Barbara Stanosz
LEWICA A KOŚCIÓŁ
W
obszernym manifeście programowym SLD („Nowy wiek – nowy
Sojusz Lewicy Demokratycznej. Socjaldemokratyczny program dla
Polski”, Myśl
socjaldemokratyczna 1’2000)
nie występuje wyrażenie „świeckie państwo” ani żaden jego
synonim. Wśród mnogich zadań, jakie autorzy stawiają przed największą
partią polskiej lewicy (a lista tych zadań jest bardzo szczegółowa –
obejmuje, na przykład, popieranie polskiego ruchu olimpijskiego) nie
ma najsłabszej nawet aluzji do potrzeby zlaicyzowania obowiązującego
w Polsce prawa, radykalnej redukcji wydatków publicznych na
działalność religijną, jej instrumentarium i infrastrukturę,
ukrócenia działalności politycznej ukrywającej się pod religijną
maską, czy przeciwdziałania rozlicznym formom wyznaniowej presji
światopoglądowej w życiu społecznym. Ktoś, kto nie zna współczesnej
Polski skądinąd, a wie, jaki kształt stosunków społecznych i jaki
klimat kulturowy zwykła preferować lewica, pomyślałby po lekturze
tego dokumentu, że Polska jest dziś krajem zlaicyzowanym na
podobieństwo Francji czy Czech, lewica ma tu więc znacznie mniej
problemów. Ten zaś, kto zna ten kraj, mógłby dojść do wniosku, że
działa w nim jakaś szczególna mutacja lewicy, niedowidząca lub jakoś
inaczej upośledzona.
Kościół
katolicki zyskał w schyłkowym okresie PRL mocną, choć nieoficjalną
pozycję polityczną oraz znaczące przywileje ekonomiczne. W przededniu
wyborów 1989 r. ówczesne władze przyjęły ustawę zawierającą wiele
niezwykle korzystnych dla Kościoła rozwiązań majątkowych, w tym
instytucję tzw. postępowania regulacyjnego, w toku którego komisja
złożona z przedstawicieli rządu i episkopatu przekazywała Kościołowi
nieruchomości, do których rościł on pretensje, poza wszelką kontrolą
sądową i w sposób ostateczny (nie podlegający odwołaniu). W
następnych latach zakres przywilejów ekonomicznych Kościoła –
majątkowych, podatkowych i celnych – został znacznie
rozszerzony. Rosły też wpływy polityczne tej instytucji, formalnie
nie uczestniczącej w sprawowaniu władzy, lecz faktycznie sterującej
działaniami wielu wypromowanych przez siebie polityków, a nawet
całych partii politycznych. Uzyskawszy szereg szczegółowych
uregulowań prawnych, stanowiących dobrą odskocznię do objęcia roli
ideologicznego nadzorcy życia społecznego (m.in. prawo do prowadzenia
katechizacji w szkołach publicznych i obowiązek respektowania
wartości chrześcijańskich w edukacji oraz w publicznym radiu i
telewizji), Kościół zadbał o to, by sformułowania zawarte w nowej
konstytucji nie utrudniały mu pełnienia tej roli (enigmatyczna
wzajemna „autonomia” zamiast rozdziału między państwem i
Kościołem), a osobna, międzynarodowa umowa prawna zapewniła trwałość
i dalsze umacnianie się jego wyjątkowej pozycji w państwie. Władze
R.P. spełniły i ten postulat Kościoła; uczyniły to, nawiasem mówiąc,
w trybie niezgodnym z konstytucją, ratyfikując konkordat poparty w
parlamencie zwykłą większością głosów, zamiast większością 2/3, jak
wymaga tego art. 90 ustawy zasadniczej, stosujący się do wszelkich
umów, w których państwo zrzeka się pewnych swoich uprawnień na rzecz
innego państwa lub organizacji międzynarodowej. Był to spektakularny,
lecz bynajmniej nie odosobniony przejaw traktowania w Polsce Kościoła
