Barbara Stanosz
KLONUMY
Nie
umiem określić rodzaju ani prawdopodobieństwa czynów moralnie
nagannych, których pomysły podpowie ludziom ewentualne sklonowanie
człowieka; myślę, że nikt nie potrafi tego zasadnie przewidzieć.
Banałem natomiast jest stwierdzenie, że wszystkie nasze
odkrycia i wynalazki – od odkrycia ognia poczynając –
pomysły tego rodzaju wielu ludziom nasuwały i wiele z tych pomysłów
urzeczywistniano; jednym z długo praktykowanych zastosowań ognia były
wszak stosy inkwizycji.
Ludzkość
długo nie miała instrumentów przeciwdziałania samowoli jednostek i
grup w wykorzystywaniu zdobyczy cywilizacji w sposób niezgodny z
podstawowymi intuicjami moralnymi człowieka. Dziś posiada takie
instrumenty i wolno mieć nadzieję, że ich nie straci. Są nimi
demokratycznie stanowione prawa, w tym prawa międzynarodowe, oraz
mechanizmy ich egzekwowania. Nie są to, jak wiadomo, instrumenty
niezawodne, ale – by powtórzyć znany slogan – najlepsze,
jakie zdołaliśmy wymyślić. Nie sądzę, by należało je wspomagać
zakazami badań naukowych. Po pierwsze dlatego, że – jak
wskazują dzieje nauki – zakazy takie mogą tylko opóźnić postępy
badań; nie mogą im zapobiec. Po drugie dlatego, że byłoby to
odwlekanie w czasie nie tylko zagrożeń, lecz także pożytków z efektów
tych badań, w tym możliwości wykorzystania ich w celach o wysokiej
randze etycznej.
Rozwój
genetyki przyniósł dotąd wiele pożytków tego rodzaju, wśród nich
takie, których z góry nie sposób było dostrzec i docenić. Udany
eksperyment z klonowaniem ssaka otwiera nowe perspektywy zastosowań
tej gałęzi nauki; zamiast w popłochu zakazywać dalszych eksperymentów
i puszczać wodze czarnej fantazji (klonowanie „Hitlerów”,
społeczności a la ta z Huxleyowskiego Nowego wspaniałego
świata) warto pomyśleć spokojnie o zastosowaniach, które
zmniejszą ludzkie cierpienia lub przysporzą szczęścia, pozwalając, na
przykład, mieć własne dziecko parom, które natura pozbawiła tej
możliwości.
Nie
można też wykluczyć, że możliwości stworzone przez to osiągniecie
genetyki skłonią nas do rewizji pewnych naszych intuicji moralnych, a
w konsekwencji do uznania za moralnie dopuszczalne (lub nawet za
moralnie chwalebne) czegoś, co dziś jesteśmy skłonni potępiać. W tym
również nie byłoby nic niebywałego. W czasach Hipokratesa za
nieetyczne uważano operowanie chorych na kamicę, a jeszcze do
niedawna – przeszczepianie tkanek i narządów; postępy wiedzy i
technologii w medycynie na pewno zaważyły na zmianie oceny moralnej
tych zabiegów. Lęk przed tym, że przyszłe pokolenia będą w zgodzie z
własnym sumieniem czynić coś, czego nasze sumienie czynić zabrania,
byłby jawnie nierozumny.
Sympatyczna
owieczka Dolly to kolejny triumf ludzkiego umysłu nad – jak się
do niedawna wydawało – monopolem natury w dziedzinie
prokreacji. Larum podniesione wokół tego najnowszego osiągnięcia
genetyki jest reakcją irracjonalną, choć nietrudną do wyjaśnienia.
Jednym ze źródeł tej reakcji są zapewne zaburzenia wyobraźni
futurologicznej współczesnego człowieka, nękanego obrazami filmowymi
i literackimi, które łączą gatunek horroru z gatunkiem science
fiction. Źródło główne leży jednak gdzie indziej: jest nim
świadomość, że oto nauka wkracza do następnego – chyba jednego
z ostatnich – bastionu religii, że człowiek wchodzi w
kompetencje mitycznego Kreatora. W jednych budzi to uczucie
metafizycznej grozy, w innych uczucie oburzenia z powodu zaborczości
świeckiego rozumu wobec rozumu teologicznego: zrehabilitowaliśmy im –
mówią sobie zapewne beneficjenci tego ostatniego – Galileusza i
Darwina, ale to już przekracza wszelkie granice!
Cóż,
a może to po prostu ostateczny dowód tego, że wszelkie granice, w
których próbuje się więzić myśl ludzką, są skazane na los muru
berlińskiego?
Bez
Dogmatu, nr 32, wiosna 1997
|