Teza, że niewiele jest spraw, w których jakakolwiek zbiorowość ludzka podejmowałaby decyzje w sposób spełniający te warunki, jest zapewne prawdziwa. I trudno wykluczyć, że w żadnej zbiorowości kwestie praw człowieka do takich spraw nie należą. A jednak można konsekwentnie utrzymywać, że nasza intuicja uniwersalnych praw człowieka jako zasad, które gwarantują każdemu rozumne maksimum wolności, zakłada właśnie tak podejmowane decyzje w tej sprawie. Wszak zależy nam i na tym, by ustanawianiu zasad tego rodzaju towarzyszyła świadomość wszystkich następstw ich obowiązywania (co wymaga znajomości odpowiednich faktów i prawidłowości), i na tym, by zasady te nie były wyrazem niczyich partykularnych interesów, mogłoby to bowiem naruszać interesy innych.

Intuicje te dobrze werbalizuje John Rawls w swej koncepcji wyboru dokonywanego “za zasłoną niewiedzy” - niewiedzy osoby dokonującej wyboru co do wszystkich tych aspektów jej własnej sytuacji (i - ewentualnie - sytuacji innych, konkretnych osób), których znajomość mogłaby w specyficzny sposób motywować jej decyzje.* Ktoś, kto nie wiedziałby, czy sam jest pracodawcą czy pracobiorcą, człowiekiem zamożnym czy ubogim, z wysokimi czy z niskimi kwalifikacjami zawodowymi, energicznym i utalentowanym czy pozbawionym tych zalet, i tak dalej, we własnym interesie nie podejmowałby stronniczych decyzji, na przykład, w sprawie zasad dystrybucji i redystrybucji dochodów; gdyby przy tym posiadał wiedzę ogólną, pozwalającą mu przewidzieć społeczne konsekwencje rozmaitych alternatywnych decyzji, podejmowałby je (również we własnym interesie) nie tylko bezstronnie, ale i kompetentnie.

Nie ulega wątpliwości, że żaden rzeczywisty uczestnik procesu kształtowania prawa nie dokonuje wyborów “za zasłoną niewiedzy”. Nie dowodzi to jednak bezwartościowości tego pojęcia; ma ono charakter idealizacyjny i jako takie dzieli status wielu pojęć teoretycznych, odgrywających ważną rolę w nauce. Przydatność swą pojęcia takie zawdzięczają temu, iż rzeczywiste obiekty czy zjawiska różnią się “odległością”, jaka dzieli je od odpowiednich idealizacji, dzięki czemu te ostatnie można traktować jako wartości graniczne. W szczególności, przez wybór dokonywany za zasłoną niewiedzy wolno rozumieć granicę, do której zmierzają wybory rzeczywistych osób, dokonywane w warunkach rosnącej niepewności (wiedzy coraz bardziej

* John Rawls, Teoria sprawiedliwości, PWN, Warszawa 1994.

ograniczonej) co do następstw alternatywnych wyborów dla ich faktycznych interesów własnych.

Koncepcja ta - jeśli się ją akceptuje - rzuca pewne światło na właściwy mechanizm kształtowania kodeksu uniwersalnych zasad, występujących pod mianem praw człowieka. Każe ona, mianowicie, preferować taki ich kodeks, który budowałoby się za możliwie szczelną zasłoną niewiedzy, ilekroć szczeliny w tej zasłonie grożą rozstrzygnięciami stronniczymi, ale zarazem z uwzględnieniem całej dostępnej wiedzy ogólnej, pozwalającej przewidywać globalne konsekwencje tego kodeksu.

Wiek należy do tych aspektów sytuacji osobistej człowieka, które mogą powodować stronniczość opinii w kwestii przyznania określonych praw osobom bardzo młodym. Ludzie niemłodzi wiedzą, że nigdy już nie skorzystają z takich praw, a mogą odczuwać je jako rozszerzanie (a więc dewaluację) własnych przywilejów. Młodzi są pod tym względem w zdrowszej sytuacji, mają bowiem perspektywę stania się ludźmi niemłodymi. Opinie młodych w kwestiach tego rodzaju wydają się więc a priori bardziej bezstronne. Wolno natomiast przypuszczać, że z oczywistych powodów będą one na ogół mniej kompetentne. Jednakże kompetencję (wiedzę ogólną) umiemy stosunkowo efektywnie sprawdzać. Może zatem o prawach ludzi bardzo młodych powinni stanowić ci z nich, którzy pomyślnie przejdą odpowiednie testy intelektualnej dojrzałości?






Free counter and web stats