katolickiego jako instytucji, w interesie której wolno omijać lub
naginać prawo; lokalne i centralne organy władzy czynią to niemal na
co dzień. Najświeższym tego przykładem jest podjęta na życzenie
biskupów, a zarządzona przez ministra spraw wewnętrznych, policyjna
akcja usuwania prostytutek z poboczy dróg. Jednym z następnych będzie
zapewne oficjalne zwalczanie „sekt”, jak określane są
mniejsze, zwłaszcza od niedawna istniejące związki wyznaniowe –
drobni konkurenci Kościoła katolickiego, przeciw którym od dłuższego
czasu mobilizuje się opinię społeczną, pomawiając ich o manipulację
psychologiczną, pranie mózgów, epatowanie miłością itp. (czyli
określając dosadnie to samo, co w kościelnym wykonaniu nosi
eufemistyczną nazwę działalności duszpasterskiej). Zapowiedzią
wymierzonych przeciwko nim systematycznych działań policyjnych jest
utworzenie w MSWiA specjalnego wydziału d/s sekt. Być może kolejnym
wrogiem publicznym okażą się środowiska ateistyczne, od dawna
oskarżane o krzewienie zbrodniczej ideologii „relatywizmu
moralnego” i „cywilizacji śmierci”.
Spektakularnym
sukcesem ustawodawczym Kościoła katolickiego było ostateczne
przeforsowanie – nie bez użycia „tylnych drzwi” –
radykalnej wersji prawa antyaborcyjnego. Mniej głośne, ale równie
znamienne jako przejaw kościelnego dyktatu w polskim życiu publicznym
są losy wychowania seksualnego w szkole i losy etyki jako przedmiotu
alternatywnego wobec religii; praktycznie nie ma ich w polskich
szkołach, podczas gdy liczba godzin przeznaczonych na szkolną „naukę”
religii została, w ramach reformy edukacji, podwojona. Wyczerpujący
opis procesu kształtowania się roli Kościoła katolickiego w Polsce
jako „siły przewodniej” oraz obecnego stadium tego
procesu wymagałby obszernej monografii; fakty przytoczone powyżej to
zaledwie drobne fragmenty obrazu. Przypuszczenie, że największa
partia polskiej lewicy obrazu tego nie dostrzega, jest oczywiście
żartem. W swym poprzednim wcieleniu – jako SdRP – partia
ta nie kryła, że widzi, co się (nomen
omen) święci, i
próbowała temu przeciwdziałać. Po czym nagle, wraz ze zmianą nazwy,
odwróciła wzrok. Ogłosiła swą „światopoglądową neutralność”,
pracowicie zabiega o „dialog z Kościołem” (który wyniośle
odtrąca te umizgi), zapewnia, że bliska jest jej „nauka
społeczna Kościoła”, przeprasza za przodków, którzy Kościoła
nie kochali, a nawet – ustami niektórych swoich przywódców –
za niedawną własną, nie dość przyjazną postawę wobec Kościoła (w
szczególności za utrudnianie ratyfikacji konkordatu). I w swoim
dokumencie programowym ani słowem nie zapowiada działań na rzecz
przywrócenia polskiemu państwu świeckiego charakteru.
Taktyka
przedwyborcza? Tak sądzą niektórzy członkowie tej partii. Twierdzą,
że z partyjnych analiz ostatnich wyborów parlamentarnych wynika, iż
SLD przegrało je właśnie z powodu uwikłania się w konflikt z
Kościołem, więc postanowiło nie powtórzyć tego błędu. Jeśli to
prawda, to w poprzednich wyborach w istocie przegrała w Polsce idea
nowoczesnego państwa demokratycznego. I wszystko wskazuje na to, że w
nadchodzących latach przegrana tej idei będzie się pogłębiać,
niezależnie od tego, która partia polityczna odniesie sukces w
najbliższych wyborach parlamentarnych.
Bez
Dogmatu, nr 45, lato
2000
|